Anioł Śmierci i siedmioro karłów. Miał na ich punkcie obsesję
Siedmioro z 10 członków rodziny Ovitzów było karłami. Ale wyróżniał ich nie tylko niski wzrost. Byli pupilkami Anioła Śmierci, czyli dra Mengelego, i dzięki niemu przeżyli Auschwitz.
Widok był niezwykły. Wysoki mężczyzna wyjmował karły z pociągu jednego po drugim. Ubrane w kolorowe stroje, ozdobione futrami i biżuterią, w scenicznym makijażu, wyglądały, jakby przybyły tu dać koncert. Kolejno stawały na rampie i z zaciekawieniem rozglądały się wokół. Tyle tylko, że wagon, którym dotarły na miejsce, był bydlęcy. Podróż niemal kosztowała je życie, a wokół – zamiast tłumu rozentuzjazmowanych widzów – stali zaskoczeni esesmani i udręczeni współpasażerowie niecodziennych przybyszów. Rodzeństwo Ovitzów właśnie trafiło do Auschwitz.
Liliputy z Transylwanii
Ovitzowie pochodzili z transylwańskiej wsi Rozavlea. Ich ojciec, Żyd Szymszon Ejzik urodzony w 1868 r., cierpiał na karłowatość. Nie przeszkodziło mu to w założeniu rodziny. Ożenił się z Braną Gold (normalnego wzrostu), z którą doczekał się dwóch córek – Rosiki i Franciszki. Obie dziewczynki odziedziczyły przypadłość po Szymszonie. W 1901 r. Brana zmarła na gruźlicę. Ovitz wkrótce znalazł sobie nową żonę. Berta (Batja) Husz urodziła mu kolejnych ośmioro dzieci. Sara, Lea i Ariel mieli normalny wzrost. Pozostała piątka - Avram, Frida, Miki, Elżbieta i Piroszka (Perla) - byli karłami.
Szymszon w młodości był badhanem, czyli – jak pisze Lidia Ciborowska – "mistrzem ceremonii weselnej, który rozbawiał gości zagadkami i historyjkami, znał protokół weselny i miał zdolności organizacyjne. Szymszon (…) potrafił gości doprowadzić do łez wzruszenia lub do salw śmiechu, a orkiestrą kierował tak perfekcyjnie, że zabawa trwała do białego rana". Później zarabiał na życie jako wędrowny rabin i uzdrowiciel. Ciborowska referuje:
Rodzinie dobrze się powodziło, miała duży dom z salą modlitw przy głównej ulicy Rozavlei, a w nim dostosowane do małego wzrostu meble; hodowała zwierzęta i uprawiała sad i ogród. Członkowie rodziny o normalnym wzroście musieli dostosować się do karlego rodzeństwa, wykonywali także najcięższe prace: zbierali owoce, doili krowy, dziewczęta piekły własny chleb i robiły przetwory.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
"Mengele nie zabił ich, bo nie zdążył". Prof. Płatek wspomina rodziców, którzy przeżyli obóz koncentracyjny
Sielanka skończyła się, gdy Szymszon w 1923 r. niespodziewanie zmarł. Niedługo po nim ze światem pożegnała się też Batja. Dziesięcioro osieroconych Ovitzów, aby się utrzymać, założyło Trupę Liliputów. W barwnych strojach, z miniaturowymi instrumentami, występowali na scenach w całej Rumunii, a także na Węgrzech i Czechosłowacji. Ich bujnie rozwijającą się karierę brutalnie przerwała jednak wojna.
"Poczekajcie, aż pojawi się dr Mengele"
W 1940 r. Węgrzy zajęli północną część Transylwanii i wprowadzili tam hitlerowskie prawo, w świetle którego Ovitzowie – nie dość, że Żydzi, to jeszcze karły – byli uważani za najgorszą kategorię "podludzi". Mimo to jeszcze przez kilka lat udawało im się kontynuować działalność artystyczną. Gdy wystąpili o nowe, węgierskie dowody osobiste, zaskoczony urzędnik zapomniał zapytać rodzinę o narodowość. Dzięki temu uniknęli wpisania w odpowiedniej rubryce wyroku: "żydowska".
Do kwietnia 1944 r. zapewniło im to bezpieczeństwo. Wówczas jednak rozpoczęła się akcja deportacji węgierskich Żydów. Ovitzowie zostali wywiezieni do wioski Dragomiresti. Stamtąd trafili do getta i dalej – bydlęcymi wagonami – do Auschwitz.
"Karły ledwie przetrzymały podróż, trwającą wiele dni. Pomógł im ją przeżyć sąsiad z Rozavlei, Szymon Slomowitz, który ochronił Ovitzów przed stratowaniem, a potem, już w wagonie, przed uduszeniem w zaduchu" – pisze Agnieszka Kamińska.
Ostatecznie rodzina cało i z grubsza zdrowo dotarła do obozu. I miejsca wywołała sensację. Ernst Klee tak opisuje moment przybycia rodziny Ovitzów do Auschwitz:
19 maja 1944 r. z węgierskim transportem przyjeżdża rodzina w przeważającej liczbie złożona z ludzi o nienormalnie małym wzroście. Elisabeth Ovici, wzrost dziewięćdziesiąt cm, wówczas trzydziestoletnia, opowiada: "Na rampie odbyła się selekcja. Ponieważ byliśmy znaną rodziną artystów, mój brat rozdał esesmanom zdjęcia naszej lilipuciej trupy". Ovici tak mówi o tym w 1968 r., groteskowo wręcz błędnie oceniając swoją sytuację: "Ci musieli skądś znać naszą trupę, ponieważ powiedzieli, poczekajcie aż pojawi się dr Mengele".
