''Seksbomby PRL-u'': Tajemnice kultowych polskich piękności
W języku angielskim termin został użyty po raz pierwszy w 1942 roku, ale w mowie potocznej na dobre przyjął się dopiero w następnej dekadzie. Od tamtej pory był odmieniamy przez wszystkie przypadki, krzycząc z plakatów, stron kolorowych magazynów dla mężczyzn czy kinowych afiszy, przyprawiając o ból głowy konserwatywnych polityków po obu stronach żelaznej kurtyny.
Forpoczta rewolucji seksualnej
Wojna na biusty na dobre rozpętała się w latach 50. i 60., kiedy wytwórnie filmowe zaczęły promować nowy typ gwiazdy. Marilyn Monroe, Gina Lollobrigida, Anita Ekberg, Brigitte Bardot czy Diana Dors - można by wymieniać bez końca. Wszystkie prezentowały zazwyczaj inny typ urody, różniły się zdolnościami, pochodzeniem, temperamentem i aspiracjami. Mimo to łączył je wspólny mianownik - nieposkromiona, wylewająca się z wielkich dekoltów, kapiąca ze zmysłowo rozwartych ust seksualność.
Seksbomby srebrnego ekranu kontestowały obowiązujący porządek, uosabiały najskrytsze pragnienia i tłumione fantazje widzów, będąc jednocześnie forpocztą zbliżającej się wielkimi krokami rewolucji seksualnej. Również w siermiężnej i szarej Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej. To właśnie o nich opowiada najnowsza książka Krzysztofa Tomasika .
Kochane i znienawidzone
"Seksbomby PRL-u ", książka autora świetnego "GEJEREL. Mniejszości seksualne w PRL-u" , to opowieść o pięciu legendarnych aktorkach, które miały niebagatelny wpływ nie tylko na polskie kino, ale także nadwiślańską obyczajowość i zachodzące w niej przemiany.
Jak zauważa autor, nasza powojenna kinematografia była zbyt słaba, aby wykreować rodzimy model seksbomby. Dlatego o Jędrusik, Tyszkiewicz, Brylskiej, Szapołowskiej czy Figurze można mówić jedynie jako tutejszych odpowiednikach zachodnich gwiazd. Nie na darmo na dwie z nich mówiło się "polska Marilyn Monroe".
Co poza seksapilem łączyło je z zagranicznymi koleżankami? Oczywiście aura skandalu, nieraz umiejętnie podsycana przez same zainteresowane. Bohaterki* "Seksbomb PRL-u"* wzbudzały kontrowersje i często skrajnie ambiwalentne odczucia, co wyróżniało je na tle równie pięknych aktorek w osobach Barbary Kwiatkowskiej-Lass (więcej * tutaj) czy Ireny Karel (więcej * tutaj). Były kochane i nienawidzone, odsądzane od czci i wiary, jednocześnie filmy z ich udziałem ściągały do kin prawdziwe tłumy.
Która gwiazda grała w Bollywood, zanim kilkadziesiąt lat później moda na indyjskie kino dotarła do Polski? Jakie były ostatnie słowa Kaliny Jędrusik? Dla kogo stracili głowy hollywoodzki gwiazdor i reżyser "Złego porucznika"? O kim mówiono "matka negliżu polskiego"? Która aktorka stała się międzynarodową ikoną LGBT i pierwszą europejską artystką onanizującą się na ekranie?
Kalina Jędrusik - ''Nigdy nie robiła wrażenia, że kiedykolwiek była dziewicą''
Wzbudzała kontrowersje od samego początku. Relegowano ją z liceum za... nie noszenie stanika, którego nie zakładała, bo jak twierdziła, "miała piękne piersi". Zresztą, kiedy dorosła również unikała biustonosza jak ognia.
Obiegowa plotka głosi, że kiedy pojawiała się w "Kabarecie Starszych Panów", Władysław Gomułka ciskał kapciem w odbiornik. Choć prawdziwość tej historii obalono po latach - I sekretarz KC PPR chadzał wcześnie spać i nigdy nie siedział przed telewizorem, kiedy emitowano legendarny program, poza tym z racji odniesionej na wojnie rany nie zakładał kapci - dobrze ilustruje ona sposób myślenia o Kalinie Jędrusik.
