Bez obaw – nikt tu nie okaże się spadkobiercą templariuszy, a policja z Brugii poradzi sobie bez magii i alchemii, choć okoliczności włamania do wytwornego salonu jubilerskiego młodego Degroofa były bardzo szczególne.Biżuterii nie ukradziono, a rozpuszczono w wodzie królewskiej (która, mimo swej szlachetnej nazwy, jest banalną mieszaniną kwasu siarkowego i azotowego), a sprawca, zamiast podpisu, pozostawił kartkę z „kwadratem templariuszy” – najdoskonalszym z kwadratów magicznych, który jednak nie jest żadną wiedzą tajemną – zna go na pamięć każdy miłośnik historycznych zagadek, łaciny i szaradziarstwa.
Śledztwo powoli rusza z miejsca. Nie waham się powiedzieć – bardzo powoli. Do setnej strony autor liczyć musi na wyrozumiałość czytelnika, bo nie zdarzy się wiele, za to poznamy komisarza Van In, paru jego kolegów i nawiedzającą wyobraźnię głównego bohatera panią zastępcę prokuratora, miłośniczkę głębokich dekoltów i przykrótkich spódniczek. Z notki na okładce wiemy, że zapowiada się namiętny romans, choć autor najwyraźniej nie jest mistrzem dialogów w stylu sophisticated comedy, a iskrzenie między bohaterami na czytelnika się raczej nie przenosi, może dlatego, że pani wiceprokurator wydaje się mało sympatyczną karierowiczką i manipulantką.* No cóż, nie będziemy jednak dyskutować o gustach Van Ina (skądinąd wysublimowanych w kwestiach wystroju wnętrz), wróćmy do naszych baranów, a może templariuszy.*
Nie tylko śledztwo zrazu toczy się powoli, później nabiera tempa. Także sprawca najwyraźniej czekał całe lata, a może nawet dziesięciolecia, żeby wziąć odwet na rodzinie Degroof. Efektem jest seria wyrafinowanych przestępstw, zdradzających ogromną wiedzę i wyobraźnię sprawcy, a także jego diaboliczne poczucie humoru. Scenariusze zamachów na rodzinę Degroof są jak z innej, dużo ciekawszej bajki, bo ani samo śledztwo, obficie podlewane piwem i napędzane intrygami wewnątrz policji oraz podszytą polityką przepychanką między policją, żandarmami i prokuraturą, ani też rozwiązanie zagadki, niegodne diabolicznego umysłu przestępcy, który wyraźniej lepiej dawał sobie radę z przedsięwzięciami à la Fantomas, niż z własnym życiem osobistym, w moim przekonaniu nie dorównują wątkowi „kwadratu zemsty”. Efektem jest dziwna nierównowaga pomiędzy małym realizmem Belgii połowy lat dziewięćdziesiątych z całym kontekstem małej i wielkiej polityki, a zbrodniami rodem z Dumasa . W którą stronę zdążać będą kolejne części? Jeśli w stronę bitwy o stołki i spódniczek pani wiceprokurator, to raczej nie warto.