Trwa ładowanie...

Stanisław Lem i jego ''etykosfera''

Mija dziesięć lat od śmierci Stanisława Lema i jego koncepcja ulepszenia ludzkości za pomocą etykosfery wydaje się bardziej realna niż kiedykolwiek dotąd. Czy to znaczy, że stoimy w obliczu koszmaru?

Stanisław Lem i jego ''etykosfera''Źródło: PAP
d3eil7h
d3eil7h

Mija dziesięć lat od śmierci Stanisława Lema i jego koncepcja ulepszenia ludzkości za pomocą etykosfery wydaje się bardziej realna niż kiedykolwiek dotąd. Czy to znaczy, że stoimy w obliczu koszmaru?

"W pierwszej chwili wydało mi się, że walczą ze sobą, lecz to było coś innego, daleko bardziej niesamowitego: każdy jak gdyby mocował się z samym sobą. Mój strażnik zerwał się z podłogi (...) i wrzeszcząc tak, sam jednocześnie ściągał z siebie hajdawery, ale szło mu to coraz trudniej, wolniej, tamci zaś, rzucając się na wszystkie strony jak ryby bez wody, też zmagali się, ten z kurtką, ów z koszulą czy też może z tuniką, a wszyscy razem coraz wolniej, zupełnie jakby ich zalewał niewidzialnie tężejący klej jakiś, gęstniejący syrop – i nie minęło ani pół minuty, a już ledwie drygali kończynami, istne muchy w niedostrzegalnej sieci pajęczej. Mój porywacz (...) miał tylko z pludrami do czynienia, lecz tak go jakoś skrępowały, że leżąc na grzbiecie, z nogami wzniesionymi ku powale, pełzał tylko, rwał sobie pierze z głowy i klął, na czym świat stoi".

Ten pochodzący z „Wizji lokalnej" opis przedstawia etykosferę w działaniu. Lem zainstalował ją człekopodobnym ptakom z planety Encji, krążącej wokół Słońca w gwiazdozbiorze Cielca, marne 249 lat rakietą stąd. W powieści grupa tubylców zamierzyła coś złego i wnet w sprawę wtrąciły się bystry, czyli wirusy dobra, które złoczyńcom na oczach Ijona Tichego torpedują ich zamiar. Tym razem jest to usztywnienie odzieży blokujące wszelki ruch.

Na zdjęciu: Stanisław Lem w 1966 r.

(img|640682|center)

d3eil7h

Obezwładnienie potencjalnego sprawcy odbywa się w „Wizji lokalnej" za każdym razem inaczej, zależnie od okoliczności: raz jest to zlikwidowanie tarcia, tak że nieborak nie jest w stanie utrzymać się na nogach. Kamień, którym ktoś chce palnąć bliźniego w łeb, rozsypuje się w drobny mak, a trucizny rozkładają się na substancje niegroźne dla zdrowia. Nad wszystkim czuwają zmyślne mikromaszynki, sztuka zaś ich stosowania należy na Encji do ważnych dyscyplin naukowych.

Encja w porównaniu z Ziemią, i tą dzisiejszą, i z powieści, wydaje się cywilizacyjnie wysforowana, co oznacza, że nie tylko opanowano tam niedostępne dla nas technologie, ale i że szerokie zastosowanie automatyki spowodowało bezrobocie na skalę planety. Po drodze przyplątał się wzrost przestępczości uprawianej tak powszechnie, że oko Ziemianina bieleje.

Żeby to okiełznać, władze postanowiły wprowadzić coroczne przydziały energii oraz wprowadzić dostępność wszelkich dóbr i uciech. Nieograniczone ilości energii czerpie się wprost z przestrzeni kosmicznej – oraz szczepi się bystry, które przenikają w głąb gleby i do wszystkich rzeczy znajdujących się na jej powierzchni. Od tej pory nikt nie może doznać uszczerbku na zdrowiu ani życiu, bo bystrów zaskoczyć niepodobna.

