Nie oszukujmy się - bycie pisarzem nie jest marzeniem współczesnych młodych, a uzdolnionych artystycznie. Pieniądze i sława to kariera w filmie i w muzyce rozrywkowej. To właśnie one kształtują wyobraźnię młodzieży, to o nich toczą się dyskusje na prywatkach i przy piwie, nie zadaje się pytania "co czytasz" tylko "czego słuchasz". Trend ten jest bardzo silny, rejestrujący rzeczywistość pisarze nie mogą pozostać nań obojętnymi, tym bardziej, że tacy jak Varga na rocku i punku wyrośli, nie wstydzą się inspiracją tą częścią popkultury, co więcej, starają się wprowadzić jej elementy na salony. Dotyczy to zwłaszcza języka - młodzieżowego slangu, którym mówi współczesna ulica, przesyconego źle brzmiącymi wyrazami angielskimi, wszystko to jakby z wersji A Mechanicznej pomarańczy. Jednak, co mnie właściwie zdumiało, narracja płynie wartko, fonetycznie pisana angielszczyzna blokerska nie jest wymuszona - aż zaczynam podejrzewać, że Varga jest natiwsem tego slangu.
Powieść determinują biologiczne motywy - kopulacja, jedzenie i śmierć. Tylko to współcześnie ma sens, zdaje się mówić Varga. Wzniesienie się ponad zwierzęcy poziom to bezcelowa szarpanina, głoszenie jakiejkolwiek idei jakimikolwiek środkami przekazu grzęźnie w niezrozumieniu, pustce odbiorców i własnej niekonsekwencji. Kapela niezależna, która nie wstydzi się branżowych nagród, antyglobaliści, których perkusista jada w McDonaldzie, fanki zupełnie nierozumiejące istoty teksów, ale za to kreujące dziwaczne i nienaturalne pozy. Opisy pijaństw, podrywów, koncertów, walki o forsę za koncerty są przepełnione humorem. Ale jest to śmiech wisielczy, narrator wie, że to nie jest żadne życie, że to jeden wielki bezsens, który donikąd nie prowadzi. A właściwie tylko w jedno miejsce. Dlatego właśnie przemyślenia i podsumowania nachodzą go podczas niesienia trumny w kondukcie pogrzebowym, co gorsza, na kacu. A ci, którym choć raz zdarzyło się nadużyć alkoholu i nazajutrz cierpieli z tego powodu wiedzą, że mało co
bardziej sprzyja poważnym, wręcz ostatecznym przemyśleniom.