Opowieści o losie Żydów w Polsce zazwyczaj wywołują zaciekłe dyskursy martyrologiczne, w których oba narody szafują swoim mesjanizmem i licytują się ilością zamordowanych. Jedne wskazują oskarżycielsko na „sąsiadów”, drugie dla odmiany ich bronią i tak nakręca się spirala wzajemnych rozrachunków. Jeżeli owa spirala pełni funkcję katharsis, pozostaje tylko przyklasnąć, gorzej, gdy wraz z nią przychodzi niechęć i wrogość do któregokolwiek z narodów. Małanka tymczasem wyraźnie odcina się od jakichkolwiek przejawów oskarżycielstwa, wręcz wydaje się, że bohaterowie usilnie starają się wyplenić wszelką tożsamość narodową, co można zaobserwować już w uroczym początku:
- Ożenisz się z tą dziewczyną, urodzi mi syna, dużo synów, i skończymy na zawsze z żydostwem. - Mame, z gojką? I ja jej nie kocham. - Gojka nie gojka, kochasz nie kochasz, masz się żenić. Chcę synów.
Skoro mame każe, nie ma wyjścia, trzeba się ożenić – nawet z gojką. Seniorka rodu bowiem to bardzo mądra kobieta i doskonale wie, jakim ponurym fatum jest bycie Żydem. Pochodzenie ciąży nad człowiekiem przez całe życie i pewne jest, że po siedmiu latach tłustych przyjdą chude, w liczbie wielokroć większej. Historia pokazała, że ten naród skazany jest na wieczne cierpienie, a jako że mame do masochistek nie należała, postanowiła z żydostwem w swojej rodzinie definitywnie skończyć. Tak rozpoczyna się pogodna, ciepła historia warszawskiej rodziny Żydów, którzy nie chcą być Żydami. Książka przesiąknięta jest specyficzną atmosferą, jaką raczył nas Hrabal w swoich przepełnionych melancholią (ale i nierzadko awanturniczych) opowiadaniach.
Ziutek - ów mężczyzna zmuszony do ożenku z gojką, praktycznie cudem przeżył zagładę i pod koniec wojny wylądował w amsterdamskim domu publicznym. Tam stał się ulubieńcem personelu i odkrył dwie pasje, które towarzyszyły mu przez całe dorosłe życie – kamienie szlachetne i podziw dla kobiecego ciała. Holenderska idylla zakończyła się, gdy matka postanowiła go zabrać do Polski – kraju zniszczonego przez wojnę, który miał przetrwać jeszcze niejedną zawieruchę dziejową, od wydarzeń Marca’68, po okres raczkującego kapitalizmu, dającego pole do popisu rozmaitym „Grobelnym”. Trudno jest pisać o tych momentach historii bez patosu i nadęcia, pani Godlewskiej udało się to wprost wybornie. Wydarzenia, które kolejno przewracały powojenny żywot kraju na nice, są opisane z lekkością, wręcz żartobliwie:
Alina milczała, matka przestała słuchać, co Gomułka powiedział na kongresie o żydowskiej piątej kolumnie. A wszystko zaczęło się tak niewinnie! Jesienią, kiedy w szkole przerabiano „Dziady”, oni za nic nie chcieli czytać. (...) Bliźniaków zgarnęła milicja. Zakłócali spokój - Rozpierducha kompletna na moim wydziale, płacz i zgrzytanie zębów. Odejdą akurat najciekawsi ludzie. - Ktoś zostanie przecież. – uspokajałem Jak strzelają i wypuszczają na ludzi wojsko, to nic po nas. Świat i tak się dowie, od nas niczego nie oczekuje, może tylko, żebyśmy byli cicho.
Myślę, że dwa ostatnie cytaty są bardzo znamienne, bohater nie przejmuje się zupełnie wichrami historii hulającymi na zewnątrz – wystarczy przecież zamknąć okno i już nastanie cisza, wiatr nikogo nie porwie. Owszem, dalej będzie wiał, ale przynajmniej rodzina będzie bezpieczna, bowiem zupełnie nieważne jest, w jakim miejscu i czasie przyszło żyć – istotny jest fakt, iż człowiek żyje i potrafi się z tego cieszyć. A gdzie i kiedy, to już sprawa drugorzędna. Czy to jest słuszna postawa? Nie mnie to oceniać, faktem jednak jest, że nad poczynaniami głównego bohatera wyraźnie unosi się szwejkowska maksyma: Jak było, tak było, przecież jakoś było, jeszcze nigdy tak nie było, żeby jakoś nie było. Wszystko więc jedno, jak jest, ważne, że jest.
Historia Polski to blade, rachityczne tło (determinujące losy bohaterów, ale jednak nadal tylko tło), traktowane z przymrużeniem oka – cały nacisk położony jest na dzieje zwariowanej, wesołej rodziny. I tak jak w życiu, przeżywają oni momenty smutne, radosne, chwile bólu, cierpienia i wyrzeczeń, mają też swoje tajemnice, z którymi prędzej czy później przyjdzie się zmierzyć - ale mimo tego, że nie zawsze jest lekko, potrafią cieszyć się z faktu, że są razem. Ta radość istnienia i beztroska towarzyszą czytelnikowi praktycznie przez całą książkę, choć nie sposób nie wspomnieć o fragmencie, kładącym się na treści minorowym cieniem. Autorka opisuje bowiem ponury moment naszej historii, obejmujący tykocińskie zabójstwa Żydów dokonane przez Polaków - narastającą nienawiść, która znalazła ujście za przyzwoleniem Niemców.
Och, takich miasteczek jak Tykocin było w naszych stronach multum... nie ma co płakać nad jednym, tu potrzebny byłby wielki chorał.
Jednak fragment ten nie jawi się jako oskarżenie – ot, stwierdzenie faktu, którego nie można się wypierać.
Chciałbym przestrzec, że mogą razić dość wulgarnie opisane sceny erotyczne. Ciężko jest jednak przedstawić „momenty” bez ginekologiczno-akrobatycznych szczegółów czy karkołomnych, hydrologicznych porównań (wodospady namiętności, tętniące źródełka, rzeki ekstazy). Pani Godlewska zastosowała wulgaryzmy, co moim zdaniem jest usprawiedliwione, wszak narratorem jest mężczyzna. A nie da się ukryć, że mężczyznom częściej zdarza się rzucać „mięsem” – nawet, jeśli pochodzą z tak inteligenckiej familii, jak Ziutek. Polecam tę napisaną z polotem sagę rodzinną – historię walki o bycie człowiekiem: nie Żydem czy Polakiem, ale po prostu szczęśliwą, cieszącą się z życia istotą nie „skażoną” pochodzeniem.