Trwa ładowanie...
Informacja prasowa
wakacje
23-06-2015 15:27

Przeczytaj fragment książki ''Wakacje'' Niny Majewskiej-Braun

"Wakacje" autorstwa Niny Majewskiej-Braun to historia rodzinnego wypadu do Hiszpanii, przesycona aromatami paelli i bąbelkami cavy. Gorący klimat, piękna Barcelona i czteroosobowa rodzina. Wyjazd to z jednej strony próba wzmocnienia więzi małżeńskich, a z drugiej wymarzone wakacje życia. Nawet nieprzewidziany przyjazd teściów nie zakłóca wakacyjnej przygody. Fragment książki publikujemy dzięki uprzejmości wydawcy, Domu Wydawniczego Rebis.

Przeczytaj fragment książki ''Wakacje'' Niny Majewskiej-BraunŹródło:
d2jbryw
d2jbryw

* "Wakacje" autorstwa Niny Majewskiej-Braun to historia rodzinnego wypadu do Hiszpanii, przesycona aromatami paelli i bąbelkami cavy. Gorący klimat, piękna Barcelona i czteroosobowa rodzina. Wyjazd to z jednej strony próba wzmocnienia więzi małżeńskich, a z drugiej wymarzone wakacje życia. Nawet nieprzewidziany przyjazd teściów nie zakłóca wakacyjnej przygody. Fragment książki publikujemy dzięki uprzejmości wydawcy, Domu Wydawniczego Rebis.*


Pukanie do drzwi. Nie jestem pewna, czy mi się wydaje, czy rzeczywiście słyszę stukanie. Która godzina? Jezu, ja jeszcze śpię... Trącam Bartka i kategorycznie żądam, żeby wstał, ale dla mojego męża o tej porze nawet pożar nie byłby powodem do zerwania się z pościeli. Nie mam więc wyjścia, zwlekam się z łóżka, wykonuję z lekka nerwowe ruchy, chcąc uchronić dzieci przed zbyt wczesną pobudką, i przywalam nogą w stojące nieopodal krzesło. Ból przeszywa całe ciało, promieniując od palca przez łydkę, i mam wrażenie, że zaraz popuszczę… Teraz naprawdę jestem wściekła. Nie zważając na to, czy kogoś obudzę czy nie, krzyczę:

– One moment! I’m coming!

d2jbryw

Nawet się nie zastanawiam, kto to może być. Na bank to znowu ci durni imprezowicze. Trochę na oślep, ze łzami bólu w oczach, człapię do drzwi.

Stukanie się powtarza i teraz naprawdę mną trzęsie: de-bile obudzą dzieci! Energicznie otwieram i... kurwa, mam omamy... Na korytarzu stoją teść i teściowa. Aleksandra i Robert Braun. W zasadzie powinnam powiedzieć von Braun albo jeszcze lepiej: lady Aleksandra i sir Robert Braun, choć z uwagi na ich charaktery i ogromne pokłady miłości bliźniego nazwisko Schwarz bardziej by pasowało. Państwo mecenasostwo.

To nie dzieje się naprawdę, a błogi sen płata mi figle, układając największą życiową traumę w jeszcze bardziej dramatyczny i abstrakcyjny koszmar. Faktycznie wieczorem łyknęłam pigułkę nasenną, a po niej mam najdziwniejsze projekcje… to pewnie jedna z nich. Nic nie mówiąc, cicho zamykam drzwi i na palcach skradam się do dopiero opuszczonego łóżka. Ale jazda. Rodzice Bartka są dwa i pół tysiąca kilometrów stąd. Państwo Braun korzystają tylko ze zorganizowanych wyjazdów, najchętniej w znamienitym gronie prawników, a poza tym nie latają sami! Nigdy i nigdzie. Nie zdążam przykryć się kołdrą i zamknąć oczu, gdy pukanie staje się bardziej energiczne i przykra rzeczywistość poranka coraz mocniej łaskocze mnie pod brodą. To chyba naprawdę nie mara senna, tylko koszmar na jawie.

Nie wierzę w to wszystko, choć Bartek nie wydaje się szczególnie zdenerwowany. Czuję się całkowicie osaczona w tym pseudomieszkanku. W dodatku stoję przed nimi w samej bieliźnie, bez makijażu i pomysłu, dokąd uciec. Bartek, bez większego entuzjazmu, ale – jak po chwili z przykrością konstatuję – również bez zaskoczenia, pod-chodzi i nie patrząc mi w oczy, wita się. Kurwa! Wiedział! Zabiję gada!

d2jbryw

– Przepraszam, proszę chwilę poczekać, wrócę do pokoju i się ubiorę.

