Liczba funkcjonujących w fantastycznym uniwersum (ergo: w ludzkiej wyobraźni) rodzajów magii jest, zdaje się, nieograniczona. Są pisarze, którzy nie wgłębiają się zbytnio w prawidła stwarzanych przez siebie magicznych ingerencji: jest czarodziej, różdżka i zaklęcie (albo osobnik bez niezwykłych mocy, za to wyposażony w magiczny artefakt, którego trzeba użyć zgodnie z instrukcją) jest huk, błysk, fontanna iskierek czy też inne efekty specjalne i jest rezultat końcowy, od pokrojenia warzyw na zupę po przeniesienie się w czasie o kilka stuleci, od oświetlenia sobie drogi w ciemnym tunelu po kulę zabójczego ognia, zdolną zmieść z powierzchni ziemi całe miasto.
Ale są i tacy, którzy uważają za stosowne dokładne objaśnienie, jak ten czy inny rodzaj magicznych sił działa, rozpisując detale swojej koncepcji na podobieństwo podręcznika do gry fabularnej. Do nich należy Brandon Sanderson, twórca kilku oryginalnych światów, w każdym z których magia funkcjonuje nieco inaczej. W tym, do którego się przeniesiemy, otwierając okładkę "Rozjemcy" (lub, we wcześniejszym wydaniu, "Siewcy wojny"), moc zwana BioChromą tkwi w istotach żywych; ludzie mogą ją sobie przekazywać w postaci Oddechów, a ci, którzy zbiorą dostateczną liczbę Oddechów, mogą za ich pomocą ożywiać przedmioty martwe, wydając im odpowiednie Rozkazy. To oczywiście nie wszystko w kwestii działania BioChromy, ale trzeba przecież zostawić czytelnikowi przyjemność samodzielnego odkrywania pewnych subtelności, w miarę jak będzie podążał śladami trojga bohaterów.
Ten, którego poznamy w prologu, mroczny i tajemniczy Vasher, właściciel jeszcze bardziej mrocznego i tajemniczego oręża imieniem Krew Nocy, na jakiś czas zniknie nam z oczu po swym brawurowym uczynku, za sprawą którego zyska nowy przypływ mocy. A na scenę wyjdą dwie młode dziewczyny, Vivenna i Siri, córki króla Dedelina, sprawującego władzę w małym górskim państewku Idris (królewskich latorośli jest w ogóle czworo, lecz z dwojga pozostałych średnia córka, która zgodnie z religijnym obyczajem została mniszką, pojawia się tylko przelotnie w jednym epizodzie, zaś następca tronu pozostaje przed nami ukryty). Mieszkańcy Idris, nie wyłączając panującego rodu, wiodą życie skromne i monotonne, bowiem tutejsza wiara poczytuje za grzeszne wyróżnianie się w jakikolwiek sposób, w tym wykorzystywanie magii BioChromy i okazywanie uczuć (a z tym królewskie córki mają problem, dysponując tak spektakularnym darem natury, jak Królewskie Loki włosy zmieniające kolor pod wpływem emocji). I stale obawiają się wojny, nie chcąc
podzielić losu obywateli innego małego kraju, Pahn Kahl, wchłoniętego przez sąsiadujące mocarstwo Hallandren. Jako zabezpieczenie przed inwazją Dedelin podpisał swego czasu traktat, zobowiązujący go do oddania najstarszej córki za żonę władcy Hallandren, zwanemu Królem-Bogiem, o którym krążą różne dziwne pogłoski. I nie ma znaczenia, czy w nie uwierzył, czy nie i tak nie może zerwać umowy, a termin zrealizowania zobowiązania nieubłaganie się zbliża. Vivenna, wzór idriańskich cnót, od dzieciństwa była szkolona na żonę władcy i nie oczekiwała niczego innego, jak tylko tego, że pewnego dnia wsiądzie w powóz zmierzający prosto na dwór królewski w hallandreńskiej metropolii T'Telir. Kiedy więc ojciec oznajmia, że zamiast niej pojedzie młodsza siostra Siri, obie są zaszokowane i zawiedzione: Vivenna, bo nie wyobraża sobie, jak miałaby robić coś innego, niż to, do czego się przez kilkanaście lat przygotowywała, Siri, bo w gruncie rzeczy jest jeszcze płochą nastolatką, której się nie uśmiecha nagłe rozpoczynanie
dorosłego życia z obcym mężczyzną, w obcym kraju. Decyzja jest jednak nieodwołalna; młodsza księżniczka nagle ląduje w tłumnym, hałaśliwym, pełnym krzykliwych barw mieście, a te wszystkie dźwięki i widoki to najmniejsze z niespodzianek, jakie ją czekają... Na szczęście wśród tych zaskoczeń przynajmniej jedno okaże się pozytywne i da jej siłę do przetrwania zgoła niełatwych pierwszych miesięcy w nowej ojczyźnie. Dedelin jednak nie będzie się długo cieszył swoim chytrym posunięciem, bo Vivenna postanowi naprawić błąd, jaki jej zdaniem popełnił ojciec, a że nie jest tak zaradna i bezpośrednia jak siostra, po drodze wpędzi się w niezłe tarapaty...
