Trwa ładowanie...
recenzja
26 kwietnia 2010, 16:02

Przepis na Wiśniewskiego

Przepis na WiśniewskiegoŹródło: Inne
d17vr1n
d17vr1n

Kocioł weźmiesz duży i chochle ogromna. Nawrzucasz do naczynia nieszczęść wszelakich, co ci tam pod rękę wpadnie. Nie żałuj ty łez, krzywd przeróżnych ani dramatów sporych. A i nie obawiaj się, że przesadzisz. Przedobrzyć w tym wypadku szans nie masz. Kiedy już ci wywar pięknie zabulgocze, łycha zamieszaj. O przyprawy się nie bój. Mdłe ma być jak najbardziej, nieprawdopodobnie słodkawe, niemożebnie smutne. Niewiarygodnie łzawe. W ręce trzy razy klaśnij, westchnij i okiem wywróć, a potem do gara zajrzyj i książkę Janusza Leona Wiśniewskiego wyjmij. Powiel z siedem razy tytuły różne nadając. Treścią się nie martw, bo nic to nie znaczy że w każdej z kopii ta sama. Imiona pozmieniaj, bohaterów ubierz w zawody różne, miastom lokacje pozamieniaj. A jeśli czasu na takie zabiegi nie masz, nie troskaj się nazbyt, i tak dzieło na pierwsze miejsca list bestsellerowych masz gotowe. I to na trzy lata z rzędu.

Przepis tak prosty, że aż smutny. Smutny co najmniej tak, jak świat w wyżej wymienionych dziełach. Śmiem twierdzić też , że obojętnie którą z pozycji pana Wiśniewskiego zechce się oceniać, wystarczy napisać jedną recenzję. Tak samo schematycznie temat traktując. Zdaję sobie też sprawę, że przyjaciół mi to nie przysporzy, a i pewnie narażę się na zmasowany atak parasolek fanatycznie zakochanych w książkach pana Janusza wielbicielek, kompletnie jednak nie rozumiem na czym ten zachwyt i pierwsze miejsca na listach sprzedaży przyznawane mu od lat polegają. Już po Samotności w sieci, której czytanie jest niemożebną torturą (no chyba, żeby ją traktować ją jako pastisz, i to bardzo słaby, bo kompletnie nieśmieszny) wiedziałam, że facet nie dość że smęci okrutnie, to nudny jest na potęgę. Pisze schematycznie, sztampowo, nieprawdopodobnie przysmucając. Przysmucjąc tak, że staje się to śmieszne. Paradoksalnie śmieszne poprzez brak jakiegokolwiek poczucia humoru. Osobiście wśród paradujących w książce dramatów
brakowało mi już tylko zakonnicy w ciąży na rowerze, na którą spadło UFO, by zabijać ją, płód (oczywiście owoc wielkiej miłości niespełnionej) i biednego małego kosmitę z wielkimi przepełnionymi łzami oczętami. I nie zdziwiłabym się, gdyby kosmita był zaginionym bratem bliźniakiem ofiary. U pana Janusza nawet by mnie to specjalnie nie zaskoczyło.

Pewnie mam skórę krokodyla i wrażliwość nosorożca, prawda? Tak, mnie też to przeraża. Dlatego kiedy na rynku zaczęły znów mdleć młode dziewczęta, a listy bestsellerów krzyczeć o nowym niezapomnianym dziele tego co to samotność w sieci rozpoznał, postanowiłam po raz kolejny dać szansę autorowi i ten najnowszy bestseller przeczytać.

Los powtórzony. Ooooo Matko Boska, jak bardzo powtórzony! W sumie nawet powielony. Nie wiem, nie czujecie się oszukani? Tak z lekka olani przez autora, który co najwyżej wysilił się żeby zmienić imiona bohaterów i płeć narratora? Znów bowiem mamy do czynienia z galopującym karnawałem tragedii. Jakby aktorzy z Samotności polecieli do garderoby przebrać dla niepoznaki spodnie i sweterki, a potem znów zagrali to samo. Bo to im wychodzi najlepiej. Sceny od samobójstw po śmierci niezawinione, kreacje trzyletnich topielic, porzuconych żon, zagubionych, oczywiście nieszczęśliwych kochanków, naukowców, których świat nie rozumie, złych esbeków, dobrych synów, matek z wylewem padających twarzą w świeżo zasiane ziarno. Lesbijskie niespełnienia i bohaterowie narodowi konający w takt arii operowych. Nie przesada to, panie Januszu?

