Czy jest ktoś, kto nigdy nie poczuł choć na chwilę impulsu, żeby uciec jak najdalej od swojej rodziny? Zwłaszcza na rodzinnych uroczystościach, gdzie niektórzy przywdziewają sztuczne uśmiechy, inni siedzą nadęci i urażeni, ktoś kłóci się z kimś innym na temat polityki czy dawnych zaszłości, ktoś się upija i robi wstyd, ze wszystkimi trzeba porozmawiać, a nie wiadomo tak naprawdę, o czym. Czy nie myśli się wtedy czasem, że może byłoby lepiej, gdyby tych wszystkich ludzi nie było? Tej całej niesympatycznej grupy zwanej rodziną, która w tym momencie wydaje się bezsensowną zbieraniną ludzi, których nic nie łączy?
Na pewno takie myśli miewa każdy członek rodziny Spyropoulosów. Ten ród od samego początku robi złe wrażenie. Na ślubie dziedzica polsko-greckiej fortuny matka Konstancja zawistnie patrzy na głupiutką synową, która przywłaszczyła sobie rodowe klejnoty, ojciec Wiktor nawet nie czeka na pierwszy taniec syna, tylko ucieka na grecką Wyspę Ptaków – rodzinną posiadłość – siostra Sylwia sączy smętnie wino, myśląc o swych nieciekawych perspektywach, uzależnieniu finansowym od rodziny i braku możliwości rozwoju w kierunku, który ją interesuje. A nad całą tą rodzinką krążą fałszywi przyjaciele, z lubością punktujący niewierność państwa domu i inne ich mroczne sekrety. Bóg jeden wie, jak to się stało, że cała ta czereda wylądowała razem na malutkiej Wyspie Ptaków – łącznie z wścibską ciotką, jej nowym przyjacielem i wkurzającym pieseczkiem. Miodowy miesiąc Krystiana i Izy w tym otoczeniu zapowiada się po prostu koszmarnie.
Gdy pierwsze osoby – i szczekliwy piesek Kwiatuszek – zaczynają ginąć, nikt ich specjalnie nie żałuje. Wszyscy Spyropoulosowie są nawzajem siebie warci i równie pozbawieni empatii, poza tym każdy członek rodziny mniej równa się większym szansom na dochrapanie się do fortuny despotycznego Wiktora. Systematycznie zmniejszającą się grupę pozostałych przy życiu bardziej niż los ofiar interesuje szybkie zidentyfikowanie mordercy – na tyle szybkie, by samemu się uratować, ale z kolei nie zbytnio szybkie, tak, aby z życiem uszło jak najmniej konkurentów do ogromnej wyspy. Zadanie okazuje się nadzwyczaj trudne. Mordercą może być każda ze znajdujących się na Wyspie Ptaków osób i jednocześnie nikt. Można odnieść wrażenie, że kolejne postacie są usuwane ze sceny przez bezosobową siłę, zniesmaczoną istnieniem tak żałosnych charakterów.
Rozwiązanie przychodzi nagle, znienacka kończąc całą intrygę. Dwie-trzy strony krótkich wyjaśnień, kto, jak i kiedy został zabity – i tyle. Tak jak interesująca jest akcja, a sceneria duszna i klimatyczna, tak nieco rozczarowujące jest wyjaśnienie. Nawet nie dlatego, że coś w nim zgrzyta – jeśli przypomnieć sobie historię, zachowanie i myśli poszczególnych osób, postać mordercy jest nie do końca przekonująca – ale dlatego, że urywa opowieść w niezbyt subtelny sposób. Pomijając jednak zakończenie, „Pustułkę” czyta się dobrze – autorce udało się wykreować wyjątkowo ponure i pozbawione nadziei środowisko. Ptaki, które nad nim krążą, są piękne, ale i bezlitosne. Bohaterzy „Pustułki” są tylko bezlitośni i nędzni.