Starożytne zwoje, misternie rzeźbione skrzynie, wspaniałe mozaiki i freski, znaleziska z Pompejów i Herkulanum, unikatowe dzieła sztuki, wspaniałe obrazy (Tycjan, Goya, El Greco)... To imponujące zestawienie wygląda na spis inwentaryzacyjny jednego z europejskich muzeów – nic bardziej błędnego, wspomniane dobra znajdowały się w pewnym klasztorze stanowiącym idealny punkt strategiczny strzegący drogi z Neapolu do Rzymu. Historia opactwa na Monte Cassino sięga VI wieku, kiedy to święty Benedykt wybrał imponujący szczyt na miejsce budowy klasztoru, który miał stać się wzorem dla podobnych budowli w zachodniej Europie. Na przestrzeni wieków stał się kolebką zakonu benedyktyńskiego, jednym z najistotniejszych ośrodków nauki i sztuki, a zbiory jego archiwum uznawano za skarb bezcenny. Owe opactwo było już trzykrotnie niszczone, zaś w 1944 roku widmo czwartej katastrofy zbliżało się wraz z towarzyszącym mu chrzęstem gąsienic i ponurym, równym stukotem wojskowych butów. Bezcenne skarby Monte Cassino należało
niezwłocznie ewakuować przed zniszczeniami wojennymi – 5 armia generała Clarka była tuż tuż, a Niemcy, by powstrzymać marsz aliantów, zaczynali okopywać się u stóp góry. Wywiezienia dóbr z klasztoru podjęli się oficerowie z dywizji Hermann Goering – dla części z nich słowa: „rabunek” i „ratunek” nie tylko brzmiały podobnie, ale i znaczyły praktycznie to samo. Akcja wywożenia dzieł sztuki i manuskryptów miała również wymiar propagandowy – oto rodacy Goethego, wielcy miłośnicy kultury, ocalają włoskie dobra przed pociskami barbarzyńskich aliantów. Ewakuacja odbyła się nad wyraz sprawnie, zaś w klasztorze pozostał już tylko opat, dziewięciu benedyktynów i wiekowy, duży kruk lubiący przesiadywać na figurce św. Benedykta. Gdy na horyzoncie zniknęły ostatnie ciężarówki wywożące skarby do magazynu niemieckiej dywizji, dwaj zakonnicy zaczęli pisać dziennik, który dostarczył bezcennych informacji autorom książki Monte Cassino.
Na początku obawiałem się tego, iż czas poświęcony na tę pozycję może okazać się straconym. Wbrew logice jej lekturę postanowiłem bowiem zacząć od końca, czyli od części zatytułowanej: „Podziękowania”. Poza standardowymi wyrazami wdzięczności dla rodziców, Hapgood i Richardson napisali, iż są wdzięczni Davidowi Irvingowi, który „sprzyjał pomysłowi napisania tej książki”. Przyznam, że nie przepadam za historykiem, którego niejaka pani Lipstadt nazwała niegdyś „kłamcą, zwolennikiem Hitlera, który uprawia intelektualną prostytucję próbując go wybielić” (Irving wytoczył jej proces, który... przegrał). Proszę uwierzyć, że ta dość mocna opinia nie była bezpodstawna, tak więc do Monte Cassino podchodziłem z dużą dozą sceptycyzmu. Jak się okazało, niepotrzebnie się obawiałem, choć przyznam, że momentami widoczne było wsparcie duchowe Irvinga. Autorzy skrupulatnie przedstawili ostatnie chwile klasztoru, gdy ostatnia bariera strzegąca drogi do stolicy zamieniała się w szaniec obronny. Powstawały kolejne bunkry,
stoki najeżone były lufami ciężkich karabinów maszynowych, a okoliczny teren usiany został śmiercionośnymi minami. Watykan słał petycje do obu stron – Niemców proszono o odstąpienie od fortyfikacji klasztoru, aliantów o oszczędzenie opactwa. Odpowiedzi diametralnie zmieniały się w miarę zbliżania sojuszniczych wojsk. Autorzy bardzo ciekawie opisali codzienne życie mnichów, ich próby zachowania niezmąconego porządku dnia – odprawianie nabożeństw czy wykonywanie codziennych obowiązków. Kiedy pociski padały zarówno z jednej, jak i drugiej strony, było im wszystko jedno, która ze stron osiągnie przewagę - byle tylko klasztor nie został obrócony w ruiny. Wydaje mnie się, że miast tysięcy słów można by przytoczyć jakże znamienną wypowiedź jednego z mnichów: „Dziedziniec został częściowo zburzony. Oto jak ludzie rzeźbią w kamieniu współczesną cywilizację!”.