d17vr1n

Dla mnie to trochę jakby za dużo.
A jeśli dopisać do rachunku białe limuzyny, zaparkowane w poprzek przejazdu do bogatych willi, bo w tym oto miejscu mąż-kombatant padł i nikt nie ma prawa ruszyć tego oto pomnika, którego strzeże żona cierpiąca. Dorzucić matkę góralkę, przyjeżdżającą na pogrzeb syna, wiozącą róże z ogródka kurnej chatki przez pół Europy, a potem klęczącą na środku parku w Londynie, gdzie trawnik, na którym syna prochy rozsypano, bo tam oto on żonę swoją za rękę pierwszy raz trzymał. I matka, klęcząc na starych schorowanych kolanach, po góralsku odmawia różaniec. Pociągnąć to jeszcze kartonem kaset wiezionym na kolanach w samolocie jako jedyną pamiątkę po dziecku, albowiem te właśnie arie, na tych oto kasetach, wzruszały syna, gdy marzył o polskiej wierzbie. To może się już trochę robić słabo, czyż nie? A to nie koniec, oooooo nieeee, to dopiero 35 strona książki. W dalszej części mamy dla państwa jeszcze parę równie malowniczych dramatów.
Ot choćby syn prawiczek w wieku czterdziestu pięciu lat śpiący na podłodze pod łóżkiem ukochanej, albowiem miłość tak wielką, jaką daną mu było przeżywać, nie pozwala mu na, za przeproszeniem, konsumpcję. Mamy, moi drodzy, też jego brata, co to również śpi na podłodze (jakieś rodzinne upodobanie?) z powodu jednak właśnie konsumpcji, bynajmniej nie żony. No i przede wszystkim mamy (TADAM!) Pana Interneta. Pan Internet jest błyszczący i machając czarodziejską różdżką uratuje wszystkich. Połączy w pary, odnajdzie rodziny , ha! W tym odcinku nawet rży i pachnie stajnią.

Czyli mamy komplet. Dokładny schemat i wzór z każdej innej powieści Pana Leona. Nie, no dobra, nie ujmuje autorowi umiejętności składania zdań i przekazywania informacji. Okej. Ma lekkość pisania. Lekkość pisania, jeśli chodzi o ilość. Tylko, na miły Bóg, dlaczego każda jego książka przypomina schematem długi korytarz z pokojami, przez które nie ma sposobu nie przejść. W każdym z nich zaś czeka na nas jakaś ofiara losu witając słowami_ Dzień dobry mam na imię Marcin, najgorszy dzień w moim życiu to..._ Dodatkowo kompletnie drętwe to ofiary. Nudne i bez wyrazu. Piszą mejle czterdziestopięciostronicowe, jeśli się o coś siebie pytają, to zaraz walą takim patosem, że aż bolą zęby i miękną kolana. Na pierwszych romantycznych randkach kobiety z reguły pytają o kolor szminki czy odcień lakieru, mężczyźni zaś natychmiast czerwienienia się i wygłaszają przemowy na temat piękna ust czy dopasowania lakieru do koloru oczu (np. śliwkowego!). Źli są brudni i szarzy. Dobrzy są co prawda równie szarzy, niemniej jednak
pachną mydłem i łanami zboża, czy też polami pełnymi kwiatów polnych. Piękne kobiety są albo kalekie, albo nieśmiałe, albo nieszczęśliwe. Najlepiej jak się udaje połączyć te cechy do kupy. A wierzcie mi UDAJE SIĘ... W tle galopują konie, pachnie sianem, a piękna Emilia mówiąc po francusku i zakłada nowa sukienkę na spotkanie z Panem Internetem. Marcin po raz pierwszy nie wiąże krawata i idzie na pierwszy od czterdziestu pięciu lat spacer...

Nie zdziwiłabym się, gdyby na scenę wyszły gołąbki z małymi złotymi trąbkami, niosąc na tackach mikroskopijne karmelki i wypełniając różowym pyłem kolorowe serduszka. Państwo pozwolą, to ja już wolę zostać nosorożcem emocjonalnym, krokodylem gruboskórnym i otrzymać w brzuch cios ostrym szpikulcem. No i wolę mieć poczucie humoru.

d17vr1n
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d17vr1n

Pobieranie, zwielokrotnianie, przechowywanie lub jakiekolwiek inne wykorzystywanie treści dostępnych w niniejszym serwisie - bez względu na ich charakter i sposób wyrażenia (w szczególności lecz nie wyłącznie: słowne, słowno-muzyczne, muzyczne, audiowizualne, audialne, tekstowe, graficzne i zawarte w nich dane i informacje, bazy danych i zawarte w nich dane) oraz formę (np. literackie, publicystyczne, naukowe, kartograficzne, programy komputerowe, plastyczne, fotograficzne) wymaga uprzedniej i jednoznacznej zgody Wirtualna Polska Media Spółka Akcyjna z siedzibą w Warszawie, będącej właścicielem niniejszego serwisu, bez względu na sposób ich eksploracji i wykorzystaną metodę (manualną lub zautomatyzowaną technikę, w tym z użyciem programów uczenia maszynowego lub sztucznej inteligencji). Powyższe zastrzeżenie nie dotyczy wykorzystywania jedynie w celu ułatwienia ich wyszukiwania przez wyszukiwarki internetowe oraz korzystania w ramach stosunków umownych lub dozwolonego użytku określonego przez właściwe przepisy prawa.Szczegółowa treść dotycząca niniejszego zastrzeżenia znajduje siętutaj