Jak dzieci w piaskownicy

Ta wypełniona szczęściem kraina – nikt nikomu krzywdy wyrządzić nie może – po uważniejszym zlustrowaniu okazuje się nie takim rajem, na jaki zakrawa. Niemożność wyładowania parszywych skłonności pociąga za sobą aberracje psychiczne, które zaczynają się od małego. Ijon Tichy świadkuje bijatyce dzieci w piaskownicy: nie mogąc skarcić bliźniego łopatką ani nasypać mu piasku do oczu, przedszkolaki frustrują się potężnie, zasiadając na osobności w pozie pełnej rezygnacji. A gdy Tichy po ich odejściu idzie obejrzeć plac boju, widzi narysowaną w piasku sylwetkę humanoida, pociętą ciosami łopatki. Tak przebiega wychowanie małych obywateli Encji do narzucanych przez etykosferę ograniczeń.

d3eil7h

Próby obchodzenia etykosfery podejmują również dorośli. Znając z grubsza jej chwyty, usiłują wymyślić sposoby, na które mikromaszyny okażą się nieczułe albo za wolne. W tym celu intencjom maltretowania usiłują nadać odcień sakralny (udają składanie ofiary), nie noszą zbyt wiele odzieży... Nic z tego – bezlitosne bystry migiem rozpoznają nikczemne intencje i likwidują takież działanie w zarodku.

Etykosfera traktuje zamachowców podobnie jak dzieci z piaskownicy: nie wykazuje mściwości, nie represjonuje ich bardziej niż potrzeba, ot, paru młodzieńców zapragnęło wyrwać się z nudów, należy to puścić w niepamięć. Skądinąd nie chce się wierzyć, by system nie rejestrował szczególnie namolnych obsesjonatów zwalczenia etykosfery i nie wysyłał ich do jakichś domów zdrowia, aczkolwiek na temat takiego postępowania powieść milczy.

Na zdjęciu: Stanisław Lem w 1966 r.

d3eil7h

(img|640683|center)

Gorzej bywa, gdy bystry próbują się usamodzielnić, usiłując działać na polach nie dość dokładnie określonych. Bystry mają potencjał i kompetencje lecznicze, używa się ich w medycynie. Po zreperowaniu złamanego odnóża nie zatrzymują się w działaniu, choć ich zadanie zostało spełnione; powlekają kości metalem, by wzmocnić ich wytrzymałość. (Już samo stałe monitorowanie stanu czyjegoś zdrowia pachnie na odległość totalną inwigilacją.) Skoro jednak na własną, by tak rzec, rękę podejmują działania niezadane im przez konstruktorów, to jest możliwe, że kiedyś znajdą się w tym pędzie do czynienia dobra na kursie kolizyjnym ze swymi twórcami i potraktują ich jako zagrożenie. To by się równało zmieceniu cywilizacji przez jeden z jej niedostatecznie trzymanych w ryzach elementów i czyniłoby wprowadzenie etykosfery operacją o wątpliwych korzyściach.

Że tak się może stać, sugeruje Lem, opisując w toku powieści zniszczony kontynent Kliwię. W kwestii tragedii, jaka tam się rozegrała, panuje wobec cudzoziemca zmowa milczenia i dopiero pod koniec się dowiadujemy, że Kliwia została starta z powierzchni Encji w wyniku konfliktu dwóch rodzajów wirusów dobra. Wprowadzanie etykosfery odbywało się z takim impetem, że hekatomby trupów i rujnacja materialnych zasobów cywilizacji na tym obszarze były ceną za doprowadzenie do homeostazy.

d3eil7h

Atomy się nie psują

Pokładanie zaufania w tak nieobliczalnym, niepohamowanym, a zarazem śmiercionośnym narzędziu jak bystry świadczy co najmniej o lekkomyślności mieszkańców planety. Życie w oparach etykosfery to jakby sen z brzytwą na gardle – tu nikt nie może być pewny dnia ani godziny. Nawet gdy na razie wszystko działa jak trzeba, populacja chroniona w ten sposób płaci rozchwianiem psychiki, neurozami i aberracjami umysłu, i to od dziecka do grobowej deski.

