Nie jest magikiem, ale twierdzi, że ma dar. Potrafi rozszyfrować każdą magiczną sztuczkę, przez co doprowadził do furii samego Davida Copperfielda. Żądny zemsty prestidigitator zamknął mu kanał na YouTube – i to aż dwadzieścia razy. Teraz Romain Puértolas zajmuje się już pisaniem. I czaruje znacznie lepiej, niż jego mściwy adwersarz.
Biografia francuskiego pisarza Romaina Puértolasa pełna jest niespodziewanych zwrotów akcji, podobnie jak napisany przez niego scenariusz adaptacji własnej debiutanckiej powieści - "Niezwykła podróż fakira, który utknął w szafie IKEA". Autor pracował między innymi jako inspektor policji, DJ, kompozytor, uczył francuskiego, był też oficerem żeglugi powietrznej. Po sukcesie powieści, napisanej zresztą w głównej mierze na telefonie komórkowym pomiędzy zmianami, zrezygnował z dodatkowych zajęć i poświęcił się z sukcesem literaturze.
Dotychczas po polsku ukazały się cztery powieści Puértolasa, najnowsza - "Całe lato bez facebooka", ma swoją premierę 18 lipca. Dwa dni później w kinach debiutuje adaptacja debiutanckiej "Niezwykłej podróży fakira". Autor przyjedzie też w sierpniu do Trójmiasta, gdzie będzie jedną z gwiazd festiwalu Literacki Sopot i poprowadzi warsztaty pisarskie.
Magdalena Maksimiuk: Zanim twoja debiutancka powieść "Niezwykła podróż fakira, który utknął w szafie IKEA" ujrzała światło dzienne, dość długo nie mogła znaleźć wydawcy. Kiedy to się jednak w końcu stało, przetłumaczono ją na kilkanaście języków, potem zainteresowało się nią wielu producentów filmowych.
* Romain Puértolas: * Najzabawniejsze jest to, że w mojej rodzinnej Francji było mi najtrudniej wydać tę książkę! Rzeczywiście, przygody fakira można kupić w ponad 30 krajach, potem pojawiło się ze 12 czy 13 propozycji filmowych, duże firmy, znane nazwiska. Jednym z tych, którzy zgłosili się do mnie jako pierwsi był francuski producent Luc Bossi. Kiedy się spotkaliśmy, od razu wyczułem, że będziemy się świetnie dogadywać, mam intuicję w tych sprawach. I rzeczywiście tak się stało. Luc zaprosił mnie również do współpracy przy scenariuszu filmu Kena Scotta.
Czy aktorzy wcielający się w wymyślone przez ciebie postaci spełnili twoje oczekiwania? Czy pisząc miałeś jakieś konkretne wizerunki w głowie?
Kiedy piszę, bohaterowie są zazwyczaj jakby zamazani. Wyobrażam ich sobie na potrzeby papieru, ale nigdy nie przybierają materialnej formy. Po raz pierwszy zdałem sobie z tego sprawę właśnie na planie filmu w Bombaju. Byłem tam przez tydzień, podczas gdy ekipa kręciła ponad miesiąc. Bombaj to jedna z najważniejszych filmowych lokalizacji, tu w życiu filmowego fakira zdarzyło się najwięcej. Poznałem odtwórcę głównej roli, Dhanusha, który w Indiach cieszy się ogromną popularnością, wręcz kultem. Dla mnie to sytuacja niemożliwa do wyobrażenia. Poznałem też pozostałą indyjską część tej bardzo międzynarodowej ekipy i amerykańską aktorkę Erin Moriarty, która wcieliła się w rolę Marie.
Jak zareagowałeś na liczne zmiany w powieści wprowadzone na potrzeby filmu? Trudno było się rozstać z niektórymi wątkami i przemodelowaniem tej historii?
Oczywiście, zawsze trudno jest nanosić znaczące zmiany w tekście, nad którym pracowało się bardzo długo, ale producent zdecydował, że chciał jednak czegoś bardziej realistycznego. W książce wielokrotnie opisywałem sytuacje i okoliczności, które mogły się przydarzyć tylko w wyobraźni, ale tak oczywiście miało być, bo dzięki temu historia fakira jest po prostu wesoła i optymistyczna, choć niekoniecznie bardzo rzeczywista. Natomiast aby można się było utożsamić z bohaterami filmowymi, niezbędne było dodanie wątków, które mogły przydarzyć się każdemu.
Jakiś przykład?
W książce fakir wyruszył z Indii do Francji, aby kupić w sklepie IKEA łóżko z gwoździ. W filmie podróżuje do ojca, który dawno opuścił dom rodzinny, odwiedzając szwedzki sklep jakby mimochodem. Przesunęliśmy więc akcenty – z czysto komicznych sytuacji, sięgnęliśmy po prawdziwe życie.