Teściowa wtacza się całą masą zasuszonych, na oko pięć-dziesięciu kilogramów do holu, zupełnie jakby nie słyszała, co mówię. Ma na sobie letni kostium, a może to garsonka, w waniliowo-białe prążki, na piersiach dumnie prezentuje się gruby złoty łańcuszek zwieńczony jeszcze dostojniejszym krucyfiksem, a w ręku trzyma duży słomkowy kapelusz i torebusię z pseudowężowej skóry. Na twarzy, oprócz makijażu, wdrukowała imponujące poczucie władzy i zadowolenia. Jej zazwyczaj rude włosy przybrały odcień blondu przetykanego beżowymi pasemkami i zostały pieczołowicie ułożone w rządki nerwowo skręconych, ale posłusznych loczków. Ładu na głowie pilnuje gruba warstwa lakieru, która sprawia, że fryzura przypomina mister-nie utkany hełm. Ciekawe, jak na to zareaguje kapelusz? Przy jej drobnej posturze tak ufryzowana głowa wydaje się groteskowo wielka i całkowicie zaburza proporcje tej jakże ważnej persony.

Ogarnia mnie panika. O rany, w co mam się ubrać? W mojej walizce nie ma nic równie eleganckiego, a tym samym niestosownego na trekking po mieście. W tym czasie teść władczo wita się z Bartkiem:

d2jbryw

– No, synu! Nareszcie jesteśmy. Podróż była okropna, ci wszyscy ludzie w samolocie… no nie, to nie dla nas. A wy co, jeszcze śpicie?

– Tak jakby. Jest dopiero ósma trzydzieści, a przecież jesteśmy na wakacjach. – Mój niemal sześćdziesięcioletni małżonek, w realnym świecie pan prezes, tłumaczy się przed ojcem jak niesforny chłoptaś w krótkich spodenkach przed dyrektorem szkoły.

– No właśnie! Szkoda każdej chwili! Budź dzieciaki, ubierajcie się, musicie nas oprowadzić po mieście.

d2jbryw

Bartek nie podejmuje polemiki i nie przeciwstawia się tyranii ojca. Co oni mu zrobili? Przyglądam się tej rodzinnej scenie zza niedomkniętych drzwi i nadal nie mogę uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. Toczę walkę sama z sobą i niestety poczucie obowiązku, przyzwoitości czy jakkolwiek by to nazwać... kindersztuba wygrywa z chęcią podrzemania jeszcze przez chwilę i olania całej tej sytuacji. Zresztą dzieciaki też już pewnie zostały obudzone, więc trzeba będzie przyjść im z odsieczą. Ale obiecuję sobie solennie, że kiedy tylko – oby nie jeśli – teściowie opuszczą nasz apartament i nasze wakacje, odbędę poważną rozmowę z Bartkiem. Myślę jednak o wnukach państwa Braun i robi mi się ich żal. Na myśl o ich minach, gdy zobaczą dziadków, chce mi się i śmiać, i płakać jednocześnie! Jasiek będzie przerażony, bo dziadkowie od blisko dwóch lat nie zamienili z nim słowa, a Klara po dziecięcemu przez chwilę będzie w euforii, a po godzinie zacznie się skarżyć na dziwne zasady i ograniczenia stawiane jej przez babcię,
której w sukurs zawsze przychodzi dziadek.

Pani Aleksandra całą niechęć, którą obdarzyła mnie na początku znajomości, systematycznie i niezmiennie przelewa na najstarszego wnuka. Postanowiła go nie za-uważać, nie rozmawiać z nim i traktować jak powietrze. Ich relacje, z trudem wypracowane przez teściową, są tak toksyczne i pozbawione jakiejkolwiek czułości, która powinna łączyć babcię z wnuczkiem, że są dla siebie bar-dziej jak obcy ludzie, a nie choćby daleka rodzina. Jasiek – spokojny, poukładany i pełen empatii – przez długi czas zupełnie nie mógł zaakceptować takiego obrotu spraw. W końcu pogodził się z tym i mam wrażenie, że w jego emocjonalnym świecie ludzi bliskich i życzliwych babcia przestała istnieć. Teściowa bowiem większą atencją obdarza pełną energii, dynamiczną i ekstrawertyczną Klarę, choć ta charakterem przypomina znienawidzoną synową. Mała jednak intuicyjnie wyczuwa nieustanne piętnowanie jej zachowań i wyglądu przez babcię i jakoś do niej nie lgnie.