Lem podkreśla, że etykosfera opiera się na procesach subatomowych, a atomy przecież się nie psują. Istotnie, nikt nie zaprzeczy, że w bombie zrzuconej na Hiroszimę spisywały się jak należy. Co więcej, takie a nie inne ich własności wykorzystali fizycy w ramach projektu Manhattan do zbudowania owej bomby. Bystry, jak wszystko na tym świecie, podlegają jednak entropii, czyli erozji z powodu działania drugiego prawa termodynamiki, którego obejść ni zablokować nie sposób. Tym samym pojawia się postulat ustanowienia nadzoru nad bystrami, który by stopował co bardziej radykalne posunięcia z ich strony. A kto będzie mitygował owe nadbystry?

Choć „Wizja lokalna" należy do ostatnich powieści w dorobku Lema, problematykę etykosfery autor ten rozważał już w opublikowanym 20 lat wcześniej „Powrocie z gwiazd". Tam przed robieniem bliźnim krzywdy powstrzymuje zabieg betryzacji, któremu poddawane są niemowlęta. Działając na rozwijające się przodomózgowie we wczesnym okresie życia osiągano redukcję popędów agresywnych od 80 do 88 procent, a podejmowania ryzyka o 87 procent. Wykluczono związek pomiędzy aktami agresji a sferą uczuć dodatnich; innymi słowy zbrodnia i maltretacje przestały być źródłem satysfakcji. Przemiany te, o dziwo, nie okazywały się groźne dla zdrowia, nie zabijały osobowości ani nie hamowały inteligencji.

d3eil7h

Cudowna terapia: człowiek nie dlatego powstrzymywał się przed zabijaniem, że bał się takiego czynu, ale po prostu nie przychodziło mu to do głowy! Liczba dobrodziejstw płynących z betryzacji w porównaniu ze znikomymi efektami ubocznymi powinna dać do myślenia. Czy jednak kusząca idea transformacji całej ludzkości nie zawiera ukrytych pułapek? Tak się właśnie okazuje, choć diabeł tkwi nie w szczegółach biologicznych, ale w socjologicznej otoczce.

Na zdjęciu: Polscy aktorzy z teatru Biuro Podróży wykonujący performens “Planeta Lem” podczas Art Moscow International, 21.09.2011

(img|640684|center)

d3eil7h

W świecie, opisanym w „Powrocie z gwiazd" najpierw były badania i olbrzymie opory społeczne: „W wielu krajach rodzice nie chcieli poddawać dzieci zabiegom, a pierwsze betrostacje były obiektami napadów; kilkadziesiąt z nich uległo całkowitemu zniszczeniu. Okres zamieszek, represji, przymusu i oporu trwał lat dwadzieścia". Sam fakt, że udało się przeforsować coś takiego na planecie tak zróżnicowanej jak Ziemia, na materiale tak delikatnym, jakim dla rodziców są ich własne dzieci – zakrawa na fantazję. Wyobraźmy sobie, że dziś próbujemy przeprowadzić jakiś kontrowersyjny program w skali planety – jest to marzenieściętej głowy. Tu jednak stawką była humanizacja ludzkości, wystarczyło przetrzymać jedno pokolenie, by betryzacja, często zapewne przymusowa, stała się obowiązującym prawem na planecie, a starsi i niebetryzowani, relikty dawnych czasów, skazani zostali na wymarcie, by nie przeszkadzali rodzeniu się Nowej Epoki Humanizmu.

Ludzie źle znoszą smycz

Jak się okazało, ludzie nie byli w stanie samodzielnie przełamać bariery przed występkiem, jaka powstawała w nich za sprawą betryzacji. Źle to znoszono: jedni reagowali chęcią ucieczki, inni popadali w nerwicę, na szczęście w pełni wyleczalną. Trzeci wykazywali trudności z oddychaniem i uczucie duszności, a choć stan ten przypominał oznaki przerażenia, nie był to lęk sensu stricto. Znamienne, że – jak to u Lema – nic w tym kontekście nie mówi się o religiach, grzechu, wyrzutach sumienia, całą sprawę sprowadzając do reakcji cielesnych i psychicznych.

