Och! Co to były za czasy! Pojedynki, miłostki i wlokący się ulicami noga za nogą zakochani mężczyźni, co rusz potykający się o kostki brukowe. I oczywiście niewiasty, ze spuszczonymi skromnie oczyma. Cóż za świat, tylko w nim się zakochać. Ale czego tak bardzo pragnie mistrz Cellini i skąd posiada taką moc? A no okazuje się, że pragnie pracowni. Pracowni nowej, z lepszym światłem, a że akurat jego pomocnik Ascanio umyślili sobie, że ma być to zamek Nestle, czemu nie? Co prawda mieszka tam pewot Paryża, ale jako własność króla Franciszka I, jest dla mistrza na pewno dostępna, w końcu władca dla mistrza zrobi wszystko. Tym bardziej, że pewot znalazł sobie lepsze lokum, a w tej „dziurze”, czyli zamku, umieścił ją – obiekt westchnień Ascania. I tak trochę klucząc, dochodzimy do sedna sprawy. Ascanio namawia mistrza na to, by walczył o zamek. W końcu Cellini nie jest byle kim... A nasz osiemnastoletni bohater? Cóż, w głowie ma wyłącznie miłość. Do kobiety ukrytej za welonem, która nigdy jeszcze na niego nie
spojrzała. Jednak co się stanie, gdy ona go pozna, jak pokonają dzielące ich bariery i czy czasem rozbójnicza natura jego mistrza, nie przeszkodzi im w miłości? W końcu mimo iż mówią o nim: „kpiarz i niedowiarek, jeśli idzie o miłość”, to przecież mistrz Cellini jest mężczyzną.
Co z tego wyniknie? Wiele. Dumas był guru czasów mojego dzieciństwa. Pochłaniałam jego książki, rokoszując się i płaszczem i szpadą, miłościami tak naturalnymi, tak pięknymi aż po grób, ale przede wszystkim magią opisywanych czasów – cudownych, gdy honor wciąż był w cenie, a uczucia jedno miało imię. Czasów dziwnie burzliwych, choć jakże barwnych: Królowa Margot, Trzej muszkieterowie, Hrabia Monte Christo – kto o nich nie słyszał, a kto pamięta, że napisane zostały w początkach XIX wieku? To powieści dzisiaj bardziej znane z pamiętnych ekranizacji, rozpasanych, które nie są w stanie oddać bogactwa języka autora. Widocznej również w Ascaniu dowcipności i wszędobylskiej kokieterii, której nie przeszkadzały ani wojny, ani wielkie odkrycia.
Ascanio to nie tylko obraz epoki, ale przede wszystkim biografia jednego z największych złotników, mistrzów, a raczej artystów i kuglarzy dłuta – Benvenuto Celliniego. Opowieść tak cudowna, że aż człowiekowi zdaje się, że tu gdzie żyje, to nie jego własne czasy. „Śmiercią nikt się w owych (1540 r.) czasach nie przejmował, to też i zabić kogoś stanowiło zgoła bagatelkę; my jesteśmy śmiałkami, oni byli zuchwalcami; my jesteśmy ludźmi dojrzałymi, oni byli młodzieńcami. Życie w tamtej epoce było tak bujne, że je tracono i zabierano z głęboką beztroską i lekce je sobie ważono.” Ascanio to perełka, cudownie przetłumaczona, dla mnie wspomnienie dzieciństwa, gdy miękko łopot trenów damskich sukien, słychać było na schodach, a pojękiwania szpady, towarzyszyły męskim krokom. I Paryż... miasto wszelkiego piękna i uczucia, gdzie zresztą i ta opowieść się dzieje. Jeżeli pragniecie opowieści o miłości i przeszkodach, Romea i Julii, pomiędzy których wdarł się ktoś trzeci, jeżeli brak wam szaleństwa, ale i piękna,
honoru i smaku... zapraszam. Odnajdźcie dawne opowieści, których ulotny czar nie przemija.