Usiłuję narzucić coś na siebie, ale mając gdzieś z tyłu głowy elegancką panią Olę, nie mogę się na nic zdecydować. W końcu wskakuję w ulubioną luźną szarą sukienkę, włosy spinam w koński ogon, nakładam dyskretny makijaż i... nadal nie jestem gotowa na taki poranek. Co ja tu robię? Co ONI tu robią?

d2jbryw

Wybudzona jowialnym głosem teścia w progu, mrużąc oczka i zasłaniając je rączką, pojawia się Klara w sza-rej piżamce w małe różowe króliczki. Mruga kilka razy i mam wrażenie, że ona też nie wierzy w to, co widzi. Za nią w drzwiach staje rozczochrany, nieco bardziej przytomny Jasiek i skonfundowany mówi:

– O! Dzień dobry... Coś się stało?

Podobnie jak ja kilka minut temu nie przyjmuje do wiadomości zastanej sytuacji.

d2jbryw

– Dzień dobry. Nic się nie dzieje, a co ma się dziać? A ty co? Taki duży facet i jeszcze śpi? – atakuje go teść. – Przecież dochodzi dziewiąta. Zbierajcie się, musicie pokazać nam miasto!

Cholera, myślę sobie, jedyne, co muszę zrobić, to umrzeć, a resztę najwyżej mogę, i to jak mnie ktoś ładnie poprosi. Wkuta patrzę na Bartka. Wzrokiem usiłuję przebić się przez jego plecy i zmusić do zajęcia jakiegoś stanowiska. Tymczasem włącza się mała:

– Mamo, a mamuty? Mieliśmy iść z Angelą do mamutów!

O poranku jest z reguły trochę nadwrażliwa, więc na brodzie pojawia się zgrupowanie małych dołeczków, które zwiastują płacz.

– Oczywiście, że pójdziemy! Przecież tak się umówiliśmy.

Jak niewiele trzeba, by diametralnie zmienić nastrój.

– Dlaczego nam nie powiedzieliście, że przyjeżdżają dziadkowie?

Jachu nie może otrząsnąć się z szoku.

– Ja nic o tym nie wiedziałam, ale to dobre pytanie, na które tatuś na pewno odpowie z przyjemnością. – Halo! – usiłuję krzyczeć do Bartka, zrób coś wreszcie! Głośno zaś dodaję: – Przepraszam, ale dzieci nie jadły śniadania i potrzebujemy trochę czasu...

– A co? Nie macie nic do jedzenia? To wy się zbierajcie, a ja przygotuję dzieciom kanapki. – Jak zwykle usłużna teściowa nie przepuszcza okazji do zorganizowania działań. Zadowolona rozsiada się obok teścia na kanapie.

– My też musimy coś zjeść. – Czuję, że ciśnienie pręży się we mnie i rozpycha. – To po pierwsze. Po drugie, nie wiem, dlaczego teściowie się tu znaleźli... – Nie dane jest mi dokończyć.

– Jak to? – włącza się oburzony teść. – Przecież nas zaprosiliście!

Cholera, czy to oznacza, że również zapłaciliśmy?

– Nic o tym nie wiem. Myślę, że to Bartek zaprosił teściów, więc...

Znowu nie udaje mi się dokończyć zdania, teściowa przecież wie lepiej albo nie słyszy, co mówię.

– Nieważne, śniadanie i w miasto! – wpada mi w słowo. Panika w oczach dzieci przywraca mi odwagę.

– Moment! – Odzyskuję pewność siebie i o dziwo, nawet nie drży mi ze zdenerwowania głos. – Jesteśmy na wakacjach i jeszcze do wczoraj mieliśmy zaplanowany ten i kolejne dni. Jeśli mamy wspólnie spędzić czas, to w po-rządku, ale umówmy się na przykład na jedenastą. My się pozbieramy, a teściowie odpoczną po podróży.

– No nie wiem. – Teść nie daje za wygraną. – Szkoda dnia, a poza tym co niby mamy robić do jedenastej? Może tu posiedzimy i poczekamy?

– Szczerze mówiąc, wolałabym nie. Musimy wziąć prysznic, ubrać się, no i to byłoby nieco krępujące.

– Nie przesadzaj, przecież jesteśmy rodziną. Ale skoro nas wyganiasz...

