Trwa ładowanie...
iran
10-09-2014 13:08

Prawda w mieście kłamstw

W powszechnej opinii Iran stanowi konglomerat orientalnej egzotyki i morderczego fanatyzmu. Z jednej strony istnieje medialny twór, w którym kłębią się demony fanatyzmu, ekstremizmu i przemocy podbudowanej radykalnym islamizmem. Ot, potencjalna wylęgarnia "arabskich terrorystów" (choć Arabów w Iranie jest mniej-więcej 2%) marzących o tym, by zamienić świat w atomowe piekło. Wylęgarnia, gęsto zaludniona kobietami opatulonymi czadorami (pod którymi zapewne skrywają pasy z ładunkami wybuchowymi) i brodatymi mężczyznami łypiącymi spode łbów w poszukiwaniu niewiernych.

Prawda w mieście kłamstwŹródło:
d4068a1
d4068a1

W powszechnej opinii Iran stanowi konglomerat orientalnej egzotyki i morderczego fanatyzmu. Z jednej strony istnieje medialny twór, w którym kłębią się demony fanatyzmu, ekstremizmu i przemocy podbudowanej radykalnym islamizmem. Ot, potencjalna wylęgarnia "arabskich terrorystów" (choć Arabów w Iranie jest mniej-więcej 2%) marzących o tym, by zamienić świat w atomowe piekło. Wylęgarnia, gęsto zaludniona kobietami opatulonymi czadorami (pod którymi zapewne skrywają pasy z ładunkami wybuchowymi) i brodatymi mężczyznami łypiącymi spode łbów w poszukiwaniu niewiernych.

Z drugiej jednak strony mamy skrzące się feerią barw i zapachów, imponujące, zabytkowe bazary, wokół których kręci się życie okolicznych społeczności. Barwne żółcią szafranu i kurkumy, czerwienią papryk, oranżami cytryn, pigw i persymon, skąpane w promieniach słońca wpadających przez zdobne okulusy. Ich wąskimi alejkami przechadza się rozkrzyczany tłum negocjujący najdrobniejsze nawet ceny. Kiedy ów tłum wyleje się z plątaniny smaków, kolorów i woni, daje się pochłonąć miastu pełnemu imponujących meczetów, rozpoetyzowanemu, tajemniczemu. Wreszcie, miastu, którego niezapomnianą ozdobą są perskie ogrody, stanowiące mieszankę sasanidzkiej i muzułmańskiej tradycji.

W powszechnym mniemaniu zlewa się przeto Iran z okolicznymi krajami, przejmując od nich wszystko, co najgorsze. Zaś jego wyobrażenie tkwi gdzieś pomiędzy zapierającym dech w piersiach światem z opowieści Szeherezady a rządzonym przez radykałów piekłem.

Każdy kłamie

Jaka jest prawda? Ramita Navai, brytyjska dziennikarka irańskiego pochodzenia, napisała książce zatytułowanej "Miasto kłamstw" , że aby ją odkryć, trzeba zrazu zanurzyć się w kłamstwie, zejść na samo dno. Takim dnem, miastem kłamstw, jest dla niej Teheran, otulony pomarańczową mgłą, duszący kłębami spalin, przypominający w swym chaosie nocny koszmar szalonego planisty-topografa. Tu grube paluchy betonu wciskają się w skały, pustynię i okoliczne wsie, zaś aby żyć, aby przetrwać, trzeba kłamać. Ten egalitaryzm łgarstw idealnie łączy zatomizowane społeczeństwo nie uznając barier klasowych ni religijnych.