Twoja debiutancka powieść ma dość nieoczywistego bohatera, hinduskiego fakira. Ale przez pewien czas byłeś też gwiazdą YouTube’a za swoje filmy demaskujące sztuczki słynnych magików. Skąd takie zainteresowania?
Sam nie jestem magikiem, ale mam chyba jakiś dar, zupełnie bezużyteczny w prawdziwym życiu, ale jednak. Oglądając magiczne sztuczki od razu wiem, jak coś zostało zrobione i gdzie tkwi sedno całego triku. Jest to dla mnie momentalnie jasne. Możliwe, że jestem po prostu uważnym, cierpliwym obserwatorem. Kiedyś nudziłem się w hotelowym pokoju i zacząłem oglądać klipy ze sztuczkami magicznymi wykonywanymi przez Davida Blaine’a w jego show "Street Magic". Pod nim – setki tysięcy komentarzy zachwyconych widzów, zastanawiających się, jak to możliwe. Ja natomiast od pierwszych sekund wiedziałem, co się dzieje. Postanowiłem więc nagrać klip, w którym rozpracowywałem sztuczkę. W tempie ekspresowym film zaczął zdobywać fanów, przez chwilę był nawet popularnym viralem. Zachęcony sukcesem, zacząłem nagrywać podobne klipy, kilka z nich poświęciłem też pracy Davida Copperfielda, co mu się oczywiście nie spodobało.
Nie myślałeś, że psujesz widzom zabawę?
Nigdy nie chodziło mi o demaskowanie samej magii, sam ją uwielbiam! Magia oznacza niewinność, wiarę, że to, co widzimy, dzieje się naprawdę. Jest natomiast gdzieś grupa ludzi, która zarabia ogromne pieniądze na oszukiwaniu widzów i wmawianiu im, że mają jakieś ponadnaturalne moce, podczas gdy uprawiają zwykłą hochsztaplerkę. Ja staram się uświadomić publiczność, by nie dała im się zwieść. Stąd też poniekąd wziął się mój pomysł na historię fakira. Przestałem już kręcić te klipy, straciłem trochę zapał, przede wszystkim po tym, jak sztab Davida Copperfielda ze dwadzieścia razy zamykał mi konto na YouTube. To walka z wiatrakami, a ja mam już inne rzeczy do roboty.
Czy w takim razie nie ma już nikogo, kogo uznajesz za naprawdę świetnego magika, kto wzbudza twój podziw i szacunek?
Zawsze najbardziej fascynowali mnie magicy starej szkoły, którzy fenomenalnie potrafili robić sztuczki zręcznościowe, związane z manipulacją, na przykład z kartami czy kulkami. Młodsi adepci tej sztuki tego nie potrafią, ograniczają się najczęściej do prostych sztuczek wideo. To cwaniactwo, tak dalekie od prawdziwej magii jak się tylko da. Dla mnie kimś takim jest na przykład szalenie popularny Criss Angel. Nigdy nie miałem okazji zobaczyć go na żywo, a bardzo chciałbym kiedyś sprawdzić jak sobie radzi z trikami zręcznościowymi. David Copperfield jest w nich na przykład świetny, za to go szanuję, ale jednak stał się sławny dzięki tym wielkim iluzjom, które uczyniły z niego gwiazdę. Z drugiej strony jest Cyril Takayama, jeden z największych i najbardziej kreatywnych performerów. Magia to tak naprawdę od wieków zestaw tych samych sztuczek, od czasów Harry’ego Houdiniego niewiele się zmieniło. Dziś trzeba je tylko odpowiednio, nowocześnie zaprezentować. Takayama to potrafi.
W "Niezwykłej podróży fakira" jeden wiodący temat to magia, ale jest i drugi, znacznie ważniejszy z punktu widzenia problemów współczesnego świata – nielegalne migracje. Sam znasz te kłopoty świetnie od podszewki, przez wiele lat pracowałeś we francuskiej policji zajmując się właśnie imigrantami.
