Truizmem jest konstatacja, iż dla zdecydowanej większości ludzi żyjących w wieku XXXX odcisnęli swe piętno tyrani, których poprzednie pokolenia nie mogły sobie wyśnić nawet w najgorszych koszmarach. Gdyby zliczyć wszystkie ofiary Stalina, Hitlera, Mao Zedonga, Pol Pota czy pomniejszych afrykańskich morderców u władzy otrzymamy obraz przerażający. Totalitarne i wszechmocne reżimy na czele których stoi jeden człowiek są jednym z najważniejszych wynalazków ubiegłego stulecia, jednak nie pamiętamy o nim myśląc o tzw. postępie. Tyrani, niezależnie od szerokości geograficznej, na której przyszło im żyć, mieli wiele wspólnych cech. Byli okrutni, zdecydowani, agresywni, groteskowi i nieprawdopodobnie samotni. Wyjąć ich z systemu, przyjrzeć się im pod lupą psychiatrii, psychologii i historii, odgadnąć labirynt ich myśli, przewidzieć możliwe kroki - to mogłoby być frapujące zajęcie dla wielu naukowców i znachorów pióra, którzy zalewają nas biografiami różnych krwiożerców u władzy.
Marquez podszedł do problemu w inny sposób. Po pierwsze nie jest naukowcem, a literatem, więc miał większą swobodę kreacji. Po drugie pochodzi z kontynentu, który wyprodukował nadzwyczaj wielu dyktatorów różnej maści i okresy demokracji należały tam raczej do rzadkości, stąd materiału obserwacyjnego z pewnością mu nie brakło. Po trzecie autor postanowił stworzyć archetyp dyktatora, jakiś model, wymyślonego, uniwersalnego tyrana do zastosowania w każdym państwie na świecie przy zrobieniu niezbędnej korekty scenografii i życiorysu. Czy zamiar obiektywizacji się powiódł? Chyba nie, gdyż tytułowy patriarcha jest na wskroś charakterystyczny dla karaibskiego sposobu pojmowania władzy, w której dyktator to nade wszystko ojciec, surowy, okrutny, ale jednak troskliwy i sprawiedliwy. Również mechanizmy kontroli są odmienne od europejskich, na naszym kontynencie armia zwykle nie odgrywała decydującej roli w przejęciu i stabilizacji dyktatury. Zastosowany przez Marqueza manewr umieszczenia akcji w Neverlandzie
karaibskim miał jedynie na celu uniknięcie uwikłania w bieżącą politykę oraz swobodę wyobraźni.
Bohater jest karykaturą, postacią groteskową i groźną zarazem. Patriarcha rządzący od tak dawna, że nikt nie pamiętał od kiedy, bo żywotność miał iście Matuzalemową. Był człowiekiem z ludu, ze wszystkimi wadami, jakie niesie wywyższony stan niższy - nie wzdragał przed prymitywizacją kultury (czego symbolem był pałac zamieniony w stajnię dla krów), niemiłosiernie okrutny, kapryśny, nie liczący się z realiami analfabeta, o ograniczonej wyobraźni, ale za to z niesamowitym instynktem przetrwania. Wszystko to podkreśla strumień narracji z rzadka jedynie zatrzymywany kropką. Jesień patriarchy to jedno z najwybitniejszych dzieł noblisty. Nie sposób się oderwać od jednolitego tekstu, w którym śmieszność tak jawnie zrośnięta jest z grozą, a nad wszystkim wisi egzystencjalna samotność starca pełniącego władzę absolutną.