Przeczytawszy swego czasu pewną ilość powieści, których intrygę skrojono wedle jednego z dwóch żelaznych szablonów (A: on spotyka ją, z początku się nie cierpią i robią sobie na złość, ale potem zakochują się w sobie i żyją długo i szczęśliwie; B: on spotyka ją, zakochują się w sobie od pierwszego wejrzenia, pokonują liczne przeszkody i już się wydaje, że będą żyć długo i szczęśliwie, kiedy nagle on/ona umiera albo odchodzi do innej/innego), nabrałam niejakiej awersji do literatury, której głównym wątkiem są relacje męsko-damskie. Ale czasem wpada człowiekowi w ręce coś, co w jakiś sposób odbiega od utartego schematu – i kartki zaczynają się przewracać same...
Kanadyjski historyk odkrywa przypadkiem przecudnej urody galion (rzeźbę dziobową statku), tkwiący między bezużytecznymi rupieciami; nabywa go za słoną cenę i postanawia prześledzić jego przeszłość. Tropy wiodą do Kornwalii, więc zabiera tam cenny przedmiot, by zatroszczyć się o jego renowację, a w międzyczasie dowiedzieć się czegoś więcej o jego twórcy. Lokalne muzeum zleca tę pracę zamieszkałej w pobliżu konserwatorce. Gabrielle od pierwszego wejrzenia ulega urokowi tajemniczej rzeźby; nie tylko chce przywrócić jej pełnię barw, ale też czuje niewytłumaczalne pragnienie poznania losów kobiety, która posłużyła za modelkę utalentowanemu snycerzowi. Razem z Markiem rozpoczynają poszukiwania dalszych śladów – i, mimo że oboje bronią się przed tą myślą, szybko zdają sobie sprawę, że łączy ich coś więcej, niż tropicielska pasja i artystyczne dusze... Ale on ma żonę, dorosłe córki i wnuki, ona – choć na to nie wygląda – również dorosłego syna, męża i teściową stokroć lepszą od rodzonej matki. Co zwycięży – miłość
czy rozsądek? Czy rozwikłanie historii Isabelli zbliży ich oboje, czy też oddali? Czy Mark jest przeznaczony Gabby jako partner na resztę życia, czy przeznaczenie postawiło go na jej drodze tylko po to, by odkryła pewną tajemnicę, na której ślad naprowadzi ją odnawiana rzeźba? Oto zagadki, dla rozwiązania których nie żal czasu na zagłębienie się w lekturze blisko sześćsetstronicowego tomu.
Gdyby były one jedyną jego treścią, być może rychło znudziłoby nam się śledzenie monotematycznego wątku; autorka nie poszła jednak na łatwiznę, a jej wysiłek, by uczynić z powieści coś więcej niż zwykły melodramat, poszedł w dwóch kierunkach: stworzenia dla tego wątku obszernej podbudowy socjologiczno-psychologicznej i wzbogacenia go drugim, rozgrywającym się sto kilkadziesiąt lat wcześniej i wyłaniającym się z mroków przeszłości w miarę odkrywania kolejnych faktów przez Gabby i Marka. Historie związków Gabby, Nell i lady Isabelli stanowią asumpt do przemyśleń na temat roli kobiety w małżeństwie na przestrzeni ostatnich dwóch stuleci: Isabella jest bezwolną marionetką w rękach ojca i poślubionego wbrew własnej woli męża, a koszty, jakie ponosi, próbując realizować własne pragnienia, są nie do opisania; Nell i Gabby mają zawód i własne dochody, mogą być niezależne, ale przez lata bez słowa protestu pełnią rolę wielofunkcyjnego robota domowego, nie próbując domagać się od mężów więcej, niż dostają; dopiero
Marika, przedstawicielka najmłodszej generacji, uświadamia swojemu towarzyszowi życia, że kochać, to znaczy „mieć uczucia dla innych, nie tylko dla siebie”, że współczesna kobieta nie szuka w mężczyźnie opiekuna i żywiciela, ale partnera, z którym może współdziałać i prowadzić dialog. W tle przewijają się też inne tematy, odciskające piętno na sposobie myślenia i postępowania ludzi na przełomie XX i XXI wieku: syndrom dorosłego dziecka alkoholika i ofiary molestowania seksualnego (Gabby jeszcze po 20 latach od ucieczki z domu cierpi z tego powodu); skutki wojennej traumy (której doświadcza Marika jako cywil i Josh jako żołnierz); jest i wątek gejowski, poprowadzony wyjątkowo delikatnie i subtelnie, bez cienia uprzedzeń i bez zbytniej ostentacji (Elan to człowiek nie ukrywający swojej odmienności, ale też nie obnoszący się z nią, przy tym niezwykle ciepły, wrażliwy, sympatyczny, całym sobą zadający kłam obiegowym opiniom, jakoby homoseksualiści niezdolni byli do nawiązywania bliskich relacji emocjonalnych
i trwałych związków).
Wszystko to opowiadane jest z zacięciem i z wyczuciem, bez przejaskrawień i bez nadmiaru lukru, ładnym, choć niespecjalnie wyrafinowanym językiem. Udało mi się przyłapać autorkę na jednej tylko drobnej niekonsekwencji: francuskiego rybaka (str.361) obdarzyła całkiem angielskim imieniem i nazwiskiem (str.291), ale ponieważ nie jest to postać istotna dla rozwoju akcji, wątpię, by wiele osób zwróciło na to uwagę. A jeśli nawet, w niczym to nie przeszkadza w lekturze...