Rozum czy uczucia? Gdy chodzi o Ostatnią rozgrywkę zdecydowanie wybieram to ostatnie. Trudno bowiem tego typu literaturę dotykać chłodną dłonią racjonalności. Trzeba ją poczuć jak gwałtowny powiew wiatru w górach, wdzierający się w myśli szum morza, czułą pieszczotę ciepłych promieni letniego słońca. Są po prostu takie książki, które bardziej odczuwa się niż rozumie. W których ogólny nastrój ważniejszy jest niż poszczególne zdania.
Duszna atmosfera. Ciasna jak koszula o zbyt wąskim kołnierzyku. Początkowo zdania niespiesznie wlokące się jak skacowane ciało. Chropowate myśli krążące nad głównym wątkiem leniwym lotem niezbyt głodnych sępów. Krople kwaśnego deszczu zsuwają się po brudnej, zakurzonej szybie. Dają złudne wrażenie, że po ich przejściu powstanie przejrzysta ścieżka przez którą będzie można wyjrzeć na zewnątrz i dostrzec sens całości. Złudne wrażenie. Gdzieś w na pozór oderwanych wątkach tkwią słowa, które łączą wszystko w całość. Kryją się w smutnych, zmęczonych, przekrwionych oczach bohaterów. W bólu głowy rozsadzającym czaszkę i próbującym wyjść z niej wypychając oczy - zawory bezpieczeństwa mózgu. W ustach napełnianych złudnymi mokrymi promilami szczęścia-zapomnienia. W papierosowym dymie wnikającym w pęcherzyki płuc i wykonującym w nich chaotyczny taniec tysięcy różnorodnych cząsteczek.
Słowa, które łączą. Słowa, które jak dopływy zmierzają ku jednemu przeznaczeniu. Czytelnik może poczuć się jak w taniej, zadymionej, nigdy nie wietrzonej knajpie. Wypełnionej wżartymi w meble i ściany zapachami dawno zjedzonych dań, kiedyś wypitych trunków, myśli o których wcale już nie pamiętają ich właściciele. Słowami, które wyrzucone z ust poprzyklejały się do dawno nie odnawianych ścian i zasuszone, zakurzone zwisają bezwładnie i przygnębiająco jak poszarpane pajęczyny. Taka jest ta atmosfera. Gęsta, lepka, brudnawa, przytłaczająca. A akcja przyspiesza. Choć wrażenie przedburzowej duchoty pozostaje. Zmierza, jak rakieta rozpędzająca się ku gwiazdom, ku wyjaśnieniu.
Książka nasycona niepokojem. Grą losu. Nieuchronnością zdarzeń i niezwykłością świata. Szelestem kart. Główny bohater, Scott Crane, swe życie wiąże z kartami. A może to bardziej one zawiązują z nim przymierze. Figury patrzące na niego z wytartych kart niosą ze sobą jakieś przesłanie. Sztuką jest je zrozumieć. Z rzuconych mimochodem zdań, ze szczątkowych wspomnień powoli budujemy obraz jego wcześniejszego życia. Sięgamy w jego przeszłość widzianą jako wspomnienia zasnute mgłą pamięci i zdeformowane przez czas. Przeszłość wyłaniającą się powoli jak malowidło ukryte pod warstwą tynku, pieczołowicie odkrywane przez zgrabne ręce konserwatora. A potem coraz bardziej świadomi ruszamy z nim drogą rozdań, zwidów, mglistych obrazów, śmierci. I zza mgiełki tych wszystkich zdarzeń powoli wyrastają konkretne mury tego co jest.
Początkowo książka wzbudziła moją niechęć. Trudno powiedzieć dlaczego. Ot, takie pierwsze wrażenie. Ta niechęć przeszła stopniowo w zaciekawienie. Fabuła stawała się coraz bardziej wciągająca. Fakt, że wolno, ale jak ktoś lubi bardziej wysublimowaną, klimatyczną literacką grę, to powinien być usatysfakcjonowany. Pod warunkiem, że toleruje taką tematykę. Magiczność działa o wiele silniej, gdy tak jak u Powersa występuje w drobiazgowych, realistycznych opisach. Mnóstwo szczegółów otoczenia. Namacalność świata. Plastyczność. Dialogi, tak jak w życiu, nie wyjaśniające każdej rzuconej myśli. Nie ułatwia to czytania, ale ma swój urok i sens. Bo przecież w życiu większość rozmawiając ze sobą używa kontekstu, półsłówek, skrótów myślowych.
Wspiera słowa grymasem twarzy, gestami. Duża część pisarzy mimowolnie ulega presji wyjaśniania wszystkiego słowem, oczyszczania atmosfery z wszelkich niedopowiedzeń. Tak, aby czytelnik wędrował zaplanowaną przez nich, ściśle wytyczoną ścieżką. Sztuką jest sprawić, że idziemy drogą, której na pierwszy rzut oka nie widać, a nie brukowaną aleją wbijającą się odgłosem kroków w mózg i oczy.
Bardzo dokładnie przemyślana fabuła. Ciemna rzeczywistość w którą z zasnutego chmurami nieba niepewności uderzają krople magii. Pojawiająca się w tle teoria prawdopodobieństwa i statystyka. Matematyk Poisson, psycholog Skinner, Jałowa ziemia Thomasa Stern Eliota. I gdzieś w tej przemyślanej konstrukcji mocno płonący ogień uczuć. Ogień odbijający się ciepłymi refleksami w słowach, zdaniach, akapitach. I to właśnie ukazanie pewnych podstawowych uczuć jako najgłębszego sensu bytu zrobiło na mnie silne wrażenie. Mieszanina przemyślanej fabuły, opisów szarej, bezwzględnej rzeczywistości, magii - drugiej strony życia, uczuć - prostych i złożonych, treści życia. Jeśli lubisz ciężkie, zdawkowe, niejasne zdania, słowa zasnute dymem papierosów i oparami alkoholu, nieskończone myśli, zdania przerwane w pół, kilkaset stron niezbyt lekkiej, powoli osaczającej i wciągającej, dobrze przemyślanej prozy. Niejasne obrazy, na pograniczu jawy i snu. Lubisz...?! To jest to coś dla ciebie.