W obszarze społecznym betryzacja przyniosła najpierw konflikt pokoleń o natężeniu niewyobrażalnym. Młodzi betryzowańcy odrzucali znaczną część artystycznego dorobku ludzkości jako unurzanego we krwi, choć Lem nie wzmiankuje, by doszło do palenia obrazów batalistycznych czy książek o wojnie albo kryminałów, gdzie przestępcy ćwiartują swe ofiary na połcie (być może w latach 60. pojawienie się Hannibala Lectera i podobnych mu rzezimieszków przekraczało zdolność wyobraźni.)„Przemiana objęła ogromną ilość dziedzin, od życia erotycznego, poprzez zwyczaje towarzyskie, aż po stosunek do wojny". Oczywista ruszyło to nie bez wielkich przygotowań, armii ludzi do wychowywania młodego pokolenia w myśl nowych ideałów, reform szkolnictwa, wywrócenia do góry nogami repertuaru widowisk, tematów literackich i filmowych. Przez pierwszą dekadę koszty obsługi betryzacji pochłaniały rokrocznie po 40 procent dochodu całej planety.

Zaiste, wielkie dzieło. Z punktu widzenia wracających po ponad 100 latach astronautów, zderzonych z taką rzeczywistością, całkowicie absurdalne. Zdaniem jednego z nich chodzi o to, „żebyś był łagodny, żebyś był grzeczny. Żebyś się pogodził z każdą przykrością, jeśli cię ktoś nie rozumie albo nie chce być dla ciebie dobry (...) że najwyższym dobrem jest społeczna równowaga, stabilizacja i tak dalej". Na tym nie koniec: „nie można nigdy używać siły ani agresywnego tonu wobec nikogo, a już hańbą jest uderzyć kogoś, zbrodnią nawet, bo to powoduje straszny szok. Że bez względu na okoliczności nie wolno walczyć, bo tylko zwierzęta walczą"... Dzielni astronauci o posturze tytanów nazywają to cywilizacją mli-mli; istotnie, zniewieścienie społeczeństwa rzuca się w oczy. Kojarzy się to również z dzisiejszą polityczną poprawnością, która wyklucza używanie pewnych słów i nazywanie pewnych zjawisk po imieniu, choć żadnej betryzacji nie było. A może była?

Żeby dodatkowo zmącić obraz dodajmy, iż istnieje sposób na czasowe wyłączenie efektów betryzacji – wystarczy wypić perto. W powieści napój ten stosuje się w sytuacji erotycznej. Czyżby dzikość poczynań okazywała się afrodyzjakiem, a łagodność i brak agresji betryzowańców niweczyły doznania erotyczne? Gdy jeszcze dodać do tego zanik ducha eksploracji, niechęć do ryzyka, do walki w każdej właściwie dziedzinie – okaże się, że była to skórka za wyprawkę.

Na zdjęciu: Polscy aktorzy z teatru Biuro Podróży wykonujący performens “Planeta Lem” podczas Art Moscow International, 21.09.2011

(img|640685|center)

Stanisław Lem w licznych wypowiedziach nie krył krytycznej opinii na temat ludzkości. Skłonności do czynienia zła i głupotę wymieniał wśród pierwszych przywar hominis sapientis. Na głupotę żadnego antidotum nie wynaleziono i Lem także nie widział go w zasięgu. Co innego zło – tu zaradzić miały bystry i betryzacja.

Jak wskazuje jednak obszerny rozdział z traktatu „Filozofia przypadku", poświęcony „Wizji lokalnej", u podstaw koncepcji etykosfery stanęła nie tyle chęć wymyślenia młota na zło, ile namysł nad przyszłością demokracji. Jest ona, zdaniem Lema,„ustrojem samoniszczącym się w tej mierze, w jakiej usiłuje czynić wszystkich coraz bardziej „równymi" i „wolnymi". Tam zaś, gdzie wszyscy są „wolni" i „równi", silniejsi okazują się górą i demokracja pogrąża się w anarchii. W Luzanii terroryzm, mord, gwałt, szantaż, bandytyzm dysponowały wszystkim, czy niemal wszystkim, co rodził ciągły postęp techniczny. Władze, nie widząc innego wyjścia, zdecydowały się na etykosferę, koło ratunkowe, które czyniło zbędnymi nie tylko policję i aparat wymiaru sprawiedliwości, ale przy okazji i służbę zdrowia. Wirusy dobra niejako przy okazji monitorowały stan zdrowia obywateli i podejmowały interwencje w przypadkach jego zagrożenia.

