Trwa ładowanie...

Socjalistyczna rewolucja, dwa wieki pokoju

„Paradoks polskiej historii polega na tym, że wielu ludzi, których czcimy nie wiedziało, w co się pakują, bo miało ograniczoną wiedzę. Jestem pewien, że gdyby pokazać im na zdjęciach konsekwencje, przynajmniej by się zawahali” – mówi Tomaszowi Pstrągowskiemu Wojciech Orliński. Autor książki „Polska nie istnieje” (opowiadającej o świecie, w którym socjalistyczna rewolucja zwycięża w XIX-wiecznych Stanach Zjednoczonych, a następnie rozlewa się na cały Zachód) rozważa też, jak wyglądałby świat, gdyby kapitalizm poniósł klęskę i zdradza, dlaczego uważa, iż byłby on biedniejszy, ale szczęśliwszy.

Socjalistyczna rewolucja, dwa wieki pokojuŹródło: East News
dcgnvmp
dcgnvmp

„Paradoks polskiej historii polega na tym, że wielu ludzi, których czcimy nie wiedziało, w co się pakują, bo miało ograniczoną wiedzę. Jestem pewien, że gdyby pokazać im na zdjęciach konsekwencje, przynajmniej by się zawahali” – mówi Wojciech Orliński . Autor książki „Polska nie istnieje” opowiadającej o świecie, w którym socjalistyczna rewolucja zwycięża w XIX-wiecznych Stanach Zjednoczonych, a następnie rozlewa się na cały Zachód. Orliński rozważa też, jak wyglądałby świat, gdyby kapitalizm poniósł klęskę i zdradza, dlaczego uważa, iż byłby on biedniejszy, ale szczęśliwszy.

Tomasz Pstrągowski: Punktem zwrotnym w historii świata czyni pan strajk robotników amerykańskich w 1877 roku, który w naszej rzeczywistości zakończył się porażką, a w „Polska nie istnieje” wygrywa. To prowadzi do socjalistycznej rewolucji w Stanach Zjednoczonych, a następnie w kolejnych państwach. Dlaczego akurat ten strajk?

Wojciech Orliński: Zależało mi na opisaniu maksymalnie realistycznego scenariusza, w którym spełniłoby się proroctwo Karola Marksa. Mówiącego, że gdyby rewolucja socjalistyczna miała wygrać, powinna wybuchnąć w najbardziej rozwiniętym kraju kapitalistycznym, gdyż panowałoby w nim najbardziej rażące rozwarstwienie. Socjaliści tamtych czasów mieli nadzieje, że to się wydarzy w Stanach Zjednoczonych, przenieśli nawet siedzibę międzynarodówki do USA, co zresztą wykończyło tę organizację (samorozwiązała się w 1876 roku w Filadelfii).

Strajk z 1877 roku był o tyle kuszący, że był to pierwszy w historii Stanów Zjednoczonych strajk generalny – o ile poprzednie strajki, nie tylko w USA, były lokalnymi ruchawkami (gdy w Polsce strajkowali śląscy tkacze, to byli to tylko tkacze i tylko śląscy), o tyle tym razem pracownicy różnych branży poczuli się wobec siebie solidarni. Dzięki temu portowcy poczuli, że mają coś wspólnego z kolejarzami, a ci z kolei solidaryzowali się z górnikami.

W naszej historii strajk został stłumiony w brutalny sposób, natomiast w historii alternatywnej, którą kreuję, jest to punkt zwrotny – pojawia się tajemniczy, westernowy jeździec znikąd i przestawia wajchę historii.

dcgnvmp

Opisując los ówczesnego robotnika kreśli pan bardzo ponury obraz – górnicy to w zasadzie niewolnicy, bieda i głód są powszechne, bezwzględni przedsiębiorcy nie cofają się nawet przed morderstwami, by walczyć z ruchem związkowym.