Pierwsza celebrytka
Szeptano o jej domniemanym alkoholizmie, że jest lesbijką albo przynajmniej przejawia skłonności biseksualne, a jej przyjaciółka była gotowa urodzić za nią dziecko (nigdy nie zaprzeczyła); że występowała w rozbieranych scenach (choć takich w tamtym okresie nie kręcono) czy rozwiązłości i "otwartym" małżeństwie ze starszym o 17 lat pisarzem Stanisławem Dygatem (co akurat było prawdą).
Jędrusik umiejętnie podsycała zainteresowanie swoją osobą, bawiła się wizerunkiem wyzwolonej femme fatale, mieszając kpinę, dystans, liryzm i seks jednocześnie. Szokowała, bawiła się erotyką, raz będąc niewinną ślicznotką, innym razem epatując wulgarnym językiem (uwielbiała "rzucać mięsem"). Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, co dziś jest normą wśród wszelkiej maści celebrytów.
- Grała tę kobietę o wiele ostrzej niż kobiety, które nie mają żadnych niepewności - przytacza słowa Agnieszki Osieckiej autor, zauważając słusznie, że o Jędrusik można mówić przede wszystkim jak o popkulturowym konstrukcie czy zmyślnej kreacji.
Ostatnie słowa
Choć Jędrusik była pierwszą gwiazdą telewizji, wokalistką wielkiego formatu, o której pisał nawet Time, badacze jej talentu są zgodni, że w Polsce nikt nie był przygotowany na tego kalibru osobowość. Dla Kaliny brakowało przede wszystkim dobrych, pierwszoplanowych ról - te najlepiej przez widzów zapamiętane to albo kreacje na małym ekranie, albo epizody, którymi potrafiła przyćmić resztę obsady.
Nic dziwnego, że czuła się rozgoryczona i niespełniona. Miała za złe, że nie potrafiono wykorzystać jej możliwości. Dobrze ilustruje to schyłek jej kariery, kiedy aktorka praktycznie zniknęła z ekranów, stając się "wielką nieobecną".
Po śmierci Iwaszkiewicza w marcu 1980 roku Jędrusik ochrzciła się i jak mówiła, "odnalazła nową drogę". W pierwszych wolnych wyborach wspierała obóz Solidarności, później aktywnie udzielała się w akcji "Artyści dla Rzeczypospolitej". Zmarła w wieku 60 lat, choć sprawiała wrażenie znacznie starszej - przez leki na astmę bardzo puchła i wyglądała, jakby zmagała się z otyłością. W dniu jej śmierci TVP wyemitowała pierwszy odcinek "Ziemi obiecanej", gdzie wcieliła się w lubieżną Lucy Zuckerową.
* - Kurwa jak gorąco!* - tak, zdaniem przyjaciela Jędrusik, brzmiały ostatnie słowa aktorki.
Beata Tyszkiewicz - Mężczyźni zachowywali się lepiej
Jeśli Kalina Jędrusik była "demonem" PRL-u, to tytuł "anioła" bezsprzecznie przypadał Beacie Tyszkiewicz - tak pisał w połowie lat 90. krytyk filmowy Krzysztof Demidowicz.
- Nie była realnością, lecz ucieczką. Ucieleśnieniem tęsknoty za odmiennością. [...] szaleje właśnie na świecie moda na księżnę Dianę. Szaleje ona jednak nie nad Wisłą, a poza tym o ileż bardziej książęca od prawdziwej księżnej jest Beata Tyszkiewicz - zachwycała się Alicja Iskierko.
I nie można się z tym nie zgodzić - bo arystokratyczna aura towarzyszyła aktorce przez całą karierę. Nie tylko z powodu szlacheckiego rodowodu, lecz także dzięki rolom, w których się od początku wyspecjalizowała - hrabianek, przyzwyczajonych do zbytku panien z wyższych sfer.
Grecka księżniczka w Bollywood
Wybitna fotograficzka Zofia Nasierowska twierdziła, że Tyszkiewicz jest fotogeniczna w stopniu absolutnym.
