O ile tom pierwszy służył wprowadzeniu postaci i połączeniu ich w zgraną drużynę oraz poszukiwaniu Celu, to w tomie drugim zaczyna się już faza jego realizacji. W formie retrospekcji obserwujemy szkolenie na „cichociemnych” (które najwyraźniej można ukończyć bez podstawowej znajomości angielskiego i niemieckiego - Władkowi się udaje). Jest ono dosyć różnorodne, ale opisane ekspresowo, żeby - brońcie bogowie - czytelnika nie przytłoczyć i nie znudzić, a jednocześnie stworzyć wrażenie, że nasi bohaterowie zostali wszechstronnie przygotowani do wymagających konspiracyjnych zadań. Dla większego realizmu każdy muszkieter celuje w czym innym. Bronek w strzelaniu, Władek w sztukach walki, Janek w podrabianiu dokumentów, a Michał w sztuce kamuflażu i dywersji.
Następnie zaczynają się schody - już sam zrzut przebiega z poważnymi komplikacjami, zaś rzeczywistość okupowanego miasta, w której niemiecki patrol może w każdym momencie wpaść do dowolnie wybranego mieszkania, odbiega od najgorszych wyobrażeń świeżo upieczonych agentów. Również realia pracy w wywiadzie okazują się mało romantyczne: najpierw długie oczekiwanie na przydziały, a potem same zadania, które jakimś cudem są zarówno żmudne, jak i o wiele trudniejsze niż kursanckie ćwiczenia.
W międzyczasie bohaterowie przeżywają wewnętrzne dylematy związane z powrotem do Warszawy - mimo bliskości ukochanych czy rodzin nie mają prawa nawiązywać z nimi kontaktu. Nie wszystkim starcza hartu ducha, by przestrzegać złożonego ślubowania (co pokazuje, że teoretycznie ostra selekcja kandydatów do skoku miewa jednak poważne braki - ciekawe, co by na szczeniackie w gruncie rzeczy zachowania Janka, Bronka i Michała powiedzieli prawdziwi „cichociemni”).
Z drugiej strony, mamy okazję dowiedzieć się, jak wyglądały wojenne przeżycia osób pozostałych w kraju. I tu znowu autor oferuje iście podręcznikową przekrojowość: od kolaboranctwa, poprzez potajemne leczenie rannych bojowców, skończywszy na codzienności warszawskiego getta. Wszystko razem wciąż jednak bardziej przypomina edukacyjne obrazki niż poruszającą wizję codzienności w stolicy podbitego kraju. Sądzę, że główną przyczyną takiego stanu rzeczy są dramatycznie (czy raczej komicznie wręcz) czarno-białe postaci. W świecie Jarosława Sokoła można być dobrym albo złym. Półśrodków nie ma - najbliżej jakiejkolwiek szarości znajduje się aktorka Wanda, ale jej błędne wybory wynikają po prostu z głupoty. Gdy kupuje na czarnym rynku kapsułkę cyjanku, by ze sobą skończyć, można tylko parsknąć śmiechem (co nieźle chyba obrazuje, jak bardzo wykonanie rozmija się z autorskimi intencjami).
Choć więc dzieje się naprawdę sporo, o wiele więcej niż w tomie pierwszym, w którym akcji przecież nie brakowało, a stawka jest wysoka, niedostatki stylistyczne i warsztatowe sprawiają, że czytelnik pozostaje obojętny. Mamy tu do czynienia z patriotyczną czytanką, przy lekturze której mocno będzie przeszkadzała jakakolwiek historyczna wiedza. O ile tomu pierwszego usiłowałam jeszcze trochę bronić, tłumacząc sama sobie, że to w końcu taka konwencja, to już w części drugiej tę czarno-białą optykę uważam za po prostu szkodliwą, a poczynania bohaterów po zrzucie każą poważnie zwątpić w ich instynkt samozachowawczy. Wszyscy czterej chyba tak dobrze się dogadali, bo są mocno niedojrzali (a Władek kilka razy za dużo dostał w głowę na ringu). Słowem - jest słabo, więc całe szczęście, że przynajmniej krótko. Fenomen popularności serialu jest dla mnie obecnie jeszcze większą zagadką niż przed lekturą.