Jak dziennikarka pisze już we wstępie, Teherańczycy po mistrzowsku potrafią manipulować prawdą - małym dzieciom każe się zaprzeczać, że tatuś trzyma w domu alkohol, nastolatki żarliwie przysięgają, że ich dziewictwo jest nietknięte, a w miesiącach postu sklepikarze pozwalają klientom po kryjomu jeść, pić i palić na zapleczach. Te drobne kłamstwa pociągają następne, rozprzestrzeniając się na fasadzie ostrych norm społecznych narzuconych przez szariat. Szczerość jest tu aktem desperacji, skrajnej głupoty lub najwyższego zaufania. Zbiór reportaży Ramity Navai pozwala nam przyjrzeć się teherańczykom poprzez pryzmat kultywowanych przez nich kłamstw. Po to właśnie, by odkryć w nich głęboko skrywaną prawdę. Jak można żyć, pyta autorka, w stałym rozdarciu, jak pozostać wiernym sobie w ramach systemu, w którym człowiek zmuszony jest kłamać, by przetrwać? Jak żyć tam, gdzie kłamstwo stało się konsekwencją dążenia do przetrwania w warunkach ucisku, pod rządami reżimu przypisującemu sobie prawo do ingerencji w nawet
najbardziej intymne sprawy swych obywateli?

d4068a1

Na zdjęciu: Teheran w roku 2000

(img|508930|center)

W piekle kłamstw nie ma prywatności

Niełatwo było zebrać prawdziwe historie z miasta kłamstw, rozprutego główną arterią, Wali Asr, stanowiącą, wraz z setkami odchodzących od niej dróg, mikrokosmos metropolii. W klinice metadonowej Navai poznała prostytutkę-heroinistkę, która oprowadziła autorkę - akurat mającą przymusową przerwę od pracy w "Timesie" - po swoim świecie alfonsów i dilerów, burdelmam i prostytutek, ponurych zaułków i zaśmieconych igłami parków. Przemierzając, niczym Dante z Wirgiliuszem, kolejne kręgi piekła, reporterka zdała sobie sprawę z tego, że wszyscy borykali się tu z dokładnie takimi samymi bolączkami i ograniczeniami. Bez względu na klasę społeczną, majątek czy zawód zmuszeni byli w mniejszym lub większym stopniu ukrywać prawdziwe oblicza. Jakież to oblicza zatem można ujrzeć w "Mieście kłamstw" i na ile są one prawdziwe?

Spotkamy tam Dariusza, który po dwudziestu latach powrócił do ojczyzny. Jest członkiem organizacji stanowiącej - nomen omen - wybuchową mieszankę marksizmu, islamizmu i nacjonalizmu o zasadach i celach politycznych rozmytych w pustosłowiu o rewolucji, wyzwoleniu i wichrach przyszłości. Kiedy czytałem o jego straceńczej misji, na myśl przyszły mi od razu wyborne zdania z "Dzikiej kaczki" Ibsena: "Niechże pan nie posługuje się obcym wyrazem 'ideały'. Przecież na określenie tego mamy piękne rodzime słowo: kłamstwa".

d4068a1

W Teheranie Navai spotkamy również Somaję, wychowaną tam, gdzie rytm życia odmierzały kolejne sury i fatwy Najwyższego Przywódcy. Oczyma tej nieszczęsnej dziewczyny widzimy kolejne oblicze Iranu, państwa, które uprawia kulturę wstydu, przestrzegając przed zagrożeniami płynącymi ze złego hidżabu. Wstydu, jak większość pojęć przenicowanych w stolicy, podszytego fałszem i kłamstwem. Pod czadorem Somaja nosi dżinsy-rurki i Conversy, na swój buntowniczy sposób łącząc wierność Bogu z wiernością sobie. Podobnie jak jej starsze koleżanki, skrywające pod czarnymi, długimi chustami eleganckie kostiumy Zary, Mango czy Benettona. Luksus i blichtr okala bezpieczną, religijną fasadą – tak na wszelki wypadek, by przeżyć. Fasadą jest również, jak się okazuje, betonowa wielkomiejskość Teheranu, pod którą skrywa się ścieg złożony z nici spajających miasto w jedną całość. Z więzów krwi, kłamstw, życzliwości, dociekliwości i wścibstwa; prywatność i anonimowość, tak charakterystyczne dla metropolii, uważane są za zachodnie
fanaberie.

