Na okładce tej ślicznie wydanej i smakowitej książki znalazły się nazwiska trzech panów: Piotra Bikonta, którego zasług w popularyzacji dobrej kuchni nie trzeba przypominać, oraz Jurka Denisiuka, autora nastrojowych akwarel, a także autora projektu graficznego, Leszka Szurkowskiego.Wszyscy trzej panowie przyznają, że kuchnia jest ich pasją. Przygotowując tę książkę, wcielili się we wdzięczną rolę Mońka Przepiórko, co to śpiewał na schodach o dzikich lasach, ananasach i pięknych pogodach. A w tle krzątać się musiała Balbina, obierając, szatkując, wałkując, faszerując, mieszając, i co tam jeszcze zakochane serce w drodze przez żołądek podpowiadało… Oddaję tu zatem hołd pani Mirce Olbińskiej, która bibliograficzną teorię wsparła kuchenną praktyką (a przy okazji zazdroszczę domownikom i gościom, którzy tych specjałów mieli okazję spróbować), bo każdy, kto czytał * Julie i Julię* wie, że kuchenne doświadczenia mogą się zaczynać jak
fascynująca przygoda, ale kończą zwykle jak bieg maratoński.
A zatem, zamiast kolejnej wyprawy do sushi-baru (zakończonej przedwcześnie w narożnej budce z kebabem)
oraz eksperymentów z szynką, ananasem i kukurydzą w ich n-tej odsłonie, rekomenduję gorąco zawarcie znajomości z Balbiną Przepiórko oraz jej kuchnią prostą i domową, a jednak pachnącą aromatami dalekich lądów, czym w tajemniczy sposób przypomina bliską mi, tradycyjną kuchnię kaszubską, w której okrasa z gęsi często zastępuje wieprzowe skwarki, wędzony łosoś gra rolę wędzonego boczku, a rodzynki, cytryny, cynamon i gałka muszkatołowa dawno zawędrowały pod strzechy, przynajmniej od święta.
Książki o kulinariach, którymi od kilkunastu lat zalewany jest polski rynek, dzielą się na te do czytania i te do oglądania. Kuchnia żydowska Balbiny Przepiórko jest i do czytania, i do oglądania. A co najważniejsze – do próbowania. Bo kto by się temu oparł, gdy cieknie ślinka…