Realia życia górnika w Pensylwanii pod koniec XIX wieku były bardzo ciężkie i nie miały nic wspólnego z amerykańskim snem. Potwierdza to chociażby Henryk Sienkiewicz – nie tylko pisarz, ale i wybitny reporter – którego zaskoczyło, w jak wielkiej nędzy żyli Amerykanie. Krążył wtedy po Ameryce mit (który znamy dziś z popkultury), mówiący, że wystarczy wyjechać na Zachód, zatrudnić się w kopalni, a bogactwo samo przyjdzie do człowieka. W rzeczywistości była to pułapka bez wyjścia. Człowiek, który dał się na ten mit nabrać, brał kredyt u władz kopalni, by sfinansować start w nowym miejscu. Ten kredyt był niemożliwy do spłacenia, a kredytobiorca stawał się de facto niewolnikiem właściciela kopalni. Działały wtedy dokładnie te same mechanizmy, które dzisiaj stosują firmy typu Uber.

Na ilustracji: płonące składy kolejowe w Pittsburgh w Pensylwanii, podczas strajku w 1877 roku

(img|636608|center)

Skoro było tak źle to dlaczego nigdy nie doszło do strajku z prawdziwego zdarzenia, a wszystkie mniejsze bunty kończyły się porażką?

Strajk jest zawsze porażką. Największe sukcesy w historii, które udało się wywalczyć klasie robotniczej, osiągano dzięki groźbie strajku, a nie jego ogłoszeniu. Dlatego nie zgadzam się z tezą, że wszystkie te strajki kończyły się porażką. Owszem, były tłamszone, ale właśnie dzięki nim w następnych dekadach strajkowy straszak w ogóle działał – klasa posiadaczy decydowała się na ustępstwa, gdyż wciąż miała w pamięci miasta w płomieniach i unieruchomione pociągi.

dcgnvmp

Epoka, w której dzieje się ten wątek mojej książki nazywana jest pozłacanym wiekiem (ang. Gilded Age) właśnie dlatego, że tylko oficjalna propaganda twierdziła, że wszystko jest dobrze. Dopiero następny okres nazywamy epoką reform. Do władzy zaczęli dochodzić bowiem postępowi prezydenci reformujący kapitalizm (to wtedy wprowadzono chociażby ustawę antymonopolową, która obowiązuje do dziś; zalegalizowano związki zawodowe – w mojej książce jeszcze nielegalne; zaczęto też tworzyć korzystne dla pracowników prawo pracy)
.

Ważną rolę w zwalczaniu ruchu robotniczego odgrywała Agencja Pinkertona, którą z popkultury znamy jako praworządną firmę detektywistyczną.

W czasach, w których rozgrywa się ten wątek zwalczanie ruchu związkowego przynosiło znaczną część dochodów agencji. To nie była romantyczna firma zatrudniająca prywatnych detektywów, jak to często jest przedstawiane w filmach, ale agencja zajmująca się przede wszystkim ochroną mienia. A ochrona mienia to ochrona fabryk i interesów najbogatszej klasy, posiadającej te fabryki. Ludzie płacący Agencji Pinkertona mieli bardzo proste zamówienie – zależało im, by nie było strajków. I Agencja Pinkertona robiła wszystko, by tych strajków nie było.

Z tego zresztą wynika tragiczne uwikłanie amerykańskich związków zawodowych w działalność mafijną. Ponieważ Agencja Pinkertona działała tak, jak działała i sama była organizacją quasi-mafijną, odpowiedzią związków zawodowych była rzeczywista współpraca ze zorganizowaną przestępczością. Jeżeli po jednej stronie stoją ludzie używający jak najbardziej nielegalnej przemocy, a działacze związkowi muszą się liczyć z niebezpieczeństwem, że zostaną po prostu zamordowani, to niestety po drugiej stronie pojawiają się takie same metody.

dcgnvmp

Na ilustracji: pracownicy Agencji Pinkertona eskortują łamistrajków podczas strajku w Buchtel w Ohio w 1884 roku

(img|636609|center)

Na szczęście w Europie sytuacja wygląda inaczej – dzięki temu, że mamy prawo pracy. W Stanach, jeżeli pracownik nie należy do związku, wszystkie jego przywileje (jak chociażby urlop) są kwestią indywidualnej umowy pomiędzy nim a pracownikiem. I może zostać zwolniony z dnia na dzień.

dcgnvmp

Amerykańska polityka naprawdę była tak sprywatyzowana?

