"W tym naszym cudownym i strasznym zarazem świecie..." Świat jest cudowny i straszny zarazem. Świat rzeczywisty. Bo świat opowiadań Pat jest straszny.
Już w trakcie czytania pierwszych stron czułem, że czegoś brakuje w tym pełnym wyobraźni, opisanym wyjątkowo sprawnym piórem autorki świecie. Czym dalej zapuszczałem się w zakamarki kart, tym to niepokojące uczucie stawało się silniejsze.
I nagle, brnąc przez kolejny ukryty w złowrogim mroku akapit zrozumiałem - nie ma radości, nie ma przyjacielskiego mrugnięcia okiem, nie ma ironicznego lub przynajmniej wisielczego humoru. Nie ma odrobiny ciepła uciekającego z ogniska rozpalonego w chłodny jesienny wieczór i obejmującego wszystkich wokół niego.
Zamiast tego jest smutek trwającej od tygodnia deszczowej serenady, gdy wszystko, nawet myśli, nasiąka wilgocią, szarość otacza ze wszystkich stron, a w uszach beznadziejnie i jednostajnie brzmi kap, kap, kap. I nie widać szybkich oznak zmiany pogody i nastroju.
Może takie czasy nastały, że potrzebujemy podzielić się naszymi lękami, depresją, strachem z innymi. Może nie potrzebujemy światła, bo mrok dostarcza nam więcej, silniejszych wrażeń. A może część osób widzi świat w ten sposób. Oczami chłodnego deszczu, nieprzyjemnie spływającego po karku. Ciężkich, ponurych chmur wiszących jak mroczne kotary na niebie. Oczami cieni przemykających ciemną ulicą, ludzi z rozmytymi życiem twarzami. Oczami obcych sobie, niepewnych siebie nawzajem obywateli.
Taki świat możemy na co dzień zobaczyć w programach informacyjnych, filmach, przeczytać o nim w gazetach. Tylko czy to jest prawdziwy świat, czy tylko wykrzywiony, przefiltrowany i oczyszczony z pozytywnych cech obraz rzeczywistości.
Świat w dużym stopniu jest dla nas takim, jakim go świadomie lub podświadomie chcemy widzieć. "Czasami myśli się o czymś i nie jest to przygnębiające, a potem myśli się o tym samym i wywołuje to przygnębienie."
Można przeczytać smutne opowiadanie, jedno, dwa, trzy. Ale cały tom? Można założyć ciemne, zimne okulary, wpędzić się w depresję, wypić o jedno piwo za dużo i cierpieć, słysząc tupot białych mew. Utkać sobie życie-makatkę z niepokojów, lęków, smutków, bólu, samotności i negacji. Można - tylko po co?
Żeby cierpieć za miliony? Żeby cierpiały miliony? Wolę ostrzeżenia i niepokój zawarte w opowiadaniach Dicka. Lżejszych, jaśniejszych i wcale nie mniej wyrazistych.
Nie jest to łatwa proza. Nie tylko nie jest łatwa do czytania, ale jest wyrafinowana, duszna i mroczna. Zdania są ciężkie, zbyt ciężkie jak na barki mojego umysłu. Może o to chodzi, żeby gniotły i uwierały?
Nie przepadam za taką formą i treścią. Ale jest to kwestia wyboru. Niektórzy lubią przecież czar polskiego kina moralnego niepokoju lub zgrzyty gitar i jęk wokalisty muzyki metalowej. Każda komórka twojego ciała może osiągnąć stan tego niepokoju. Entropia musi rosnąć. "To co w istocie braliśmy za dno, w istocie jest tylko powierzchnią." Nie można odmówić tej prozie kunsztu. Nie można odmówić intelektualnych poszukiwań.
W zasadzie Cadigan korzysta tu z formy fantastyki, ale nie jest to typowa fantastyka. Jest to proza psychologiczna, studium niepokojów człowieka współczesnego. Studium samotności i niezrozumienia. Cadigan zdziera maski, odsłania ukryte pod powierzchnią głębsze warstwy. Ukazuje inne twarze cywilizacji i postępu. Wyobcowanie, samotność, zło tkwiące w przeciętnym człowieku. Tylko szkoda, że wszystko to dzieje się w takich jednoznacznie minorowych nastrojach.
Szkoda, że z większości tych obrazów nie płynie żadna nadzieja. Zostajemy tylko ze smutną, jednoznacznie negatywną diagnozą. "Przyszło mi na myśl, że dopóki piekło jest u nas, inni są bezpieczni." To zdanie zawiera sporo życiowej prawdy. Dlatego można zapytać się retorycznie: po co dzielić się swoim piekłem z innymi?