Czasem docierają do nas wiadomości, które budzą uśpione od wielu lat wspomnienia: telefon od osoby, o której udało nam się już zapomnieć, list od dawno niewidzianego przyjaciela, e-mail od człowieka, z którym przestaliśmy rozmawiać wieki temu... Dla Alexa Delaware była to lakoniczna prośba o kontakt – pierwsze oznaki życia po dziewięciu latach milczenia. Melissa już nie była przedwcześnie ograbioną z dzieciństwa, uroczą dziewczynką nękaną przez skomplikowane stany nerwowe. Jej oszpecona matka, Gina, cierpiała na zaawansowaną agorafobię. Mieszkały w miejscu, w którym zatrzymał się czas – olbrzymim wiktoriańskim domu mieszczącym się w okolicy zamieszkanej przez ludzi nie do końca potrafiących pogodzić się z XX wiekiem i jego licznymi dobrodziejstwami. Dwa lata mozolnej psychoanalizy mającej na celu uwolnienie dziewczynki z nękających ją koszmarów przyniosły pożądany skutek, choć rezolutna panienka zakończyła terapię dojrzałym stwierdzeniem: „Mam już dziewięć lat, doktorze Delaware. Chcę swoje sprawy wziąć
we własne ręce”. Obecnie miała lat osiemnaście, była jeszcze piękniejsza i jeszcze bardziej urocza. Bezpowrotnie odeszły dziecięce koszmary, pojawiło się zaś zmęczenie – przez ten cały czas trzymała się dzielnie mimo stresów i przykrych wydarzeń, jakie przynosił los nie oszczędzający ich posiadłości. Teraz jednak, gdy sytuacja zaczęła wymykać się spod kontroli, znów potrzebowała Alexa Delaware – tym razem dla wciąż cierpiącej na agorafobię matki.
- Co przekonałoby cię, że twojej matce nic nie zagraża?
- Jeśli będzie zdrowa! Normalna! Jak ludzie!
Czuła się za nią odpowiedzialna i chciała jej pomóc za wszelką cenę – nawet, jeśli tą ceną byłoby własne szczęście. Na domiar złego do Los Angeles powrócił człowiek, który oszpeceniem pięknej twarzy Giny skazał niegdyś dwie osoby na ciężkie więzienie – siebie na 13 lat w San Quentin, a panią Dickinson na katorgę we własnej ogromnej posiadłości, w której kraty i grube mury zastępowała głęboka fobia. Na domiar złego powoli okazywało się, że ów wiktoriański dom nie jest wolny od mrocznych tajemnic przeszłości, a w dodatku pojawił się niespodziewany problem, który dalszą terapię Giny postawił pod dużym znakiem zapytania...
- Nie sądzę, żeby cokolwiek było w tej sprawie proste.
- To prawda. Czy jednak nie na tym polega urok psychologii?
Najbardziej znanym bohaterem powieści Jonathana Kellermana jest Alex Delaware, terapeuta pełniący funkcję biegłego sądowego, który stale wplątuje się w kryminalne afery. Ów pisarz – psycholog, profesor pediatrii – w interesującym stylu wplata własne doświadczenia zawodowe w konwencję kryminału. Dzięki takiemu zabiegowi czytelnik może dowiedzieć się wielu ciekawych informacji o pracy „lekarzy dusz” oraz o rozlicznych psychopatologiach. Moja przygoda z Kellermanem zaczęła się od Diabelskiego walca”, który bardzo przypadł mi do gustu, lekturze kolejnych książek tego poczytnego autora towarzyszyło, niestety, poczucie wtórności. Przyznam, że najbardziej lubię te pozycje, w których autor skupia się przede wszystkim na odkrywaniu meandrów współczesnej psychoanalizy, psychologii klinicznej, wątek kryminalny pozostawiając niejako na uboczu. „Chyba napiszę coś o panu. Nazwę to „Oczy do wynajęcia”; oczy, które podpatrują, oczy, które śledzą, są na zawołanie, na skinienie palca kogoś, kogo stać na owe drogie
usługi”
W Oczach do wynajęcia Kellerman zbytnio mnie nie rozpieszczał, jedynie w pierwszych rozdziałach ciekawie opisując kolejne stadia złożonego procesu psychoterapii i tworzenie się tej specyficznej więzi pomiędzy psychologiem a pacjentem. Dalsza część książki miała już przede wszystkim charakter kryminalny. Autor wybornie odmalował portret zadufanej w sobie próżnej kalifornijskiej socjety taplającej się w bagienku pełnym uprzedzeń, pogardy i wyższości – celne spostrzeżenia psychologiczne są często obecne w jego powieściach i za to również go bardzo cenię. Przyszedł czas, by jednak dodać dość znaczną łyżkę dziegciu, co uczynię z ciężkim sercem. Otóż moim zdaniem są takie książki, dla których lepiej by było, gdyby zakończyły się kilkanaście stron wcześniej – książki, których owe zakończenie, wołając o pomstę do nieba, niszczy misternie budowany nastrój. Niestety, Oczy do wynajęcia należą do pozycji, przy lekturze których pragnęłoby się, aby autor powstrzymał wyrywające się do pisania ostatnich zdań pióro,
odłożył je na bok i przebiegł się dookoła domu, po czym wziął zimny prysznic. Może wówczas trochę by ochłonął i przemyślał, co właściwie chce napisać. Niestety, jak widać Kellerman nie miał ani ochoty na jogging, ani tym bardziej na tusz - szkoda. Gdyby nie to nieszczęsne zakończenie, polecałbym jego książkę bez wahania wszystkim miłośnikom ciekawych historii kryminalnych. Tymczasem mam przed tym pewne opory.