- Piękna pod każdym względem. Miała naturalność, której brakowało innym aktorkom [...]. Miała osobowość, która sprawiała, że patrzyło się tylko na nią. A mężczyźni zachowywali się w jej towarzystwie jakoś lepiej. Łączyła w sobie dwie pozornie przeciwstawne cechy - dużą bezpośredniość i wrodzoną klasę - mówił Andrzej Łapicki, z którym łączył ją przez pewien czas płomienny romans.
Jako pierwsza Polka od czasów Poli Negri (więcej * tutaj*) zagrała główną rolę w zachodnim filmie. W "Człowieku z ogoloną głową" w reżyserii Abdre Delvaux z 1966 roku wcieliła się w Fran Veenman. W ogóle lata 60. uznaje się za najlepszy okres w całej jej karierze. I nie chodzi tylko o rodzime produkcje - "Popioły", na planie których romansowała z Andrzejem Wajdą (skończyło się małżeństwem, ale oboje niechętnie o nim mówią), przełomowy "Pierwszy dzień wolności" z 1964 roku (w tym samym roku pojawiła się w amerykańskiej edycji Playboya jako jedna z "piękności zza żelaznej kurtyny") czy "Lalkę".
Mało kto dziś pamięta, że Tyszkiewicz wystąpiła w bollywoodzkiej produkcji "Alexander and Chanakaya" (1965), gdzie zagrała rolę... greckiej księżniczki. Po latach aktorka chętnie wracała do tego epizodu, nazywając pracę na planie w Indiach *"najdłuższymi i najwspanialszymi wakacjami". *
Pani z ''Tańca z gwiazdami''
Pod koniec lat 60. była artystką pierwszego formatu i naszym "towarem eksportowym". Tyszkiewicz pojawiała się w filmach radzieckich i węgierskich, podobnie jak w kraju wzbudzając szczery podziw i uznanie.
Sama się za gwiazdę nie uważała:
- Określenie kogoś mianem "gwiazdy" w naszej rzeczywistości jest całkowicie nieuprawnione. Nie istnieje u nas system gwiazd, w którym gwiazdorzy otaczani są całymi sztabami ludzi żyjących z nich i zarazem dbających o to, by ich żywiciele zarabiali jak najwięcej. Ani nie zarabiamy milionów, ani nie jesteśmy chronieni w bezpiecznym azylu trochę fikcyjnego świata. Jesteśmy ludźmi dbającymi o dom, troszczącymi się o choroby rodziców, wychowującymi dzieci - pisała w swojej autobiografii.
Paradoksalnie, mimo że grała w filmach dla polskiej kinematografii przełomowych i arcyważnych, w wywiadach narzekała na role. Choć przez lata do perfekcji opanowała kreacje kostiumowe, miała dość "Łęckich i Walewskich". Pragnęła czegoś innego - np. wystąpić w komedii, co jak wiemy, nie było jej nigdy dane.
Spośród grona aktorek, które debiutowały w tym samym czasie, Tyszkiewicz najlepiej odnalazła się w rzeczywistości transformacji ustrojowej - szybko wyczuła potencjał drzemiący w powstających właśnie plotkarskich czasopismach. Jako pierwsza aktorka pojawiła się w reklamie, chętnie udzielała wywiadów, w których zdradzała szczegóły swojego życia. Niestety, w tym czasie pożegnała się z kinem. Jedyną znaczącą rolą po 1989 roku jest jak dotąd jej występ w... "Tańcu z gwiazdami".
Barbara Brylska - Chodzący seksapil
Zmysłowa i kobieca, a jednocześnie niezwykle ciepła i troskliwa. Przez niektórych nazywana socjalistycznym skrzyżowaniem Brigitte Bardot i Catherine Deneuve, Barbara Brylska była bezsprzecznie najpiękniejszą polską aktorką, jaka w latach 70. pojawiła się na ekranach.
