Prawie wszyscy widzieli, ale czy uwierzyli?
Mimo że nie stronię od sztuki przekazującej treści religijne, do tej pory nie udało mi się w całości obejrzeć filmu, będącego pretekstem do powstania niniejszej pozycji, toteż przez dobrą chwilę zastanawiałam się, czy napisanie recenzji z niej nie będzie dla mnie zadaniem ponad siły. Okazało się jednak, że postawione w tytule pytanie jest tylko swego rodzaju prowokacją – pozytywną, bo nie wprowadzającą w błąd, nie skłaniającą do wytaczania najcięższych dział i kruszenia kopii do upadłego, lecz raczej do spokojnego zastanowienia się nad możliwością dostarczania inspiracji religijnych przez sztukę (zwłaszcza jeden jej rodzaj – film) i nad granicami, których twórca takiego dzieła nie powinien przekraczać, by nie otrzeć się o kicz (a to w przypadku sztuki zaangażowanej bywa wyjątkowo nietrudne).
Sam film Gibsona i jego odbiór przez wyrosłą z dziedzictwa judaizmu i chrześcijaństwa znakomitą część populacji zachodniego świata staje się kanwą do snutych przez autorkę rozważań o tematyce znacznie szerszej, niżby można przypuszczać w oparciu o spis treści i notkę wydawniczą. Przede wszystkim pada wiele krytycznych słów pod adresem wrzawy medialnej uczynionej wokół filmu na długo przed jego rozpowszechnieniem – nie dlatego, że dotyczyła ona TEGO właśnie filmu, ale dlatego, że przybrała TAKĄ, a nie inną postać. Insynuacje, nadinterpretacje, ekscytowanie się niesprawdzonymi pogłoskami, przeinaczanie faktów, przekręcanie lub wybiórcze cytowanie czyichś wypowiedzi, grzebanie się w sprawach osobistych reżysera i wyciąganie na ich podstawie mylnych wniosków – to zachowania symptomatyczne dla współczesnej kultury (?) mediów, mogące skutecznie zniekształcać percepcję dowolnego wydarzenia przez nieświadomych manipulacji odbiorców. Unaoczniając nam ten mechanizm, autorka przekazuje nam jedną z prawd
najważniejszych dla współczesnego człowieka, zewsząd atakowanego przez zalew najróżniejszych, niejednokrotnie sprzecznych, opinii i informacji: by móc dokonać rzetelnego osądu jakiegokolwiek zjawiska (zwłaszcza artystycznego), musimy je ujrzeć samodzielnie i ze wszystkich stron, odrzucając naleciałości krążących w przestrzeni wokół niego cudzych słów i wizji.
W dalszych częściach jej rozważań pojawiają się pytania o obiektywizm, krytyki filmowej, o granice dowolności przedstawiania i interpretacji motywów religijnych w sztuce (bo wcale niełatwo orzec, czy lepiej spełni swoje zadanie dzieło będące kiczem w sensie artystycznym, lecz równocześnie stanowiące ścisłe odwzorowanie uświęconych tradycją tekstów wiary – czy może wyrafinowana impresja, niebezpiecznie odchylająca się w stronę herezji czy bluźnierstwa; a może każdy z tych ekstremalnych wariantów ma swoją rację bytu, mając szansę dotrzeć do innej grupy odbiorców?), o potrzebę powstawania dzieł inspirowanych wiarą i o powody, dla których nie zawsze znajdują one akceptację ludzi wierzących. Tak więc nawet człowiek, który nie widział „Pasji” Gibsona, może z powodzeniem znaleźć tu dla siebie bodziec dla przemyśleń. Przyjdzie mu to tym łatwiej, że autorka stara się snuć swoje rozważania bez poczucia wyższości nad „niewtajemniczonymi”, bez przybierania pozy „posiadacza jedynej słusznej racji”, używając języka
pełnego i bogatego, lecz nieprzeładowanego fachowymi terminami z dziedziny historii sztuki, teologii czy filozofii. Doprawdy, warto czasem sięgnąć po książkę, na którą się nie ma specjalnej ochoty, by doznać pozytywnego zaskoczenia…