Na zdjęciu: Ajatollah Chomeini, przywódca rewolucji islamskiej

(img|508931|center)

d4068a1

Religia i obyczaje

Polityka wdziera się do rozmów w każdym zakątku miasta, zaś gorące, żywe dyskusje dają ludziom poczucie, że mają wpływ na swą przyszłość, że nie są bezwolnymi widzami – skąd my to znamy? Ciekawe jest to, że życie robotniczych, religijnych rodzin, zmieniło się po rewolucji na lepsze, zaś ubożsi mieszkańcy stali się beneficjentami przywilejów finansowych przyznawanych przez reżim. W nowoczesnym Iranie budowanym przez Mohammada Rezę Pahlawiego, mieli oni poczucie, że są spychani na margines, zawieszeni między postępem a tradycją, przerażeni światem, z którym się nie identyfikowali. Jak pisze autorka, pod rządami islamskiego reżimu poczuli się częścią społeczeństwa, ich praktyki religijne nie spotykały się z ostracyzmem, zaś reżim stawiał je za wzór. Czuli się blisko związani z tym państwem, które mówiło o ich religii w sposób dla nich zrozumiały i choć większość niespecjalnie interesowała się polityką, ich integracja zaowocowała gorącym poparciem dla reżimu.

Ponownie spytam, czy my skądś tego nie znamy? Czy nie znamy doskonale sytuacji – toutes proportions gardees, oczywiście – kiedy to zaślepiona władzą wierchuszka, na siłę wbita w garnitury i tuczona ośmiorniczkami i kawiorem, spycha na margines tych, którzy wyznają inne wartości, odbierane powszechnie jako wstecznictwo nie przystające do nowych, lepszych, postępowych czasów? Czy nie znamy sytuacji, kiedy na scenie pojawia się ktoś, kto potrafi mówić do tych ludzi ich językiem, prostym i odwołującym się do tego, w co wierzy i nagle okazuje się, że ta pogardzana, marginalizowana masa stanowi znaczną siłę mogącą strącić ze stołków najbardziej nawet przyspawanych do nich postępowców? Niby skrajnie inna kultura i realia, ale, jak widać, niektóre mechanizmy władzy nie znają barier geograficznych ni religijnych.

Wracając do jednej z głównych bohaterek "Miasta kłamstw", dzięki Somaji poznamy sytuację kobiet, które mogą uzyskać rozwód jedynie za zgodą męża, chyba, że dowiodą, iż jest impotentem lub chorym psychicznie sadystą, co niebagatelnie przeszkadza w wypełnianiu małżeńskich obowiązków. Ewentualnie musiałby notorycznie zdradzać, ale fakt ten winien być potwierdzony przez czterech wyznających islam świadków płci męskiej. Po takim rozwodzie były małżonek uzyskuje powszechny status człeka wolnego, była żona zaś - kobiety lekkich obyczajów. Subtelna nierówność widoczna jest również, kiedy przychodzi zakończyć swe życie za niewierność, szerzenie pornografii (zalicza się tu również działalność wszelkich przybytków sztuki, gdzie maluje się akty) czy inne zbrodnie przeciw porządkowi. Mężczyzna ma sporą szansę przeżyć ukamienowanie - kobieta, oczywiście, według łaskawego prawa też, tylko cokolwiek mniejszą. Otóż puszczany jest wolno ten, komu uda się wygrzebać z dołu, do którego wyekspediowano go celem wtłoczenia do głowy
- kamieniami - prawa szariatu. Problem w tym, że panowie zakopywani są do pasa, kobiety zaś, by nie budzić zgorszenia, po samą szyję…

d4068a1

Zanim jednak dojdzie do rozwodu (że o ukamienowaniu nie wspomnę), muszą nastąpić wieloetapowe oświadczyny, jak wszystko w Iranie utkane z fałszu, kłamstw i niedomówień. Przyszli państwo młodzi są tu zupełnie nieistotni, najważniejsi bowiem stają się rodzice prowadzący skomplikowane negocjacje przedmałżeńskie przypominające raczej targowanie się na bazarze, niźli konkury. Nad wszystkim unosi się złowieszczy duch aberu, dość specyficznie pojmowanego honoru, stanowiącego fundament świata trawionego przez łgarstwa.

