Olga to kobieta zdesperowana. Jak każda kobieta zresztą, bo przejmujemy się różnymi drobiazgami, ale zwykle nie wtedy, kiedy trzeba. To znaczy my mamy wrażenie, że czas jest odpowiedni, ale zwykle nie jest. Historia Olgi rozpoczyna się w czasach środkowego socjalizmu w Czechach, więc realia są nam stosunkowo bliskie. Stare czasy: żyło się biednie, bo wszyscy mieli tyle samo, czyli niewiele. I w pewnej zapadłej czeskiej wiosce Olga postanawia zrobić coś ze swoim życiem. Bo jest kobietą (skojarzenie z Bridget Jones nasuwa się samo: te same problemy z wagą i facetami i poszukiwanie miłości życia) i chce czegoś więcej niż tylko zajmowanie się gospodarstwem. Chce miłości, a gdy przypadkiem ją spotyka – znowu chce czegoś więcej, bo okazuje się, że to trochę za mało, aby poczuć się kobietą spełnioną. Więc najpierw pojawia się syn Marcin, a w chwilę później okazuje się, że przystojny i doskonały mąż inżynier wstydzi się żony, która zarabia na życie sprzedażą materiałów.
Wtedy przychodzi chęć na to, aby być psychologiem. Z uporem Olga kończy studia, ale traci męża, który czuje się zaniedbany, bo chciał mieć głupiutką żonę, całkowicie w niego zapatrzoną. Rozwód – nowa praca jako psycholog w poradni małżeńskiej, która wybrane dni tygodnia jest także biurem matrymonialnym – kolejni mężczyźni w życiu. Poszczególne obrazki układają się w obraz kobiety współczesnej, która musi z jednej strony spełniać oczekiwania męża i społeczeństwa, głównie najbliższej rodziny, a z drugiej – ma jakieś pragnienia i potrzeby, które chce zaspokoić.
Jak trudno w tym wszystkim pozostać wiernym swoim zasadom. Mówimy o świecie współczesnym, w którym kobieta powinna być idealna i wyglądać jak modelka na wybiegu, bez grama zbędnego ciała, w domu – musi wypełniać wszystkie obowiązki, a zawodowo – cóż, powinna być doskonała, ale nie może się nastawiać na zrobienie oszałamiającej kariery, a już na pewno nie większej niż kariera jej własnego męża. W tym wszystkim Pawlowska podkreśla, że warto być wiernym swoim zasadom i trzeba realizować swoje cele. Cóż, skoro koledzy syna czują się lepiej w towarzystwie kobiety w średnim wieku, to chyba nie wszystko stracone. Bo z drugiej strony czeka nas za kilka lat kontakt z równolatkami, którzy powtórzą za Chocholą: „Mnie potrzebny jest ktoś, kto zamiast o swoich problemach, myślałby tylko o mnie. A z ciebie jest taki typ, który nie potrzebuje mężczyzny, jesteś silna, wykształcona i samowystarczalna, no i, rzecz jasna, niestała!”. I zdecydowanie nie jesteś zdesperowana! Czyta się lekko, aż za lekko, ale pozostaje
wrażenie nierealności, jak po większości romansów.