3000 kilometrów dzieli Providence w stanie Rhode Island od teksańskiego Cross Plains. Łączą je postaci dwóch ważnych, przyjaźniących się korespondencyjnie amerykańskich pisarzy, tworzących w okresie międzywojennym literaturę popularną. Pierwszy z nich, Howard Philip Lovecraft, uważany jest za ojca-założyciela współczesnego horroru. Dla niego Nowa Anglia była źródłem inspiracji – senne miasteczka na wschodnim wybrzeżu Stanów Zjednoczonych wypełniał wysłannikami przedwiecznych bóstw i mrokiem czającym się w zamokniętych piwniczkach.
Drugi z pisarzy, Robert Ervin Howard, to człowiek, który wymyślił Conana barbarzyńcę. Rodzimy Teksas był dla Howarda więzieniem, pustkowiem pozbawionym przeszłości i przyszłości. Może właśnie dlatego w wieku 30 lat popełnił samobójstwo. Z całą pewnością jednak z powodu niechęci do Teksasu Howard próbował z całych sił tchnąć w znaną sobie scenerię odrobinę życia, tajemnicy, mitu i przyszłości. Tak powstał świat Conana.
Zebrane w Conanie i pradawnych bogach opowiadania zwracają uwagę właśnie światem przedstawionym. Proste opisy postaci i dialogi pisane językiem pozbawionym jakichkolwiek odcieni szybko mogą znudzić. Conan zawsze bucha zwierzęcą energią, ubrania jego kobiet zawsze rozrywają się tak, aby ujawnić apetyczne kształty, a wrogowie zazwyczaj są wysuszeni i na kilometr cuchną złem. No i w tekstach Howarda jest posoka, bardzo dużo posoki. Za to ziemie ery hyboryjskiej to zupełnie inna sprawa.
Świat stworzony przez Howarda to połączenie europejskiego antyku z amerykańską przestrzenią. Autor geografię krain ery hyboryjskiej kreśli zamaszyście, szeroko. Mnóstwo w niej pustkowi, wzniesień. Jeśli już trafia się miasto, to jest ono zazwyczaj niczym antyczny Rzym - rozległe po horyzont (i równie skorumpowane i pełne spisków). Na ogromnej przestrzeni raz na kilkaset mil wyrasta taki kolos, a do niego przytula się wianuszek mniejszych miejscowości. Pomiędzy nimi tylko wiatr, burze piaskowe, kojoty i zło. Nietrudno dopatrzyć się tu wpływów otoczenia Howarda. Amerykański Zachód w przeważającej większości przecież tak wygląda (oprócz tego zła, oczywiście).
W tej scenerii Howard gdzieniegdzie umieszcza oznaki minionych cywilizacji, mitycznych dla mieszkańców krainy. Jakby w celu ożywienia pustkowi Teksasu tworzy autor zniszczone miasta i świątynie, niesamowite budowle wyrastające nagle z pustyni, tajemnicze posągi potężnych istot. Wszystkie one naznaczone są mrokiem i dotykiem pradawnych, złośliwych i złowrogich bóstw (wpływ Lovecrafta). Conan patrzy na te pozostałości i zło, które one ze sobą niosą w taki sposób, w jaki my postrzegamy przygody barbarzyńcy – Howard zapętla więc efekt "dziwnej opowieści", tworząc trzy jej poziomy. Można nawet powiedzieć, że jest to jeden z pierwszych przypadków "crossoverów" w amerykańskiej kulturze popularnym, zjawiska szczególnie widocznego w świecie komiksu.
Właśnie ze względu na ten świat warto sięgnąć po pierwszy tom zebranych prac Howarda. Fani fantastyki znajdą w nim pierwsze, klasyczne już opowiadania, które na dobre zdefiniowały ich ulubionych gatunek. Czytelnicy nieprzywykli do magii i miecza być może lepiej dzięki tym książkom zrozumieją, o co chodzi w tym całym fantasy i dlaczego jest tak popularna.
W stosunku do prac Howarda łatwo jest być cynicznym. Bo postaci płaskie, bo historie proste, bo opisy młodzieżowe. Współczesna fantastyka przyzwyczaiła nas już do prób emulowania świata współczesnego, z jego wszystkimi bolączkami, dwulicowością i komplikacjami. Natomiast prace Howarda są urzekająco niewinne (choć wyjątkowo krwawe), trochę jak pierwsze liryczne próby poetów romantycznych. Szkoda, że Howard nie pożył wystarczająco długo, aby rozwinąć swoje pomysły w coś naprawdę wielkiego. Tolkien miałby wtedy problem.