Cały mechanizm, przy pomocy którego prywatny kapitał praktycznie kupił prezydenturę dla przychylnego mu Rutherforda Hayesa to fakty historyczne.

Fascynuje mnie ten okres, bo po raz pierwszy pojawiła się wtedy korporacja, którą można by porównać do Google, Facebooka czy Twittera – czyli mająca monopol na pewien rodzaj łączności. Firma Western Union zmonopolizowała sieć telegraficzną na terytorium całych Stanów Zjednoczonych. W związku z tym, wszystkie gazety chcące się utrzymać na rynku, musiały z Western Union współpracować. Ba, każda osoba wysyłająca jakąkolwiek depeszę, musiała korzystać z Western Union.

Z tego wynikało, że Western Union znała wszystkie sekrety. I jeżeli jej szefowie postanowili, że prezydentem będzie Hayes, to tak się stało. Znali wszystkie plany jego przeciwników – zarówno Republikanów, jak i Demokratów. Kontrolowali też wszystkie gazety, bo jedna, jedyna agencja prasowa Associated Press rozsyłała swoje depesze liniami Western Union. Mając taką władzę, kreowanie pozytywnego wizerunku kandydata nie jest trudne.

dcgnvmp

Kilkanaście lat później, gdy uświadomiono sobie, jak groźna jest taka sytuacja, przyjęto w USA ustawę antymonopolową. Obowiązującą do dzisiaj. Ale obecnie ewidentnie nie ma woli politycznej, by zastosować ją wobec monopolistów z Doliny Krzemowej, którzy mogą mieć równie wielki wpływ na wyniki wyborów. Zwyczajnie promując takie Twitty, a nie inne, takie statusy na Facebooku, a nie inne czy manipulując wynikami wyszukiwań.

Skoro to były tak mroczne czasy, to dlaczego kultura masowa przedstawia je tak optymistycznie? Rozgrywające się dokładnie w tym okresie opowieści o Dzikim Zachodzie pełne są bohaterów i idealistów.

Trzeba podkreślić, że ikoniczny obraz Stanów Zjednoczonych tamtego okresu skupia się właśnie na Dzikim Zachodzie, a nie na „cywilizowanych” stanach. Zainteresowanie popkultury nie jest w Nowym Jorku, ani w Los Angeles, ale gdzieś pośrodku.

Jednym z najważniejszych bohaterów drugoplanowych w westernach jest górnik. I jeżeli zadamy sobie pytanie, dlaczego ten górnik godzi się na życie na niebezpiecznym Dzikim Zachodzie, to dojdziemy do wniosku, że coś niedobrego musiało się dziać w regionach, z których uciekał. Tym czymś była straszliwa bieda.

dcgnvmp

Amerykanie uwielbiają opowieść o krainie złota, nie lubią za to mówić o desperacji i biedzie. Martin Scorsese, gdy chciał o tym opowiedzieć w „Gangach Nowego Jorku” (filmu, który mniej więcej uczciwie przedstawia, jak wyglądał wtedy Nowy Jork) miał olbrzymie problemy z pozyskaniem środków. Amerykanie generalnie nie lubią smutnych opowieści o sobie samych. Jak już mają opowiedzieć o ludziach, którzy uciekają przed biedą na Dziki Zachód, to wolą pokazywać poszukiwaczy złota zdobywających bogactwo, niż nędzę, przed która uciekali.

Na zdjęciu:prezydent USA Rutherford Hayes

(img|636610|center)

W alternatywnej rzeczywistości pana powieści zadziałał efekt domina i rewolucja rozlała się po pozostałych krajach Zachodu. Dlaczego imperialna Wielka Brytania czy kolonialna potęga Belgii miałyby się poddać socjalistycznej rewolucji?

