Daleki, chłodny i martwy świecący odbitym blaskiem Księżyc. Zagubiona na bezmiarze oceanu zielona bezludna wyspa. Bezkresne, szumiące nieograniczoną energią wiecznie poruszających się fal morze. Atakująca zielenią zmysły nieokiełznana i nieprzebyta dżungla. Tajemnicze ruiny, z których drobnych, rozrzuconych kawałków zbudować można nieskończoną opowieść o życiu i śmierci.
Dzieciństwo, dorastanie, młodość. Szalona burza uczuć i wyobraźni, kipiących w nas siłą wybuchającego rzeką ognia wulkanu. Intrygujący świat przytłaczający swoim rozmiarem. Czas, rozłożysty jak konary starego, sędziwego i dostojnego dębu. Czas, który zacznie się gwałtownie kurczyć dopiero w wieku dojrzałym, a jego ciągle podkreślanymi podstawowymi cechami staną się nieubłagane przemijanie i niewytłumaczalny fizyczny brak. Brak czasu - podstawowy znak utraty dziecięcej, młodzieńczej niewinności.
Podróże, ciągnące się jak gumy balonowe Donald, pełne niezapomnianego uroku, zaskakujące niespodziewanym widokiem, zdarzeniem, odkryciem nowych miejsc i ludzi. W umyśle dziecka, świat kryjący mnóstwo nieopisanych tajemnic, niepokojów, marzeń, pragnień, lęków i obaw.
Pamiętam, gdy jako podrostek biegałem z rozwianym włosem po parku lub po lesie. Teren rozrastał się niespodziewanie sam z siebie do niewyobrażalnych rozmiarów czasoprzestrzennych. Zmieniał swój charakter jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, stając się prerią z przemykającymi pochylonymi sylwetkami Indian na ścieżce wojennej, groźną obcą planetą lub miejscem nigdy niezakończonych bitew rycerzy czy żołnierzy. Miejscem obrony ludu prostego przez dzielnych i szlachetnych Janosików czy Robin Hoodów (tak kiedyś naiwnie myślałem, że szlachetnym jest zabierać siłą jednym, ochłapki dawać drugim, przy okazji samemu nieźle żyjąc).
Siła dziecięcej wyobraźni. Niszczona później erozją szarej codzienności, niespełnienia, kompromisów, pójścia na skróty, odrzucenia marzeń, pragmatyzmu, nocnej zmiany, braku pieniędzy. Niszczona mocą obrazu telewizyjnego, wideo, wspaniałych gier komputerowych. Tandetnymi kreskówkami bij-zabij-goń-złap-kto-cwańszy-ten-lepszy, pełnymi akcji i myśli spod... a może braku jakiejkolwiek rozsądnej myśli.
"Księżycowe miasto przyjęło jego i Bo, ukryło ich w swoich krętych uliczkach, oczarowało nieznajomymi zapachami i odgłosami."
Wenecja - księżycowe miasto. Baśniowa kraina, pełna skrzydlatych lwów i rżących kamiennych koni. Magiczne miejsce. Magiczne czarem historii, czarem wyobraźni, wspomnień i opowieści. W Królu Złodziei - świadek dojrzewania, dorastania i spełnienia marzeń.
Król Złodziei to taka nietypowa opowieść o dojrzewaniu, odpowiedzialności za siebie i za innych. O wyborach, których musimy stale dokonywać, niezależnie od wieku. O konsekwencjach tych wyborów. Opowieść o niełatwej przyjaźni, o walce o przetrwanie w niezbyt łaskawym świecie. O potrzebie zrozumienia, przyjaźni, ciepła rodzinnego.
"Lwy kroczące, warczące, o spiczastych i okrągłych pyskach, ze skrzydłami i bez."
W świecie stale trwa zacięta walka postu z karnawałem. Któż nie chciałby być pięknym, młodym, bogatym, zdrowym, inteligentnym. Ilu jednak spełnia te warunki?! Są książki, w których przygoda goni przygodę, wspaniali bohaterowie dokonują nadludzkich czynów, przedzierając się przez las rzeczywistości z gracją, elegancją i uśmiechem na twarzy. Czysta, nieskażona głębszą refleksją rozrywka. Lepsza lub gorsza. Na swój sposób potrzebna. Strawna i nieszkodliwa w umiarkowanych ilościach.
