Wojciech Szyda debiutował w 1997 roku „Psychonautką” na łamach „Nowej Fantastyki”. Od tego czasu może nie było o nim głośno, ale spełnia się jako redaktor „Innych Planet”, a przede wszystkim recenzent i publicysta. Hotel „Wieczność” to inspirowany opowiadaniem „Biblioteka Babel” Jorge Luisa Borgesa, metafizyczny kryminał i fascynująca podróż do samych, intrygujących granic literatury. Literatury, która staje się potworem pożerającym czytelników. Dosłownie.
Właściwie bardzo łatwo w to uwierzyć, gdy naczelnik Wydziału Przestępstw Komputerowych informuje nas o tym, że książki zabijają ludzi. Nagle bycie bibliotekarzem staje się zajęciem aż nazbyt niebezpiecznym. Cóż się dziwić innym, że wybierają programy wirtualne? Na przykład spotkanie w takim zwykłym hotelu. Malownicza sceneria, spokój, który można dowolnie kontrolować. Jednak czy do końca? Okazuje się, iż ten idylliczny spokój i możliwość samokreacji, jest zwodniczy. Wejście, niekoniecznie może oznaczać wyjście. Tym bardziej, że wirtualność, jest namacalna w szwajcarskim hotelu „Eternity”. Bohater, Tim, po otrzymaniu alarmującego e-maila, postanawia odnaleźć ten hotel, którego wirtualne odbicie tak dobrze zna, a które porwało jego przyjaciela. Oczywiście nie może wyruszyć na poszukiwania sam. Równolegle zmierza tam też seksowna Sonia. Obydwoje stworzą parę, na którą już tam czekają. I to dość niecierpliwie. Wiedzą o nich wszystko, staną się istotnym elementem układanki, której korzenie sięgają magicznej
przeszłości. Któż z nas nie marzy o takim przyjęciu? Pod kryminałem z gatunku science-fiction kryje się filozoficzna głębia, takie rudymentaria jak niebo i piekło, wiara i poglądy. Wychodzi na to, że świat to jeden wielki hotel. A może raczej to piekło i niebo w jednym? Spóźniona wersja wizji Dantego, którą przekształca Szyda? Przekształca, ale też dorzuca coś od siebie – książki, które okradają ludzi z osobowości. Oto wielka biblioteka Boga, w której mieszczą się wszystkie umysły, do wypożyczenia... od zaraz.
Powieści Szydy nie można tak naprawdę niczego zarzucić. Oczytanie autora, jego ogromna erudycja, wychodzi w każdym zdaniu. Ale może jest tej mądrości zbyt wiele. Ci, którzy natkną się na tę powieść jako pierwszą w swoim życiu, mogą się poczuć oszukani. niedoinformowani. Ale jednak naprawdę warto ją poznać, nawet jeżeli przyjdzie sięgać wam do słownika literatury. I to niezależnie od gatunku literackiego, który się preferuje, każdy znajdzie tu coś dla siebie. To „coś, w tej powieści o paranoi tworzenia. O pisarzach i ich księgach, których Szyda dość intrygująco systematyzuje. Kapitalna fabuła, niezły język i tylko trochę zbyt płytko zarysowane postacie, przy takim bogactwie zapożyczeń, rażą. Szkoda, że autor nie wykorzystał siły zawartej w detektywie Lentano, jednej z bardziej pomysłowych osobowości. Choć może to wszystko tylko karaluchy? Kto wie...