Bitwie pod Monte Cassino towarzyszyła wojna na słowa mająca na celu ustalenie, czy opłaca się zburzyć klasztor, czy życie alianckich żołnierzy można stawiać na szali wraz z pomnikami kultury? Do tej ostatniej batalii włączyła się również opinia publiczna, z którą liczyło się wszak wielu decydentów. Jej zdanie nie pozostawiało wątpliwości, co należy uczynić: „każdy, kogo znam, wścieka się na myśl, że nasi żołnierze oddają życie po to, by ocalić ten budynek”. Tymczasem po drugiej stronie frontu starano się po raz wtóry najpełniej wykorzystać aspekt propagandowy zaistniałej sytuacji głosząc, że „alianci rozpętali wojnę powietrzną przeciw pomnikom kultury, będących odwiecznym dziedzictwem całej ludzkości”.
Przyznam, że udzielało mnie się napięcie walki o losy klasztoru mimo, że przecież doskonale znałem jej wynik, wszak jest on wiadomy każdemu, kto choć trochę interesuje się historią II wojny światowej. Autorzy z hitchkockowską wręcz maestrią stopniują bowiem owe napięcie, a ich książkę czyta się momentami jak dobrą powieść sensacyjną. Działania wojskowe są w niej li tylko tłem arcyciekawych, dramatycznych dziejów budowli na Monte Cassino. Dzisiejsze opactwo to odnowiony, bogato zdobiony klasztor, który zatracił gdzieś ducha zakonu. Znów jak dawniej góruje nad okolicą, nad wojskowymi nekropoliami, tylko to już nie jest ten sam słynny klasztor na Monte Cassino, alianci jednak wydali nań wyrok, umożliwiając obsadzenie ruin doborowymi jednostkami słynnych „Zielonych Diabłów”.
Czy jego zbombardowanie było koniecznością, koszmarną pomyłką czy też zbrodnią? Z upływem czasu coraz mniej gorliwie broniono tej pierwszej wersji, wszak podczas nalotu nie zginął ani jeden Niemiec (prawdopodobnie w ogóle ich tam wówczas nie było), zaś śmierć poniosło kilkuset włoskich uciekinierów. Aby odnaleźć odpowiedź na kontrowersyjne pytanie, autorzy dotarli do wielu interesujących źródeł, z których moim zdaniem jednym z najciekawszych jest wspomniany dziennik Eusebio Grosettiego i Martino Matronoli. Ocalało z niego zaledwie kilka stron, ale temu jednemu z mnichów udało się zrekonstruować brakujące wpisy. Hapgood i Richardson odbyli m.in. wiele rozmów zarówno z uczestnikami walk, jak i z zakonnikami chroniącymi się w klasztorze oraz korespondowali z kapitanem Beckerem z dywizji Hermann Goering, który był pomysłodawcą ewakuacji klasztornych dzieł sztuki. W bibliografii odnalazłem również książkę Janusza Piekałkiewicza – należy wspomnieć, że o Polakach Hapgood i Richardson wyrażają się ciepło i
przychylnie. Jak sami twierdzą, pragnęli stworzyć wyczerpujący opis zbombardowania klasztoru i przedstawić wydarzenia, których uczestnikami byli żołnierze i mnisi. Moim zdaniem udało im się to uczynić wybornie, a pomysł ukazania bitwy o Monte Cassino przede wszystkim z punktu widzenia benedyktynów przebywających w klasztorze, został zrealizowany znakomicie.