Rzeczywiście, kiedy pisałem książkę, cały czas jeszcze pracowałem w policji, gdzie moim głównym zadaniem było rozpracowywanie siatek przestępczych osiągających korzyści z pracy nielegalnych migrantów. Wydawało mi się naturalne, że ten temat będzie jednym z wiodących w powieści, a potem w filmie, bo znałem go naprawdę bardzo dobrze. W "Niezwykłej podróży fakira" główny bohater poznaje na przykład grupę nielegalnych imigrantów ze środkowej Afryki, którzy w wyniku splotu różnych wydarzeń trafiają do środka ciężarówki jadącej do Anglii. Na francuskiej granicy to zupełnie typowa sytuacja, powiedziałbym wręcz, że codzienna. W tych ciężarówkach można spotkać ludzi naprawdę różnych narodowości, nie tylko z Afryki, ale i z Afganistanu, innych państw Bliskiego Wschodu, a każdy ma inną historię do opowiedzenia. Żeby jednak nie dać się przytłoczyć ponuremu nastrojowi, który zwykle towarzyszy tym sytuacjom, w książce postanowiłem je zrównoważyć humorem i pełnym nadziei optymizmem. Ja miałem szczęście, urodziłem się we Francji, mam paszport, który pozwala mi podróżować dokąd chcę, dostać wizę, tam gdzie jest to niezbędne. Codziennie jednak zdaję sobie na nowo sprawę, że na świecie są ludzie znacznie gorzej sytuowani, dla których możliwość wyjazdu oznacza przeżycie i jedyną drogę do wolności. A to przecież loteria, nikt sobie nie wybierał miejsca urodzenia.
Czy z pracy we francuskiej policji granicznej pamiętasz jakieś konkretne historie imigrantów?
Jasne, jest ich bardzo wiele, nawet zza biurka, bo taki był zazwyczaj charakter mojej pracy. Zajmowałem się przygotowaniem materiałów operacyjnych, analizą zgromadzonych dowodów, prowadzeniem śledztw i ostatecznie rozpracowywaniem mafii czerpiących korzyści z pracy nielegalnych imigrantów. To były bardzo trudne sprawy, wielowątkowe, zaangażowanych było mnóstwo ludzi z różnych państw, nie tylko europejskich. Nasze śledztwa obejmowały też kierunki przepływu imigrantów, przyczyny tego stanu rzeczy i analizę konkretnych statystyk. Na tej podstawie staraliśmy się działać w terenie, żeby pomóc jak największej liczbie ludzi, którzy poszukiwali azylu. W swojej pracy bardzo często podróżowałem też do Warszawy, do siedziby Europejskiej Agencji Straży Granicznej i Przybrzeżnej - Frontex. Reprezentowałem wtedy francuską policję. Mam w głowie mnóstwo historii, i tych skromnych i tych naprawdę spektakularnych. Najczęściej działaliśmy przeciwko szefom mafii, więc kiedy robiliśmy zatrzymanie, to bywało, że od razu 30, 50 osób. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że imigranci przemieszczają się za pracą, nie są terrorystami, tylko chcą uczciwie zarobić na chleb. Takie są przynajmniej moje doświadczenia.
Co sądzisz w takim razie o sposobie, w jaki Francja radzi sobie z kryzysem?
Francja zawsze była krajem imigrantów, sam jestem tego owocem. Moja mama jest Francuzką, ojciec – Hiszpanem. W okolicy mieszka mnóstwo Hiszpanów, Portugalczyków, Włochów. Dzisiejsza Francja mówi różnymi językami, na ulicy można spotkać każdy kolor skóry, to prawdziwy tygiel kultur i tożsamości, jak w naszej narodowej drużynie piłkarskiej, która jest tego najlepszym odzwierciedleniem. Jesteśmy do tego przyzwyczajeni. Nie dalej jak wczoraj podróżowałem do czeskiej Pragi. Zarówno miasto jak i cały kraj są dość jednorodne kulturowo, jednak dobrze widać, że tam też na ulicach coraz więcej obcokrajowców. Kiedy z kolei odwiedzałem Polskę, nie spotkałem praktycznie nikogo o innym niż biały kolorze skóry. Słyszę jednak i obserwuję, że także i u was to się zmienia.
Jeśli chodzi o politykę imigracyjną Francji to oczywiście mam własne zdanie, ja i moja rodzina jesteśmy bardzo otwarci i tolerancyjni. Z trwogą obserwujemy kolejne restrykcje nakładane przez francuski rząd, ale też zdaję sobie sprawę, że jako kraj nie jesteśmy w stanie przyjąć wszystkich choćby dlatego, że nie mamy wystarczającej opieki medycznej by obsłużyć miliony przybyszów, nie mamy też ogromnych szkół, żeby wszystkie dzieci mogły się w nich uczyć. Tego się po prostu nie da pogodzić.
Mimo tej otwartości i tolerancji, o których mówisz, ty też w pewnym momencie stałeś się ofiarą krytyków, którzy zarzucali ci jednostronne, stereotypowe pokazywanie imigrantów w swojej książce.
Oczywiście jestem tylko człowiekiem i krytyka boli, choć dzisiaj już wiem, że nie uda mi się nigdy zadowolić wszystkich. Każdego głosu słucham jednak bardzo uważnie i staram się uczyć na błędach. Zawsze chodzi mi tylko o to, aby opinie miały swoje uzasadnienie i były konstruktywne. Wtedy ma to sens.