Ważne jest gdzie się czyta książkę. Czy wśród zieleni, czy też przy kominku, z parującą czekoladą u boku. Wszystko to wpływa na nasze postrzeganie powieści. Jednak o wiele ważniejsze jest to, kiedy się książkę czyta. I nie chodzi mi tutaj o porę dnia, czy też nocy, choć to ważne w przypadku horrorów, a raczej o sytuację wydawniczą. Aktualnie mamy czas Pottera, magii i sierot. Co tu ukrywać, jest to temat chwytliwy i ostatnio maglowany nałogowo. A jednak książki Snicketa, są czymś innym. Specjalnym, porażająco dziwnym i strasznym... "Bo jak tak można"? W tym jednym zdaniu zamyka się wszystkie sześć poprzednich tomów SNZ.
Powiem Wam, że jednak jak autor uważam, że: "Nie widzę ani jednego powodu, aby ktokolwiek (kiedykolwiek) miał otwierać książkę zawierającą tak niemiłe treści...". Bo po co czytać tylko o kolejnych porażkach trójki dzieci, które pragną tylko miłości? Miłości ciągle podstawianej im pod nosy, a potem odbieranej, tylko przez głupotę i tchórzostwo dorosłych. Tak DOROSŁYCH, nie bójmy się tego słowa ... to Ci, którzy nadal uważają, że: "dzieci i ryby głosu nie mają...". Magiczni zwą ich Mugolami. Ale świat Snicketa nie jest magiczny, raczej na wskroś, przerażająco prawdziwy. I w gruncie rzeczy po co czytać taką książkę ? Ale jednak otwieram, wpisuję dane w exlibris. I zastanawiam się, że może to wszystko wina tej cudownej, pięknej szaty graficznej. Twardej okładki, której aż chce się dotykać, rysunków, papieru... Stawiam swój autograf, no bo w końcu nigdy nie wiadomo, może też będę sławna? Nie ma co na to liczyć... Ale? I czytam...
Głowa autora to studnia pomysłów. Przede wszystkim nieprzewidywalnych, czyniących z bohaterów: Wioletki MacGyvera, a z Klausa komputer pokładowy... Słoneczko w roli maszyny. Nigdy nie wiadomo z jakiej myśli przejdzie do kolejnej, pasjonującej i przykro niefortunnej sytuacji. Przyznaję, że jednak zawsze mam nadzieję, że ostatniej. Że wszystko skończy się dobrze. Ale... wiem. I choć czasem zastanawiam się, czy nie skończyć książki wtedy, gdy jest jeszcze względnie dobrze, zresztą do czego autor mnie namawia, brnę dalej.... Wredna wioska? Właściwie sam tytuł, no i przeczytane poprzednie sześć części Serii Niefortunnych Zdarzeń, mówią już wszystko. A jednak? Przyznaję, że byłam prawie pewna, że w końcu mi się te książki znudzą. Nic z tego. Nie wiem, co w nich jest. Może to ta pieczołowitość w języku, a może tylko rysunki? A może w końcu trafił swój na swego. Bo przyznaję, że... rzadko, to dobre słowo, ale potrafię być potworem. ALE NIE AŻ TAKIM!!! Nawet własnej teściowej tak bym nie traktowała! Lemony
Snicket, to człowiek, który prowadzi śledztwo, rzucając się na łeb i szyję. I czasem myślę, że gdyby nie duch Beatrycze, jego ukochanej, byłoby mu trudno. Ale jednak prawda o sierotach to jego misja. Misja, by wyjaśnić życiowe niefortunne zdarzenia rodzeństwa Baudelaire.
Wioletka, Klaus i Słoneczko, sieroty rzucane od rodziny, do rodziny, po śmierci rodziców, ciągle ścigane przez hrabiego Olafa ... teraz, w paskudnej wrednej wiosce, nagle mają wiele opiekunów. I to jakich. W myśl idei wioska chowa dziecko, jak zawsze wpadają nie tam, gdzie miło i sympatycznie. Nie powiem więcej, bo aż chce mi się płakaaaaać. To paskudna, straszna i niesprawiedliwa książka. Nawet horrory w końcu się lepiej kończą! Ale najgorsze jest to, że wszyscy dobrze o tym wiecie. Tylko dlaczego, jeżeli aż tylu nas jest rodzeństwo nadal nie ma nikogo, kto by się nimi zajął? Kto ich zrozumie i im uwierzy? Kto nie będzie sobie tego tłumaczył inaczej?
Nie wiem dlaczego cykl nazwano Serią Niefortunnych Zdarzeń. Tytuł powinien raczej brzmieć: Seria Koszmarnych, Zgotowanych przez Dorosłych Wypadków. Choć z drugiej strony, może właśnie ta "niefortunność" jest czymś ważnym, może wszystko okaże się tylko snem... Tak myślimy my, słabi czytelnicy, ale nie sieroty, które od wypadków w Tartaku tortur, postanowiły wszystkiemu stawić czoła. One już nie uciekają. Wprost przeciwnie same wpychają się w łapy WZS, ponieważ czują się winne za wypadki ich przyjaciół: trojaczków Bagiennych. Czy kogoś z nas byłoby stać na taką odwagę?! Widzę wasze miny ! Bynajmniej, Ci, którzy jęczeli na „Ptakach” pana H. niech sobie darują! Nie przetrzymacie tej książki.