Wszystkie kolonie miały to do siebie, że, z punktu widzenia obywatela danego kraju, były deficytowe. Personalnie – jak było chociażby w przypadku Belgii – mógł się na koloniach bogacić król i wąska grupa skupionych wokół niego magnatów. Ale zwykły obywatel nie czerpał z tego wielkich korzyści. Nawet, co wiemy ze wspomnień George’a Orwella, dla szeregowych funkcjonariuszy imperium kolonialnego wyjazd do Birmy czy Afryki Południowej nie wiązał się z dobrą posadą i bogactwem.

Razem z demokratyzacją, kolonializm musiałby upaść. Ludzie mający do wyboru – albo jechać pacyfikować jakąś kolonię, albo przegłosować dekolonizację – nie wahaliby się. Tak, jak nie wahali się w XX wieku.

Co zaś się tyczy efektu domina, w XIX wieku zadziałał on kilka razy. Na przykład to, że Belgia stała się niepodległa, wzięło się z tego, że w Paryżu lud wyszedł na ulice i jego zapał rozlał się na kontynent. Wychodzę więc z założenia, że gdyby rewolucja socjalistyczna powidła się w Stanach Zjednoczonych, to efekt domina zadziałałby jeszcze raz.

Tym bardziej, że w 1877 roku Wielka Brytania i Francja stały przed kolejnymi wyborami, w których lewica odniosła niewielki sukces. Zakładam, że po sukcesie strajku w USA skręt w lewo byłby po prostu o wiele gwałtowniejszy. Partia Pracy dostałaby wiatr w żagle, prowadziła samodzielną kampanię (nie musiałaby się sprzymierzać z liberałami) i wyłoniłby się laburzystowski parlament. Będący dla angielskich elit pistoletem, przymuszającym do ustępstw. Chociażby po to, by nie dopuścić do kolejnego powstania luddystów.

Zakłada pan, że w przypadku takiego ogólnoświatowego zwrotu w lewo, nie wybuchłaby I wojna światowa – to odważne, biorąc pod uwagę, jak przypadkowy był wybuch tej wojny.

I wojna światowa wybuchła przypadkiem, ale okazała się światowa z powodu sojuszy wojskowych zawieranych w ostatniej dekadzie XIX wieku. Przypadkowe było więc nie tylko to, że wojna wybuchła, ale i układ sił. Już w trakcie wojny Włochy zupełnie zmieniły sojuszników.

Decyzje prowadzące do wybuchu I wojny światowej były wprawdzie podejmowane w krajach, które miały parlamenty, ale były to republiki oligarchiczne. Dzisiaj nawet ówczesnej Francji nie nazwalibyśmy krajem demokratycznych – choćby ze względu na pozbawienie kobiet praw wyborczych.

W rzeczywistości, którą kreuje owe supermocarstwa są już w większości demokratyczne (w dzisiejszym rozumieniu tego terminu), a klasa robotnicza ma przedstawicielstwa w parlamentach. Oczywiste jest, że robotnicy, gdyby ich zapytać o zdanie, nie zgodziliby się brać udział w takiej rzezi.

Na zdjęciu:skolonizowane przez Belgię Kongo

(img|636611|center)

Nie dochodzi także do ludobójstwa w Europie. A przecież lewica miała swoje ludobójstwo.

Miał je tylko komunizm, a w zasadzie leninizm. On się w mojej powieści po prostu nie pojawia. Z prostego powodu. Dla marksisty z roku 1877 to, co później nazwiemy leninizmem, było znane jako herezja blankizmu. Od Louisa Auguste’a Blanqui, twierdzącego, że nie ma co czekać aż masy robotnicze nabiorą świadomości klasowej, tylko zdeterminowana grupa rewolucjonistów-spiskowców powinna przejąć władzę już teraz i dopiero potem edukować społeczeństwo. Te poglądy były przez marksistów odrzucane jako głupota, nie prowadząca do niczego dobrego. Wszyscy się z tego śmiali, nawet Róża Luksemburg.

To I wojna światowa umożliwiła Leninowi dojście do władzy. Przyniosła krach wiary w parlamentaryzm i krach zaufania w tradycyjnie pojmowaną, marksistowską wizję uświadamiania mas. W ogóle rok 1914 oznaczał ostateczny upadek marksistowskiej wizji świata, według której do wojny miał nie dopuścić powszechny strajk – do którego, jak wiadomo, nie doszło. I w wyniku tego pojawiła się grupa ludzi, dająca kredyt zaufania wyśmiewanej wcześniej herezji blankizmu.