Anioł Śmierci i siedmioro karłów
Z powodu swojego niskiego wzrostu Ovitzowie od samego początku mogli liczyć na "specjalne traktowanie". Przede wszystkim nie zostali rozdzieleni. Esesmani – w obawie przed reakcją Josefa Mengelego, kolekcjonującego "okazy" bliźniąt i osób z niepełnosprawnościami i różnego rodzaju deformacjami do swojego laboratorium – nie posłali ich też od razu do gazu. Karłom oszczędzono bicia pałkami, lodowatego prysznica i rewizji osobistej, uwzględniającej zaglądanie do wszystkich otworów ciała.
Anioł Śmierci – jak nazywano Mengelego – wziął Ovitzów pod swoje skrzydła. Na ich widok miał wykrzyknąć: "Teraz mam pracę na kolejnych 20 lat!". Umieścił ich w osobnym, przestronnym pokoju w jednym z baraków. Rodzeństwo dostało materace i pościel, akcesoria higieniczne, a nawet zasłonkę. "Ovitzowie zachowali nawet swoje ubrania i kosmetyki, mogli codziennie się myć, a kobiety – dodatkowo perfumować" – relacjonuje Agnieszka Kamińska. Otrzymywali też dodatkowe racje żywnościowe. Jedna z więźniarek wspominała: "Ziemniak był dla nas niespełnionym marzeniem, a co dopiero całe ich wiadro! Nigdy w obozie nie widziałam takiej ilości kartofli".
Widowisko dla katów
Co oczywiste, warunki, w jakich żyły karły, wzbudzały zazdrość pozostałych więźniów. Jednak za względy, jakimi otaczał ich Mengele, Ovitzom przyszło słono zapłacić. Doktor Śmierć prowadził na nich bolesne eksperymenty pseudomedyczne. Obejmowały one wyrywanie włosów i zdrowych zębów, pobieranie szpiku kostnego, celowe zakażanie ran, zakraplanie oczu kwasem i inne bestialstwa.
Ponadto Mengele, wielki miłośnik muzyki, zmuszał ich do występów – zarówno tych prywatnych, jak i przed innymi esesmanami. Jahn Ware i Gerald Posner piszą, że pewnego dnia:
Urządził dla pewnego wysoko postawionego biurokraty odwiedzającego obóz i dla dwóch tysięcy esesmanów wystawę swoich największych skarbów: siedmioro karłów, należących uprzednio do trupy rodzinnego cyrku rumuńskich Żydów (…). Całej rodzinie kazał się rozebrać i nago przedefilować po scenie, na której ustawiono również tablicę obrazującą ich drzewo genealogiczne. Wykres miał udowodnić, że byli oni potomstwem "zdegenerowanych" żydowskich przodków. Siedzący w pierwszym rzędzie nazistowski VIP z zachwytem oglądał przedstawienie, filmując je swoją miniaturową kamerą.
Na łasce diabła
Mimo tych upokorzeń i szalonych badań medycznych, rodzeństwo uważało Mengelego za swojego… dobroczyńcę. Agnieszka Kamińska wyjaśnia:
Ovitzowie mieli dobry powód, by wierzyć w szczególną troskę Mengelego. (…) wielokrotnie Doktor Śmierć dawał im odczuć, że są dla niego ważni. Wiarę w zbawczą rolę Mengelego odzwierciedla wydarzenie, do którego doszło pewnego razu podczas jego nieobecności na terenie obozu. Jego zawodowy rywal postanowił skorzystać z okazji i pozbyć się całej rodziny karłów, wysyłając ją do krematorium. Jednak jedno z bliźniąt, które miało z rozkazu Mengelego pilnować karłów (…), zdążyło powiadomić go o dokonanej przez doktora Heinza Thilo selekcji. Koren i Negev (…) piszą, że "Mengele zareagował natychmiast: nie tylko unieważnił selekcję, ale również posłał podwładnego, żeby się upewnić, że obiektom doświadczalnym nie stała się żadna krzywda".
Z drugiej strony Ovitzowie, choć do pewnego stopnia przywiązali się do oprawcy, mieli chyba świadomość tego, z kim mają do czynienia. Najmłodsza z rodzeństwa Perla po latach nazwała Mengelego "pięknym zwierzęciem" i wyznała: "Zostałam ocalona dzięki łasce diabła".
Ovitzowie doczekali wyzwolenia Auschwitz przez Rosjan. Przez jakiś czas przebywali w sowieckim obozie dla uchodźców. Później – pieszo – wrócili w rodzinne strony. Podróż zajęła im kilka miesięcy. Jednak jak się okazało, w Transylwanii nie mieli już czego szukać. Wyemigrowali więc do Izraela, gdzie na nowo podjęli działalność artystyczną. Dwóch z braci – Avram i Miki – doczekali się dzieci o normalnym wzroście. Żadna z sióstr nie została matką. Najstarsza Rosika zmarła w 1984 r. w wieku 98 lat. Najmłodsza Perla – ostatnia z ocalałej rodziny karłów doktora Mengele – w 2001 r.