Następuje teatralne zawieszenie głosu i moje nieustające oczekiwanie na pomoc męża wreszcie zostaje nagrodzone. Odzywa się w zasadzie po raz pierwszy tego poranka i o dziwo przychodzi mi z odsieczą:

– Nina ma rację. Potrzebujemy kilku chwil dla siebie, o jedenastej będziemy do waszej dyspozycji i albo spotkamy się tu, albo na mieście.

– Jak ty to sobie wyobrażasz? Przecież nie znamy Barcelony!

– Jasiek się ubierze i zaprowadzi was do uroczej knajpki tuż obok, mają tam znakomitą kawę i tapas, a my zaraz do was dołączymy. OK?

– No, chyba że tak. Ale pospieszcie się!

– Oczywiście.

Udaje nam się wypchnąć ich z mieszkania i mam wrażenie, że cała para, która dotąd tylko usiłowała, teraz na-prawdę eksploduje w mojej głowie i wydobywa się białymi obłokami z nosa i uszu. Byk na rodeo to kociątko.

– Kurwa, Bartek, o co tu chodzi? Dzięki za niespodziankę! Zafundowałeś mi właśnie emocjonalnego plaskacza. Zawsze wiesz, jak spieprzyć to, na czym mi zależy! To miały być wakacje marzeń, a nie sanatoryjny wyjazd z twoimi, TWOIMI rodzicami! – wydzieram się niekontrolowanie, nie zważając na to, czy słychać mnie za drzwiami i czy państwo Braun będą mieli przyjemność odnieść się do mojego zachowania. – Nie pomyślałeś, że mamy prawo o czymś takim wiedzieć? Kompletnie ci odbiło. Ja pieprzę! Nie mam ochoty na tydzień z nimi! A tak swoją drogą, na jak długo przyjechali?

Jestem wściekła, dzieciaki zwiały do sypialni i podsłuchując za drzwiami, udają, że ich nie ma.

– Na trzy dni. – Obecność dzieci zdradza głuchy jęk dochodzący zza ściany. – Nina, posłuchaj...

– Chyba nie jestem zainteresowana. – Złość trzęsie moim ciałem jak niemowlak grzechotką.

– Miałem ci powiedzieć o rodzicach...

– Kiedy? Jutro?

– Rano! Nie spodziewałem się ich nalotu o tak wczesnej porze.

– A nie przyszło ci na myśl, żeby nas uprzedzić miesiąc wcześniej?

– Wtedy byście nie pojechali.

– No właśnie!

– I dlatego pomyślałem, że tak będzie lepiej.

– Dla kogo? Dla ciebie czy dla nich? Bo na pewno nie dla mnie i dzieci.

– Dla nas.

– Zwariowałeś? Co to za kretyński pomysł?

– Wiesz doskonale, że nam się z nimi nie układa, wszyscy wielokrotnie przerabialiśmy ten temat. Starzy są jak dwa kawały betonu, ale to jednak moi rodzice i chciałbym mieć z nimi przynajmniej jakieś, nie wiem, czy dobre, ale JAKIEŚ relacje.

– Nigdy nie będziesz miał z nimi dobrych relacji, dopóki nie sprawisz, że po kilkunastu latach wreszcie zaakceptują albo choćby zaczną tolerować synową i wnuki.

– Wiem. I dlatego pomyślałem, że takie wspólne wakacje trochę nas do siebie zbliżą i pozwolą tak naprawdę poznać się lepiej.

– No, ja już chyba poznałam ich dostatecznie dobrze. Powiedzieli mi w zasadzie wszystko, czego nie powinno się mówić drugiej osobie, zwłaszcza gdy ma się o sobie tak znakomite mniemanie, i zrobili wszystko, czego nie powinno się zrobić nikomu, bliskiemu czy nie...

– Wiem, bo mi też pokazali się od jak najgorszej strony, ale czasu na naprawienie naszych relacji mamy coraz mniej i mam przeczucie, że nie zdążę...

Schylam głowę, by nie widział wyrazu moich oczu. Wiem, że ma rację, i niestety też żyję w nieustannym po-czuciu emocjonalnej straty zarówno własnej, co jest naj-mniej ważne, jak i przede wszystkim dzieci, które nie ma-ją kontaktu z dziadkami. I pomyśleć, że moglibyśmy być szczęśliwą i kochającą się rodziną, pełną wzajemnego wsparcia i zrozumienia, ze wspólnymi świętami i zwykłymi wieczorami przy kieliszku wina w ogrodzie.