W „Polska nie istnieje” nie dochodzi też do II wojny światowej.

Do II wojny światowej by nie doszło, gdyby nie było I wojny światowej. Republika Weimarska, która wyłoniła się z Traktatu Wersalskiego była skazana na taki los. Nawet to rozumiem – gdybym był przeciętnym Niemcem też czułbym się skrzywdzony tym traktatem. W Europie panowało jednak przekonanie, że trzeba znaleźć winowajcę bezsensownej rzezi I wojny światowej. I znaleziono Niemców. To musiało wzniecić nastroje rewanżystowskie.

Warto też zauważyć, że w działającej demokracji Hitler nie doszedłby do władzy. Często się mówi, że Hitler wygrał demokratyczne wybory. To nieprawda. Od trzech lat w Niemczech procedury demokratyczne były zawieszone. Rządy były powoływane w trybie stanu wyjątkowego przez prezydenta Hindenburga, którego dworem rządziła kamaryla, dbająca o interesy niemieckiego przemysłu stalowego, banków i tak dalej. I to jej członkowie wymyślili, że Hitler zerwie z reparacjami narzuconymi przez Traktat Wersalski i skieruje gigantyczne zamówienia do przemysłu ciężkiego. Szef kamaryli – Franz von Papen – liczył na to, że uda mu się Hitlerem, jako nowicjuszem w polityce, manipulować.

Nazizm w Niemczech reprezentował interesy wielkiego kapitału. To nie jest jakaś odkrywcza teza.

Na zdjęciu: Adolf Hitler i Franz von Popen

(img|636612|center)

W Polsce wciąż wielu prawicowych publicystów powtarza, że naziści byli socjalistami.

Nic nie poradzę na książkofobię polskiej prawicy, która wiedzę czerpie z blogów i youtube’a, a ci najbardziej oczytani z prac Wiktora Suworowa.

Historycznie wyglądało to tak, że środowiska reprezentujące wielki kapitał zawarły pakt, w którym głównym graczem okazało się NSDAP. Gdyby jednak nie było NSDAP, kapitał znalazłby sobie kogoś innego. Nawet wiadomo kogo – DNVP, Niemiecką Partię Ludową, równie poronioną co NSDAP tyle, że mniej skuteczną.

Tytuł pana powieści nie jest metaforą. W rzeczywistości alternatywnej Polski naprawdę nie ma na mapie XXI-wiecznej Europy. Skoro nie doszło do I wojny światowej nie doszło do starcia pomiędzy zaborcami, a Polacy nie mieli szans ogłosić niepodległości. Ale nie wydarzyła się nie tylko niepodległa Polska, ale także wielkie ludobójstwa XX wieku. Bohater powieści staje przed wyborem: wolna, niepodległa Polska i wielkie ludobójstwa, albo Polska rządzona przez zaborców i pokój w Europie. To nie jest prosty wybór.

Właśnie o to chodzi, by nie był prosty. Uwielbiam takie pytania. Sam nie wiem, co bym wybrał, gdybym dobrał się do metaforycznej zwrotnicy dziejów. Nie odważam się udzielić „swojej” odpowiedzi, ale jest to problem, przed którym chcę postawić swoich czytelników.

Pierwsza opcja zakłada, że wydarzają się wszystkie koszmary XX wieku. I wojna światowa, bolszewizm, stalinizm, II wojna światowa, Holocaust, podział Europy, zimna wojna. Ale za to w 2016 roku mamy na mapie wolną Polskę.

W drugiej opcji Polski niepodległej nie ma, mapa Europy wygląda mniej więcej tak, jak w roku 1877 i koło Mysłowic spotykają się granice trzech zaborów. Ale w zamian nie było wszystkiego, o czym mówiłem – Europa od dwóch wieków trwa w pokoju, miliony ludzi nie tracą życia.

