Nareszcie. Stało się. Prowadząc dogłębne badania wszechświata literatury natrafiłem w końcu na coś, w czego istnienie już zaczynałem wątpić. Na typową powieść science fiction mianowicie, przyrządzoną według starych, sprawdzonych receptur i z dobrze znanych, wypróbowanych składników. Niekoniecznie świeżych (oryginał wydany został ponad trzydzieści lat temu), ale smacznych i lekkostrawnych. A dodatkowo przyprawionych szczyptą oryginalności i podgrzanych w kociołku kosmicznych przygód. Większości ostatnio ukazujących się książek fantastycznych można przylepić etykietkę w rodzaju „nietypowa sf” czy „fantasy z ambicjami”. A elementy charakterystyczne dla poszczególnych gatunków są w nich traktowane marginalnie, aluzyjnie albo pretekstowo. W przypadku Subba mamy do czynienia z czystą science fiction, w przypadku której często używany jest przymiotnik „hard”. Jej typowość objawia się między innymi występowaniem szeregu elementów, które wielu osobom właśnie z fantastyką naukową się kojarzą. Szczególnie osobom,
które za tego typu literaturą nie przepadają.
Dla porządku wskażmy i wyliczmy te elementy. Obcy – istoty rozumne z innej galaktyki, obdarzone niesamowitymi zdolnościami – są, chociaż nie w postaci małych zielonych ludzików. Inne planety, bazy w przestrzeni kosmicznej i międzygwiezdne podróże – są. Zadziwiające wytwory techniki, niektóre tak już zużyte, że trzeba je kopnąć żeby zadziałały – są, i to w sporej ilości. Wielkie korporacje i tajne pangalaktyczne organizacje snujące nadprzestrzenne intrygi – są także. Walka o ocalenie cywilizacji przed totalnym zagrożeniem – jest. Nagromadzenie przygód wszelakich: kryminalnych afer, pościgów, porwań, strzelanin – jest, jak się patrzy. I bohaterowie, którzy te mrożące krew w żyłach przygody przeżywają na oczach zdumionych czytelników – meldują się na rozkaz. A którzy dzięki sprytowi i inteligencji dożywają do szczęśliwego zakończenia. Bo takie zakończenie też oczywiście znajdziemy. A roboty... Gdzie są roboty? Może gdzieś na trzecim planie jakiś się snuje... No dobra, tym razem możemy się bez nich jakoś
obejść.
Przejdźmy do dozowania i kolejności dodawania poszczególnych składników i przypraw. Otóż mamy wiek dwudziesty któryś. Młodzieniec, niejaki Kim Bukanan, po śmierci matki postanawia odnaleźć ojca, którego nigdy wcześniej nie widział. Wie o nim jedynie, że na odległej planecie Lenare prowadzi dobrze prosperującą firmę. Tudzież rozległe interesy na wielu innych planetach. Kim wyrusza więc w podróż kosmiczną. Do takich podróży ludzie wykorzystują międzygalaktyczną autostradę zwaną Strugą. Umożliwia ona poruszanie się wielokrotnie szybsze (lekko licząc jakieś 100 tysięcy razy) od prędkości światła. Struga pojawiła się w Układzie Słonecznym dzięki loatom – tajemniczym obcym, którzy skontaktowali się z ludźmi. Udostępnili oni ludziom ponadto inną część swojej zaawansowanej technologii. W uruchomionym na Plutonie szpitalu ich chirurdzy (thugowie) przeszczepiają ludzkie mózgi do sztucznych ciał – subbów. Z możliwości takiej korzystają najczęściej ludzie, którzy ulegli wypadkom. A ich naturalne ciała przestały
„nadawać się do użytku”. Subby są podobne do siebie, a ich pozbawione mimiki twarze nie mogą wyrażać uczuć. Nie są zdolne do rozmnażania się i przez 130 lat żaden nie zmarł śmiercią naturalną. To w zupełności wystarczy, aby przez normalnych ludzi byli traktowani z dystansem albo nawet z jawną wrogością („Subb – trup! Gdzie twój grób?” – wołają za nimi dzieci rzucając kamieniami). Także Kim nie przepada za subbami. Jak łatwo się domyślić, będzie jednak musiał z nimi obcować. Bo po dotarciu na Lenare ojca tam nie zastaje. Podróż wyczerpała środki finansowe Kima, więc aby kontynuować poszukiwania podejmuje pracę. Jego współpracownicy okazują się subbami...
Jako się rzekło, danie jest pożywne i lekkostrawne. I na pewno będzie smakowało miłośnikom typowej fantastycznej kuchni. A pomiędzy potrawami wykwintnymi, egzotycznymi i zgoła dziwacznymi, które serwują nam ostatnio wydawnicze jadłodajnie, może okazać się miłą odmianą. Czego i Państwu życzę. Smacznego!