W zasadzie, gdy poznałam teściową, byłam pod wrażeniem jej uroku, dzięki któremu oczarowywała klientów kancelarii. Zachwycała mnie jej troskliwość i chęć zadowolenia każdego, zwłaszcza zaś tych osób, które wykazywały się pewną nieporadnością i życiowym zagubieniem. Niestety, ja nigdy nie stałam się adresatką jej ciepłych uczuć i namiętnie wypiekanych ciast, przy której to czynności starsza pani wyraźnie się odpręża i relaksuje. Wina niewątpliwie leży też po mojej stronie, zapewne drażniłam ją swoim przekonaniem, że poradzę sobie ze wszystkim, a także umiejętnością organizowania przestrzeni. Nie byłam bez-radną istotką obdarzaną jej troską i nigdy nie pozwoliłam sobie przy niej na słabość. Właściwie sama nie wiem, dla-czego tak się stało i co przyczyniło się do tej sytuacji, ale w końcu okazało się, że latami wypracowywałyśmy podobną relację, jaka łączyła starą królową ze Śnieżką, a zatrutym jabłkiem żonglujemy do dziś. Szkoda.

Dla odmiany teść sprawiający wrażenie niedostępnego po bliższym poznaniu okazał się miłym starszym panem, zapalonym myśliwym i wędkarzem. Jego pasja i zamiłowanie do ukatrupiania wszystkiego, co się rusza i daje zjeść, przesłaniają mu potrzebę rodzinnej integracji. Początkowo Jaśkowi bardzo imponował dziadek z pukawką i jego opowieści o polowaniach, nagonkach i rykowiskach. Ubrany w bieliznę narciarską i polary, chętnie wyruszał z dziadkiem do lasu. Jednak fascynacja knieją szybko minęła, gdy okazało się, że przyczajony w krzakach czy na ambonie nie może głośniej się odezwać ani gwałtowniej poruszyć, by nie spłoszyć zwierzyny. Chłopak wracał do domu znudzony, przemarznięty i od czasu do czasu z kleszczem oraz postanowieniem, że już nigdy z dziadkiem się nie wybierze. Oczywiście owo „nigdy” umierało śmiercią naturalną kolejnej wiosny, gdy dziadek ponownie z zapałem kreślił przed małym obraz polowania, i rodziło na nowo po pierwszej wyprawie.

Może Jachu był za mały, by dać się porwać hobby dziadka i docenić jego wysiłek, w czym nie pomagała też niechęć Bartka do polowań, wyniesiona z domu po kilku wyprawach z ojcem do lasu. Jaśka bardziej od zabijania interesowało dokarmianie zwierząt i budowanie paśników, co z kolei nie było najmocniejszą stroną pana Roberta.

– Bartek, ja to wszystko rozumiem, ale mam nadzieję, że pamiętasz, ile razy próbowaliśmy wyciągać do nich rękę i z nimi rozmawiać. To nigdy nie przyniosło rezultatu!

– Nina. – Obejmuje mnie i przytula do siebie. – Spróbujmy po raz ostatni, dobrze? Jak nie wyjdzie, damy sobie spokój, ale miałbym wyrzuty sumienia, gdybym nie dał im tej szansy.

– OK. – Poddaję się całkowicie. – Mogę im wybaczyć bardzo wiele, ale nie oczekuj, że zapomnę o tym, co się już wydarzyło, i wystawię dzieci albo siebie na kolejny strzał.

– Dziękuję. Wiedziałem, że zrozumiesz. Ojciec jest co-raz słabszy i boję się, że kogoś z tego grona może niebawem zabraknąć.

– No, z pewnością nie twojej matki, nic tak nie konserwuje jak złość, więc kto jak kto, ale ona przeżyje nas wszystkich. Pamiętaj tylko, że to obie strony muszą chcieć coś zmienić. A raczej nie wydaje mi się, żeby twoi rodzice przyjechali tu rewolucjonizować swoje poglądy.

I tak, od szoku przez histerię po czułe pitu-pitu, wchodzimy w drugą fazę wakacji. Wolałabym, żeby jej nie było.

* "Wakacje" autorstwa Niny Majewskiej-Braun to historia rodzinnego wypadu do Hiszpanii, przesycona aromatami paelli i bąbelkami cavy. Gorący klimat, piękna Barcelona i czteroosobowa rodzina. Wyjazd to z jednej strony próba wzmocnienia więzi małżeńskich, a z drugiej wymarzone wakacje życia. Nawet nieprzewidziany przyjazd teściów nie zakłóca wakacyjnej przygody. Fragment książki publikujemy dzięki uprzejmości wydawcy, Domu Wydawniczego Rebis.*

d2jbryw
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d2jbryw