Na zdjęciu: 5 maja 1939 roku, Józef Beck wygłasza swoje słynne przemówienie

(img|636613|center)

Jesteśmy uczeni, że niepodległość jest najważniejsza. Obstawiam więc, że gdyby zadać to pytanie Polakom, odpowiedzieliby: „niepodległość albo śmierć”.

Nie wyobrażam sobie człowieka, który by się nie zawahał, gdyby dano mu taką alternatywę.

Paradoks polskiej historii polega na tym, że wielu ludzi, których czcimy – jak chociażby Józef Beck mówiący, że „honor jest rzeczą bezcenną”, albo Leopold Okulicki wywołujący powstanie warszawskie – nie wiedziało, w co się pakują, bo (widzimy to po latach) miało ograniczoną wiedzę. Ludzie podejmujący decyzję o wybuchu powstania warszawskiego nie wiedzieli, że za chwilę pod Warszawą będzie Dywizja „Hermann Göring” i nie byli w pełni zorientowani w planach Niemców i Rosjan (bo nie mogli być).

Jestem pewien, że gdyby pokazać im na zdjęciach konsekwencje, przynajmniej by się zawahali.

Jak wyglądałoby życie w socjalistycznej Europie?

Ponieważ rewolucja w mojej powieści wybuchła trochę za wcześnie, świat, który odmalowuję jest dużo biedniejszy niż nasz. Kapitalizm, wraz z całym koszmarem XX wieku, przyniósł jednak rzeczy, za które wypada mu podziękować.

Przede wszystkim demokratyzację podróży. To, co dzisiaj jest przywilejem dużej grupy Europejczyków – nawet tych z dolnych warstw klasy średniej – czyli podróżowanie dla rozrywki do miejsc oddalonych o kilkaset czy kilka tysięcy kilometrów, tylko po to, by odpocząć, polenić się na plaży czy połazić po górach, było niewyobrażalne jeszcze 150 lat temu. Zawdzięczamy to kapitalizmowi i wojnom, bo nie byłoby lotnictwa pasażerskiego, gdyby nie rozwój lotnictwa wojskowego.

Druga rzecz, którą przyniósł kapitalizm jest produkcja żywności na skalę przemysłową. Jeżeli we współczesnej Europie jest problem z jedzeniem, to raczej z otyłością - wynikającą z jego nadmiaru - a nie głodem. W alternatywnej rzeczywistości, którą kreślę, niewiele brakuje, by ludzie niedojadali. Co więcej, dziś nawet Polaka z przeciętnymi zarobkami stać na to, by pójść do dyskontu i raz na jakiś czas kupić przysmak wyprodukowany tysiące kilometrów stąd. W mojej rzeczywistości tego nie ma – ludzie są skazani na to, co wyrasta wokół nich.

Coś za coś: wszyscy byliby biedniejsi, ale z drugiej strony, więcej rzeczy byłoby za darmo. Na samochód stać by było bardzo nielicznych, ale praktycznie każdy mógłby sobie pozwolić na transport zbiorowy, studia wyższe czy jakąś formę mieszkania.

Widzi pan szansę, by taki socjalistyczny skręt wydarzył się współcześnie?

Największą przewiną mojego pokolenia jest to, że bez walki oddaliśmy zdobycze socjalne, za które umierały pokolenia naszych babć i dziadków. Znów wylądowaliśmy bez urlopów, bez 8-godzinnego dnia pracy, bez związków zawodowych. Zapomnieliśmy, że ludzie literalnie (to nie jest metafora) oddawali życia za wolny weekend, urlop, zwolnienia lekarskie i urlopy macierzyńskie. Dzisiaj możemy 1 maja beztrosko grillować karkówkę, bo w 1886 roku robotnicy z Chicago ponieśli męczeńską śmierć, walcząc o swoje prawa. Moje pokolenie te prawa przehulało, przekonane, że to wszystko już nieaktualne, bo „żyjemy w innym świecie”. To był błąd.

Ale widzi pan szansę?

Nie mówię o szansie, mówię o konieczności.

(img|636618|center)

dcgnvmp
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
dcgnvmp