Robot w opałach

Cios etykosferze zadał jednak sam Lem, zwracając uwagę na kłopoty, jakie bystry, czyli nanoroboty, miałyby z podjęciem decyzji. Nawet bowiem, jeśli kierowałyby się słynnymi trzema prawami robotyki Asimova (robot nie może skrzywdzić człowieka czynem ni zaniechaniem; robot musi słuchać rozkazów ludzi, chyba że stoi to w sprzeczności z I prawem; robot winien chronić sam siebie, chyba że stoi to w sprzeczności z I i II prawem) – musiałyby mieć w małym palcu kodeksy prawne i wiedzę umożliwiającą natychmiastowe sądzenie napotykanych przypadków. Innymi słowy – musiałyby się błyskawicznie rozeznawać w skomplikowanej materii prawnej, z którą sami ludzie mają dostatecznie wiele kłopotu. Co więcej – musiałyby podejmować decyzje przy niedostatku informacji, co dla ludzi jest zwyczajne, ale dla robotów nie. Większość przypadków, z jakimi się zetkną, należałaby wprawdzie do trywialnych, jednak gdyby zaszły komplikacje, zbyt zadumany nad zawiłością werdyktu robot mógłby przestać działać w czasie rzeczywistym i tym samym
dopuścić do tragedii.

Zatem ulepszenie ludzkości, którego podejmuje się Lem, z tego przynajmniej punktu widzenia wydaje się problematyczne – i to, jakiej metody by nie spróbować. Na Encji etykosfera ma postać „zewnętrzną": to otoczka wokół każdego osobnika, pilnująca, by nie zszedł z drogi prawości (i przy okazji nie zachorzał). Sam osobnik nie jest poddany żadnej przemianie poza tą, że wyrządzanie zła z czasem wyda mu się daremne. W przypadku betryzacji bez zmiany pozostaje środowisko, natomiast radykalną zmianę ordynuje się osobnikom, wszczepiając im bezpiecznik, którego naruszyć nie sposób. Za bardziej wątpliwy moralnie mam sposób drugi, jednak w gruncie rzeczy obie technologie, mimo wielkich pożytków, o jakich zapewnia Lem, polegają w gruncie rzeczy na redukcji, a nawet okaleczeniu człowieka w takiej postaci, w jakiej go dziś postrzegamy.

Z dzisiejszego punktu widzenia etykosfera traci na abstrakcyjności choćby za sprawą przemilczanej przez Lema inwigilacji. Wydaje się też bliższa realizacji niż w czasach, kiedy powstawała. Wydajemy się ku niej zbliżać z dwóch stron jednocześnie. Pierwsza droga to nanotechnologia, czyli stwarzanie maszynek o rozmiarach nieco tylko przewyższających rozmiary atomów. Dziś wskazuje się na pożytki typu głównie medycznego, jakie miałaby ludzkość z takich urządzonek, ale niewykluczone, że z czasem dałoby się im dosztukować jakieś rozeznanie etyczne.

Drugi biegun to nasycenie otoczenia elementami logicznymi, zwanymi infem, co już zapowiadają pisarze s.f. Mają one dostarczać użytkownikom szczegółowej wiedzy na każdy temat, stając się nieodłącznym wyposażeniem podczas ryzykownych posunięć, negocjacji itp. Inf wytwarzałby wokół użytkownika obłok informacyjny, określany czasem w s.f. jako atrium, wewnątrz którego dany dwunóg dysponowałby kompletną wiedzą o osobach i instytucjach, znałby historię i fizykę, sztuki i języki, o których sekundę wcześniej nie miał pojęcia itp., a odcięcie od infu przyjmowałby jako rodzaj upośledzenia.

Niewykluczone, że w jakiejś raczej odległej przyszłości może dojść do powstania etykosfery: czy jednak ludzkość poczułaby się od tego lepsza i szczęśliwsza?

Marek Oramus

d3eil7h
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d3eil7h