Na zdjęciu: demonstracja w trakcie rewolucji islamskiej

(img|508932|center)

d4068a1

Zdradzona lewica

Pozostawiwszy małżeńskie problemy Somaji, przenosimy się do kolejnego bagna kłamstw, w którym tkwi Amir, aktywista będący autorem antyreżimowego blogu. Z władzą prowadził on bardzo nierówną grę, z racji tego, że druga strona nie miała nigdy skrupułów, by nagiąć prawo do własnych celów. Prócz swego ateizmu i buntu przeciwko włodarzom, skrywa on jednak, we wspomnianym bagnie kłamstw, tajemnicę lewicujących rodziców, straconych ongi przez reżim. Rodziców usiłujących w 1988 roku żyć tam, gdzie podejrzliwość i strach stały się dniem powszednim, a wszelkie pamiątki po niemuzułmańskim imperium bezcześci się i obraca w perzynę. Nie ułatwiał im tego fakt, że początkowo byli po stronie swych prześladowców i gorąco popierali rewolucję, z pasją wsłuchani w górnolotne idee wznoszone z meczetów. Lewicowcy i komuniści, którzy wyszli z podziemia spijając z ust Chomeiniego antyimperialistyczne deklaracje rychło trafili do islamskich kazamatów. Jak to było? "Niechże pan nie posługuje się obcym wyrazem 'ideały'..."

Amir odziedziczył po swych rodzicach skłonność do buntowania się przeciw porządkowi, z którym się nie zgadza. Co pchnęło go w szeregi demonstrantów protestujących po sfingowanych wyborach, w których wygrał Ahmadineżad – ot, jeszcze jedno kłamstwo w teherańskim ogródku, tym razem dotyczące szczytów władzy. Kłamstwo, które idealnie zazębiło się z przebrzmiałym łgarstwem rewolucji islamskiej, powstania mającego, w swych utopijnych założeniach, być toczone w imię Boga i ubogich. Całe lata później, gdy Amir wyszedł na ulice, reżim panicznie przestraszył się zwykłych, młodych Irańczyków w powyciąganych podkoszulkach, zachłyśniętych faktem, że w końcu mogą głosić swe poglądy. Że w końcu mogą wykrzyczeć to, co w ich kraju jest tak bardzo deficytowe – prawdę. Rzeczona przeszłość i pamięć o rodzicach, były dla Amira równie niebezpieczne, co wywrotowa działalność, stanowiły bowiem bolącą, wstydliwą tajemnicę. Wspomnienie w towarzystwie o ofiarach dyktatury Musawiego (dokładnie tego samego, którego ponad dwadzieścia lat
później okrzyknięto ikoną demokracji i wolności), narażało słuchaczy na koszmarne represje.

Na zdjęciu: współczesne Iranki

d4068a1

(img|508933|center)

Imperium metamfetaminy i amatorskiego porno

Wraz z Biżanem poznamy irański półświatek, pełen pomniejszych bandytów, handlarzy bronią, dilerów, przemytników, skorumpowanych policjantów i producentów narkotyków, których codzienny znój czyni z Iranu imperium metamfetaminy (meth przegrywa tam jeszcze z opium, ale znać, że idzie nowe, więc niebawem będzie zapewne na pierwszym miejscu).

Lejla, inna bohaterka "Miasta kłamstw", pokaże nam podziemie amatorskiego porno wmawiając sobie, że jest młodą, perspektywiczną aktorką, która założy szczęśliwą rodzinę. Dzięki niej dowiemy się kolejnej ciekawej rzeczy o Iranie - tu nie sposób uciec przed seksem. Prostytutki stanowią element pejzażu zlewający się z tłumem, zdjęcia porno rozsyła się przez Bluetooth po całym mieście, a na portalach społecznościowych każdy może znaleźć coś dla siebie, włącznie z najbardziej wymyślnymi dewiacjami.

Mułłowie, pretendujący do miana autorytetów w dziedzinie teologii islamskiej, doszukują się zgnilizny moralnej wszędzie tam, gdzie najmniej można się jej spodziewać, z siecią telefoniczną włącznie. Seks stał się dla reżimu obsesją – prawodawcy i uczeni godzinami o nim debatują, filozofują, potępiają i osądzają. Poza godzinami pracy empirycznie sprawdzają, nad czym właśnie snuli rozważania: realizator programu walki z rozpustą został przyłapany w domu publicznym z sześcioma nagimi kobietami.