Wnikliwemu czytelnikowi zapewne nie umknie fakt, że w "Rozjemcy" znajdziemy niejeden motyw, na który już się natknęliśmy w innych powieściach autora. Małżeństwa wymuszane racjami politycznymi, mocarstwowe aspiracje jednego kraju i pacyfistyczne tendencje innego, konflikt między religiami wywodzącymi się z tego samego pnia, dworskie intrygi, pożałowania godna sytuacja obywateli "drugiej kategorii", różne formy przestępczości zorganizowanej, podwójni agenci... A z drugiej strony ludzkie archetypy: szorstki, wręcz gburowaty, lecz szlachetny bojownik, dziewczyna rozkwitająca z trzpiotowatego podlotka w świadomą kobietę, władca zmanipulowany przez kapłanów/doradców, łotr obdarzony swoistym urokiem... Nie z braku pomysłowości jednak to wynika. Bo światy Sandersona, tak zresztą, jak i zdecydowana większość (o ile nie całość) fantasy, to w mniejszym lub większym stopniu odbicie naszego, na wskroś realnego, świata, nieco tylko przyozdobione baśniowymi rekwizytami. Wkraczając w jeden z nich, ma się zarazem odczucie
pewnej familiarności (być może to efekt stylu narracji, dzięki któremu zdaje się nam, że już nam tę historię opowiadano, choć nie rozpoznajemy jej detali) i lekkiego oszołomienia innowacjami, czyniącymi z tego pozornie znajomego środowiska teren pełen nowych zadziwień. Można być pewnym, że przynajmniej kilkoro bohaterów musi się dać polubić (choć uwaga! między tymi z pozoru miłymi i pomocnymi mogą się trafić zakamuflowane czarne charaktery) i że przynajmniej część ich dotrwa bezpiecznie do finału. W przypadku "Rozjemcy" faworytką czytelników będzie zapewne niepokorna, ciekawa świata Siri. Vivenna niejednego zirytuje swoją sztywnością poznawczą i naiwnością bo wiedza, niestety, nie zawsze idzie w parze z życiową mądrością ale czy ją polubimy, czy nie, musimy przyznać, że "ten typ tak ma" i z pewnością nie jest wyssany z palca. Król-Bóg Susebron, pomijając niezupełnie sensowne skojarzenia onomastyczne (czyż autor mógł przewidzieć, że polskiemu czytelnikowi na dźwięk tego imienia wpadnie do głowy
"suseł" i "bronić"?), może liczyć na wzrastającą z czasem sympatię, a Vasher... no, cóż, pewien związany z nim niepokój zawsze pozostanie... (a także niepewność, czy użyte w finale określenie "Siewca Wojny" pozostało w tekście przez nieuwagę przy korygowaniu wcześniejszej wersji, czy zostało zachowane rozmyślnie; osobiście bardziej prawdopodobna wydaje mi się ta pierwsza ewentualność, zwłaszcza gdy zważymy całokształt jego działalności).
Do pozytywnych wrażeń z samej lektury trzeba jeszcze dodać komfort estetyczny obecnego wydania; okładka, utrzymana w tej samej konwencji graficznej, co okładki nowych wydań "Elantris" i cyklu "Z Mgły Zrodzonego", doskonale się prezentuje na półce i gwarantuje dłuższą trwałość (to ważne, bo przecież do lubianego autora będziemy wracać, może i niejeden raz).