- Basia dotychczas jest dla mnie symbolem kobiecości i gdyby ktoś kazał mi narysować, jak wyobrażam sobie najpiękniejszą dziewczynę, podświadomie narysowałbym kogoś o takich oczach, ustach, uśmiechu jak ona - zapewniał Daniel Olbrychski w biografii "Barbara Brylska w najtrudniejszej roli" pióra Zofii Rybałtowskiej.
Nie tylko dla słynnego Kmicica Brylska stanowi do dziś uosobienie symbolu seksu. Do urodzonej w 1941 roku artystki wzdychały całe pokolenia mieszkańców bloku socjalistycznego, szczególnie Rosjan, którzy nadal darzą ją ogromnym sentymentem.
Matka negliżu polskiego
- Była gwiazdą. Jedną z największych i najbardziej prawdziwych. Przemawiało za tym właściwie wszystko: niezwykła uroda, idealna figura, fotogeniczność, młodość, erotyzm, talent. Nawet inicjały miała dobre - przywoływały na myśl najpiękniejszą wówczas gwiazdę europejską Brigitte Bardot - pisze Tomasik.
Polska oszalała na jej punkcie po premierze "Faraona" (1965), gdzie Brylska wcieliła się przecież w postać epizodyczną. Jednak to wystarczyło, aby swoją rozerotyzowaną Kamą podbiła serca milionów. Ba! na części widzów wywarła tak wielkie wrażenie, że niektórzy zapamiętali sceny z jej udziałem jako pierwszą nagość w polskim filmie (co ewidentnie jest nieprawdą).
- Barbara Brylska jest chyba matką negliżu polskiego. To działo się w takich czasach, kiedy trzeba było faraona, żeby polska kobieta rozebrała się na ekranie - pisała w latach 90. Agnieszka Osiecka.
Potem poszło już z górki - w latach 70. i 80. zagrała kilkadziesiąt ról, głównie w filmach i serialach produkcji enerdowskiej, słowackiej czy radzieckiej (pamiętna "Ironia losu"). To tam zdobyła największą popularność - "Anatomię miłości" Załuskiego obejrzało blisko 37 mln (!) widzów, a zdjęcie Brylskiej zdobiło niejedną kabinę radzieckiego tira.
Od zawsze adorowana
Brylska przez całe życie spotykała się z przejawami uwielbienia - począwszy od fanów (z którymi miała bardzo dobry kontakt), a skończywszy na współpracownikach, w tym reżyserach. Jak sama mówiła, nie zawsze były to sytuacje miłe, a do dwuznacznych i niekiedy chamskich propozycji nigdy nie mogła się przyzwyczaić. Tak było również, kiedy szturmem zdobyła NRD.
- "Po białych wilkach" i kilku innych filmach polskich z jej udziałem, które wyświetlano w NRD, [...] nie mogła się nigdzie ruszyć, żeby jej nie rozpoznano. Szczególnie posiłki w restauracjach przysparzały jej stresów, bo ciągle dosiadali się jacyś panowie próbujących nawiązać znajomość. Irytowało ją to ogromnie i doprowadziło do tego, że jeśli sympatyczna tłumaczka nie mogła jej przy posiłkach towarzyszyć, w ogóle z nich zrezygnowała - pisała biografka aktorki.
Choć w życiu zawodowym osiągnęła niewyobrażalny sukces, prywatnie nie zawsze jej się układało. Barbara Brylska dwukrotnie wychodziła za mąż, i dwukrotnie się rozwodziła. Cieniem na jej życiu położyły się jej ostatni związek z ginekologiem Ludwikiem Kosmalem oraz tragiczna śmierć córki Basi (więcej * tutaj*).
Grażyna Szapołowska - Wniosła erotyzm do rangi sztuki
Dziś młodszemu pokoleniu urodzona w 1961 roku bydgoszczanka najbardziej kojarzy się z programem "Bitwa na głosy" i niedawnymi przepychankami z Janem Englertem, którymi przez kilka miesięcy żywiły się tabloidowe media. Jednak na początku lat 80. Szapołowska, jak pisze Tomasik, wzniosła erotyzm do rangi sztuki, a dzięki roli w węgierskim filmie stała się ikoną środowisk LGBT. Choć o swoim początkach mówi dość krytycznie.
