Panowie Płoński i Rybiński stanowią team twórczy, który sporo ma na sumieniu. Niejedną książkę kryminalną na przykład, z której autorzy niekoniecznie są dzisiaj dumni. Albo niejeden scenariusz filmowy, który niekoniecznie doczekał się realizacji. A w końcu niejeden odcinek serialu „Alternatywy 4”, którego scenariusz też powołali do życia. Jak wiadomo, znajomość tego telewizyjnego arcydzieła opisującego PRL-owskie absurdy jest niezbędna dla pełnego poznania minionego – miejmy nadzieję, że bezpowrotnie – świata. Okazuje sprawdzony na różnych frontach twórczych duet popełnił też powieść sensacyjną. Stało się to w późnych latach siedemdziesiątych, zaś nawet sami autorzy nie są w stanie dzisiaj podać jednej wersji powstania książki. Może to świadczyć o poziomie twórczych uniesień, w których się ona rodziła, jak również o tym, że czasy ówczesne pisarze skutecznie wyrzucili z pamięci. Jeden z nich twierdzi, że stworzona wtedy fabuła powstała na zamówienie Marka Piwowskiego, który miał ją przerobić na film.
Niemniej jednak nie ujrzała światła dziennego w żadnej formie przez długie lata. Dopiero teraz książkę wydała „SuperNowa” w swojej nowej serii „Sensacja”.
Michel Vernet mieszka w Paryżu i zupełnie nieźle mu się powodzi. Prowadzi agencję reklamową, ma piękną kochankę i ambitną żonę. I to właśnie owa żona sprawia mu niespodziewany kłopot. Biorąc bowiem udział w ekspedycji naukowej w północno-wschodniej Afryce daje się porwać, wraz z dwoma towarzyszącymi jej naukowcami zresztą. Porywacze – oddział separatystów w nieistniejącym państwie Mehari – stawiają Francji ultimatum. Zakładnicy mogą odzyskać wolność w zamian za pięćset amerykańskich karabinów maszynowych i pięćdziesiąt granatników. W przypadku nie dostarczenia okupu w wyznaczonym terminie – naukowcy zginą. Warto tu jeszcze wspomnieć, że zanim zostali oni porwani, odnaleźli kość należąca do gatunku hominida stanowiącego domniemane „brakujące ogniwo” łańcucha ewolucji. Niestety oficjalne kontakty z separatystami, a tym bardziej prezentowanie im uzbrojenia, przez przedstawicieli francuskiego rządu są bardzo źle widziane przez legalne władze Mehari. W związku z tym francuskie MSZ proponuje Vernetowi pomoc
finansowa i logistyczną w „prywatnym” przedsięwzięciu, jakim ma być zorganizowanie w ciągu kilku dni nielegalnego zakupu broni i wyekspediowanie jej do Afryki. Biorąc udział w tej akcji, Vernet zaczyna sobie lepiej uświadamiać uczucia, którymi darzy żonę. Kiedy wszystko wydaje się zmierzać w dobrym kierunku, okazuje się, że dostarczona broń była wadliwa. Porywacze zabijają jednego z zakładników (męża kochanki Verneta zresztą). Natomiast Vernet rzeczywiście zaczyna działać na własną rękę. Sprzedaje cały majątek, zbiera i uzbraja oddział najemników, z którymi chce odbić żonę. Oczywiście nie wszystko idzie zgodnie z planem, dzięki czemu akcja trzyma tempo i potrafi zaskakiwać. Sam bohater z lekkoducha i hedonisty staje się stopniowo twardzielem owładniętym poczuciem obowiązku. Stawia na szalę całe swoje dotychczasowe życie, tak jakby w końcu odnalazł jego cel, który dotychczas jakby mu umykał.
Upłynęło nieco czasu od napisania książki, świat poszedł do przodu, a w międzyczasie dziesiątki fabuł powieściowych i filmowych eksploatowało podobne tematy. Upływ czasu widać też w kwestii technicznych gadżetów, którymi posługują się bohaterowie. Nie używają takich podstawowych dziś narzędzi, jak telefony komórkowe, laptopy czy GPS-y, bo ich po prostu wtedy nie było. Brakujące ogniwo pokazuje nam dzisiaj, jak w schyłkowym okresie PRL-u wyglądała rzeczywistość z tego okna na świat, jakim była wówczas tego typu literatura. Pokazywała ona „zgniły Zachód” – z politycznym matactwami i kryminalnymi powiązaniami – w taki sposób, w jaki nie można było pokazywać realiów krajowych. Pozwala więc nam dzisiaj poznać taki właśnie, historyczny punkt widzenia.
Z drugiej strony książka ma coś z klasycznej opowieści awanturniczej o twardych facetach chwytających za broń w szlachetnej sprawie i idących na sprawiedliwą wojnę. Po pierwsze – wojnę z własnymi słabościami, po wtóre zaś – wojnę niosącą oświecenie i europejską cywilizację zagubionym gdzieś w dżungli czy na pustyni dzikusom, którzy wcale tego nie pragną. Współczesne afrykańskie wojny niewiele mają z takiego „męskiego romantyzmu”. Toczone są wszelkimi dostępnymi metodami, zaś racje wszystkich stron konfliktów są wątpliwe moralnie. W międzyplemiennych czy międzyklanowych walkach giną całe narody, wsie, rodziny. Postęp cywilizacyjny widać jedynie w uzbrojeniu. Ale skuteczna bronią bywa także maczeta. Za jej pomocą można wymordować setki tysięcy niewinnych ludzi. A Europa porzuciła swoją niegdysiejszą „misję cywilizacyjną” i stoi z boku. Obecny właśnie w kinach film „Hotel Ruanda” jest doskonałą ilustracją takiego stanu rzeczy.