W Królu Złodziei bohaterowie nie są tacy piękni, mądrzy, szlachetni. Grupa młodych uciekinierów z domów rzucająca się w wir świata w poszukiwaniu odrobiny prostego szczęścia. Nie są olśniewającą ekipą wspaniałych, błyskotliwych, superinteligentnych agentów 007, "lepiących" z gliny codzienności wspaniałe przygody. I dzięki temu są większości z nas z pewnością bliżsi.
Życie nie jest czystą rozrywką i zabawą, w której zawsze wygrywamy. Jeśli uda się nam je przeżyć nie raniąc i unieszcześliwiając innych to będzie to prawdziwy sukces. W życiu potrzebna jest równowaga. Warto po smakowitej pizzy, odżywczych, niskokalorycznych i wybornych hot dogach, oszałamiających napojach szczypiących radośnie język i podniebienie sięgnąć czasem po tradycyjny, zwyczajny, dobrze przyprawiony i smaczny domowy obiad. Kryjący w sobie ten głęboko ukryty magiczny smak, kojarzący się z domem, miłością rodziców, bezpieczeństwem, ciepłem. Jeśli nie znasz tego uczucia to... po prostu żałuj. Ta książka to taki normalny, choć niezwyczajnie przyprawiony domowy obiad.
"Wiktor, co dorośli porabiają przez cały dzień? - zapytał.
- Pracują. Jedzą, piją, opłacają rachunki, telefonują, czytają gazety, popijają kawę i chodzą spać.
Scipio westchnął.
- Nic szczególnego - wymamrotał i oparł ręce o poręcz."
Jest w Królu Złodziei wątek wart szczególnej uwagi. Niezrozumienie dzieci przez dorosłych. Jest w tym coś smutnego i zabawnego zarazem. Czy dorośli nigdy nie byli dziećmi?! Nigdy nie bawili się, śmiali, psocili, wariowali, hałasowali?! Większość zachowuje się tak właśnie jakby urodziła się w wieku lat czterdziestu - dojrzałe, zawsze rozsądne we własnym mniemaniu, mądre i nieomylne bobaski. Chodzące aniołki ideały, które błędy znają tylko z opowiadań.
"Jak to mogło się stać, że zapomniał, kim kiedyś był i co czuł w wieku dwóch, pięciu, trzynastu lat?"
Uważam, że dorośli nie chcą pamiętać o tamtych latach. Dlaczego?! To ich słodka tajemnica. Będąc kiedyś dziećmi znają ten stan z autopsji. I cóż ma wyrażać tragicznie brzmiąca opinia o swoich lub obcych dzieciakach: "Ja ich w ogóle nie rozumiem!". Trudno jest nam przecież zrozumieć każdego innego człowieka. A szczycimy się tym na co dzień?!
Na tym polega życie, żeby starać się innych pojąć najlepiej jak się da, a że zawsze pozostaną dla nas zagadką - tym lepiej. Ale dziecko dla wielu nie jest po prostu człowiekiem tylko... dzieckiem. Taką niedojrzałą młodą roślinką, nie do końca ukształtowaną niby-osobą, przedmiotem, który można rozstawiać po kątach, podwładnym na którym można bez obaw wyładowywać swoje stresy i który ma spełniać bez namysłu nasze rozkazy.
Przesadzam?! Obawiam się, obserwując otoczenie, że nie. A wytłumaczeniem naszych postaw jest po prostu mityczne "ciężkie życie" dające nam uprawnienia do, bądź co bądź, pomiatania innymi, oczywiście słabszymi od nas. No i oczywisty fakt "własności" - to moje dziecko i mogę z nim robić, co mi się podoba.
Zanurzmy się ponownie w magiczny świat wyobraźni. W którym nie zabraknie ciepła, miłości i zrozumienia. W którym złoty lew mrugnie do nas filuternie kamiennym okiem, a fale wspomnień łagodnie będą muskać naszą przytłumioną codziennością pamięć. Przypomnijmy sobie jak to było, gdy sami byliśmy dziećmi. Pomknijmy skrzydlatym złotym lwem po gwiaździstym niebie wyobraźni.