I jak tu nie kochać Janusza Majewskiego? Od paru dziesięcioleci ukazuje nam, że mocą i potęgą wyobraźni można z więdnącej na półce powieści, z zapomnianej nowelki – stworzyć klejnocik. Stworzyć cały świat. „Zaklęte rewiry”, „Zazdrość i medycyna”, „Lekcja martwego języka”, „Awatar”, „Lokis”, „C.K. Dezerterzy” i sporo innych to adaptacje prozy z najbardziej zakurzonych bibliotecznych półek. Reżyser potrafił tchnąć w nie życie, i to jeszcze jakie!
Janusz Majewski to jednak nie tylko reżyser, scenarzysta, adaptator, ale także prozaik. Autor, między innymi, sfilmowanej przez siebie powieści „Mała matura” – znakomitej, niestety słabo zauważonej, podobnie jak film.
Skoro więc czytelnicy pozostali chłodni wobec krwią spod serca pisanej „Małej matury” – autor, jak przypuszczam, postanowił dać im to, co lubią, a co ich zbytnio myśleniem nie zmęczy. Czyli kryminał, dzielnych chłopców z konspiracji, złych chłopców z SS i dużo seksu.
Co do kryminałów – autor również ma spore doświadczenie („Upiór w kuchni” i upiornie zabawny „Sublokator”), a także liczne wyreżyserowane spektakle teatru „Kobra”, głównie angielskie fabuły detektywistyczne, z tych, w których zbrodnia pozornie doskonała zostaje zdemaskowana, bo malutki kamyczek uruchamia lawinę, powodującą, że precyzyjnie przygotowany plan się sypie.
Taka właśnie jest konstrukcja „Czarnego mercedesa”: piękna kobieta ginie, atrakcyjna dziewczyna znika a zbrodniarz uszedłby kary gdyby nie drobiazg skojarzony z innym drobiazgiem…
Jeżeli mogło być tak dobrze, to dlaczego jest tak źle? Może, po prostu, zamiast zastanawiać się nad nieprawdopodobieństwami psychologicznymi, obyczajowymi i różnymi innymi, czytelnik uzna, po prostu, że wszystko to sny i marzenia paru głównych bohaterów płci męskiej (siedemnastolatka, słomianego wdowca, policjanta w delegacji, obleśnego staruszka), co przynajmniej wytłumaczyłoby rzeczywistość, w której kobiety myślą tylko o jednym… Jeśli w ogóle myślą. A mężczyźni, za to, bez przerwy gadają, zwierzając sobie najintymniejsze i najbardziej niebezpieczne tajemnice. Rozpaplana konspiracja zostałaby zapewne sromotnie zlikwidowana w trzy dni, gdyby nie to, że wróg to podobnie rozpaplani okupanci. Dwudziestolatka z szalenie bogatej rodziny wyjeżdża z siedemnastolatkiem na wakacje 1939 we dwoje… niech będzie, ale dlaczego przedtem udzielała mu korepetycji z angielskiego? Tatuś nie dawał grosików na waciki? Mistrzyni brydża nie ma, prócz męża, żadnych znajomych? Nałogowa brydżystka musiała mieć ich legion, jeśli nie
wierzyć na słowo mnie, to może chociaż Magdalenie Samozwaniec? Prawnik od nieruchomości nie wie, kto jest właścicielem kamienicy, w której ma kancelarię? Dwaj panowie, zaginieni po 17 września 1939 w Sowietach, nagle, w trzy lata później, wyrastają jak spod ziemi na ulicy warszawskiego getta? Wedle wizji świata tych, którzy nie lubią męczyć się myśleniem, Ukraińców poznać można po paskudnych gębach troglodytów, Niemcy za to bywają urodziwi, podobnie jak ich samochody, ale w odróżnieniu od samochodów, są raczej paskudnie zepsuci w środku… Przyjemnie pogłaskani mogą poczuć się za to ci, którzy na mocy antydatowanych aktów notarialnych przejmowali żydowskie kamienice. Byli to, otóż, dobroczyńcy. Wysyłali fundusze do getta i jeszcze zapewniali dotychczasowych właścicieli, ze swoje nieruchomości będą mogli odkupić po wojnie.
Zdecydowanie nie jest to dobra powieść. Janusz Majewski zamierza na jej podstawie nakręcić film. Można zatem założyć w ciemno: film będzie świetny.