*- Ja byłam okropna! Normalna, zdrowa, gruba i tłusta. Taka rzepa, hoża dziewczyna* - mówiła na łamach Filmu.
Zupełnie inne zdanie ma krytyk filmowy Tomasz Raczek, który studiował z nią na PWST:
- I nagle w świetle korytarza pojawia się niezwykłe zjawisko: blondynka, która kroczy niczym królowa odprowadzana głodnym wzrokiem kolegów. Idzie jak w zwolnionym filmie: miękko, kocio, powabnie. [...] Wściekle sexy.
Ikona LGBT
- Nie mam odczucia, iż jestem aktorką, która w naszym kinie zrobiła błyskotliwą karierę. To wszystko, co wartościowe w moim dorobku, osiągnęłam własną, upartą, nie zawsze satysfakcjonującą, ciężką pracą - mówiła Szapołowska. Co zresztą jest zgodne z prawdą, gdyż przeważnie występowała w filmach drugoligowych reżyserów, produkcjach pozostawiających wiele do życzenia.
Były oczywiście wyjątki, jak choćby "Inne spojrzenie" węgierskiego reżysera Karolya Makka z 1982 roku, uważany za najważniejszy obraz w całej jej karierze. Film opowiada o miłości dwóch kobiet - bezkompromisowej dziennikarki i zdeklarowanej lesbijki Livii (Szapołowska) oraz zamężnej Evy (Jadwiga Jankowska-Cieślak, która za rolę otrzymała nagrodę w Cannes).
- Obie dostawałyśmy potem listy od feministek i lesbijek z całego świata - podtrzymywały nas na duchu, zwierzały się ze swojego wyobcowania - mówiła Szapołowska w książce Tadeusza Sobolewskiego.
Równie mocne reakcje wywołała niezbyt lubiana przez nią rola w "Bez końca" Krzysztofa Kieślowskiego.
- Czy pani sobie zdaje z tego sprawę, że jest pani prekursorką w kinie europejskim? To pani pierwsza pokazała kobietę, która się onanizuje- przytaczała Szapołowska słowa niemieckiego krytyka na łamach magazynu Viva.
Najbliżsi pomogą wrócić do gry?
W połowie lat 90. razem z ówczesnym mężem, dyplomatą Pawłem Potoryczynem, i córką wyjechała do Stanów Zjednoczonych. Pobyt w Kalifornii nie zaowocował jednak żadnymi zawodowymi propozycjami. Sama aktorka ocenia ten okres bardzo surowo: jako czas zmarnowany, przepełniony depresją i poczuciem straty. Po czterech latach wróciła do Polski.
Ostatnią znaczącą rolą Szapołowskiej był występ w ekranizacji "Pana Tadeusza", gdzie wcieliła się w Telimenę - rola wzbudzała powszechne uznanie, zarówno publiczności jak i kolegów z branży. Od tamtego czasu aktorka sporadycznie pokazuje się na wielkim ekranie, choć nie zniknęła z mediów - udziela wywiadów, pojawia się w programach telewizyjnych i na okładkach kolorowych magazynów.
Na początku tego roku w mediach pojawiła się informacja, że obecny partner aktorki, Eric Stępniewski produkuje film pt. "Piąte - nie odchodź". Szapołowska zagrała w nim jedną z głównych ról, a za kamerą stanęła jej córka - Katarzyna Jungowska. Obraz zadebiutował w listopadzie i został doceniony przez krytyków - przyznano mu nagrodę Perspektywy im. Janusza Morgensterna. Nie wiadomo jednak, kiedy trafi do dystrybucji kinowej.
Katarzyna Figura - ''Proszę, żeby wyrosły mi piersi''
Kilka lat temu w rozmowie z Wysokimi Obcasami Katarzyna Figura wyznała, że w dzieciństwie była obiektem kpin ze strony rówieśników, którzy na jej widok wołali: "Hej, Tereska, z przodu deska, z tyłu deska." Przyszła gwiazda postanowiła zawierzyć przyszłość Opatrzności.
- [...] Wznosiłam do Boga pokorne modły, które zaczynały się i kończyły tak: "Proszę, żeby wyrosły mi piersi, bo inaczej jakie będzie moje życie?!" - zwierzała się polska arcyseksbomba w książce Tomasza Raczka "Karuzela z madonnami" . I jak czas pokazał, płomienne modlitwy przyszłej aktorki zostały wysłuchane.
Zaczynała w połowie lat 80., kiedy królowała Szapołowska. Jednak, jak pisze Tomasik, uśmiechnięta blondynka z dużym biustem stanowiła przeciwieństwo swojej poprzedniczki. Była słowiańską odpowiedzią na Marilyn Monroe, choć sama wolała być porównywana do Romy Schneider.
Drogę do sławy otworzył jej "Pociąg do Hollywood" Marka Piwowarskiego, który nie tylko uczynił z niej gwiazdę, ale najprawdziwszy symbol seksu. Jednak zanim gdziekolwiek zagrała, miała już swoich oddanych fanów w warszawskiej PWST, którą ukończyła w 1989 roku.
Orgie, narkotyki, Stany Zjednoczone
Ogromny wpływ na wizerunek Figury miały, obok kolejnych ról, sesje fotograficzne, a szczególnie okładki magazynów. Część z jej prowokujących zdjęć przez wiele lat spoglądało z kalendarzy wiszących zarówno w państwowych urzędach jak i warsztatach samochodowych. Mało brakowało, a w latach 80. Figura prawie wzięła udział w sesji dla amerykańskiej edycji Playboya. Niestety, nic z tego nie wyszło - wygrała nieśmiałość.
- Zdjęcia miały być podpisane "Katarzyna Figura, aktorka z Polski", trudno o lepszą reklamę. I co wtedy zrobiła mała Kasia Figura? Spakowała walizki i uciekła. Bo się bała - wspominała po latach.
Jedna z najodważniejszych okładek w jej karierze pochodzi z nieistniejącego magazynu Max z 1999 roku, gdzie pozowała na roznegliżowaną wersję św. Sebastiana. Na łamach pisma opowiedziała m.in. o swoim kilkuletnim pobycie w Stanach, związku reżyserem Ablem Ferrarą, romansie z Laurence'em Fishburnem, eksperymentach z narkotykami i seksem.
- Uprawiałam seks grupowy. Szczerze mówiąc nie jestem jego zwolenniczką. Ale raz zdarzyło mi się, że była jeszcze jedna kobieta i tylko jeden mężczyzna. I to było bardzo przyjemne- mówiła w rozmowie z Kamilem Sipowiczem, przyznając się także do seksu lesbijskiego, jako "spełnienia jednej ze swoich fantazji". Odważne wyznanie idealnie wpisało się w definicję seksbomby, stwarzającej wokół siebie atmosferę skandalu.
73 sekundy u Altmana
Od początku swojej kariery Figura za wszelką cenę starała się udowodnić, że jest w pełni świadomą artystką, aspirującą do czegoś więcej niż odgrywanie kolejnych roznegliżowanych ozdobników. Stąd odrzucanie przez nią ról w filmach, gdzie nagość była nieuzasadniona.
Figura, podobnie jak inne seksbomby, próbowała swoich sił za granicą, jednak większość jej ról przeszła bez echa (kto pamięta włoskie "Krwawe pranie" w reżyserii mistrza makabry Ruggero Deodato?). Największe zainteresowanie wzbudził jej udział w "Pret-a-Porter" Roberta Altmana, choć samą aktorkę można tam oglądać przez zaledwie... 73 sekundy.
Choć na wielkim ekranie pojawia się dziś od wielkiego dzwonu (ostatnia większa rola w "Yumie" z 2012 roku), to Figura nadal cieszy się niesłabnącym statusem gwiazdy. Aktorka jest obecna w mediach, choć niestety głównie za sprawą wydarzeń z jej życia osobistego.
Wszelkie informacje i cytaty pojawiające się w galerii pochodzą z książki "Seksbomby PRL-u" autorstwa Krzysztofa Tomasika. Bogato ilustrowana książka ukazała się nakładem Wydawnictwa Marginesy.