Ciekawy jest sposób na skrycie się przed krytycznym okiem Pana – sigheh, tymczasowe małżeństwo uznawane przez Boga i państwo zawierane między mężczyzną (może być żonaty) i kobietą (musi być niezamężna) na okres od kilku minut do kilkudziesięciu lat. W ten sposób nawet przygoda na tylnym siedzeniu samochodu staje się uświęcona i zgodna z zasadami islamu.

Doprowadzono do tego, że seks stał się w Teheranie aktem buntu i formą protestu stanowiąc, zarazem, chwilę prawdziwej wolności dla wielu członków młodego pokolenia. Jak napisała Navai, nawet, jeśli nie mają wpływu na nic innego w swoim życiu, ich ciała należą tylko do nich i stały się ich orężem. Jest to naturalna reakcja na lata tłumienia swobód. Kiedy trzeba stale kłamać i ukrywać swoje naturalne rządze, zanika poczucie, czym jest zwyczajne zachowanie seksualne i jakie przedstawia wartości.

Na długo zostanie mi w pamięci chwytający za gardło i serce fragment, w którym autorka opisała sytuację weterana wojennego czekającego na wózku inwalidzkim u szczytu drogi, smutno patrzącego na samochód, w którym jego żona odbywała stosunek z kolejnym klientem - kaleka pilnował, by nic złego jej się nie stało.

Na zdjęciu: Muzeum Sztuki Współczesnej w Teheranie

(img|508934|center)

Prześladowania Uciśnionych

Problem innego bohatera zbioru Ramity Navai również związany jest z seksem i własną tożsamością, którą musi ukrywać przed - w najlepszym wypadku - ostracyzmem. Choć zazwyczaj na ostracyzmie się nie kończyło: kara śmierci groziła temu, kto był pasywny podczas stosunku gejowskiego, zaś partner aktywny otrzymywał sto batów. Ukrywać musiał się on z taką determinacją, że, by udowodnić męskość zarówno sobie, jak i najbliższym, wstąpił do straży obywatelskiej o dość specyficznej nazwie, Mobilizacja Uciśnionych. Mobilizacja ta w Teheranie polega na pałowaniu wszystkich, którzy, w bardziej (rzadziej) lub mniej (zazwyczaj) oczywisty sposób, żyją wbrew islamskiego prawa.

Chłopcy wstępujący w szeregi tej organizacji stawali się stróżami cnoty współobywateli, cnoty narażonej na zachodnią rozpustę i haniebne pokusy. Uzbrojeni w bogatą wiedzę (przekazaną przez komendanta, który w wolnych chwilach gwałcił chłopców), jakoby homoseksualiści byli gorsi od psów i świń, szli uzbrojeni w pałki "na miasto", by nawracać na jedynie słuszną wiarę i jedynie słuszne skłonności seksualne.

Na zdjęciu: smog nad Teheranem

(img|508935|center)

Tęsknota za wielkością

Asghar to, dla odmiany, dawny gangster, trzęsący ongiś, z nożem za pasem i Bogiem w sercu, ulicami południowego Teheranu. Gangster wciąż mający się za wielkiego szefa i żyjący podług starych zasad, nie zdający sobie sprawy - lub nie chcący jej sobie zdawać - że wszystko wokół niego się zmieniło. Jego system wartości był równie ciekawy, co życiowy: wciąż wierzył w Allaha, ale sądził, iż Allah doskonale rozumie, że człowiek musi robić, co konieczne, by przetrwać.

Farida jest dawną lwicą salonową, którą z Asgharem łączy to, że nie do końca chce pogodzić się z upływającym czasem. Tęskni za Teheranem pełnym minispódniczek, dyskotek, sal bilardowych. Za miastem, w którym triumfuje muzyka i euforia towarzysząca nowej epoce. Należąc do wyższej sfery, łaknąc blichtru i kontaktu z egzotycznym szykiem oraz wytworną ogładą Zachodu, oszukuje samą siebie i zamyka się w kokonie własnych marzeń, oddzielającym ją od prawdziwej Republiki Islamskiej.

W Teheranie odmalowanym przez Navai nawet służby meteorologiczne kłamią jak z nut – pełna transparentność w podawaniu wyników badań zanieczyszczeń powietrza kończy się wraz z listopadem. W grudniu i styczniu służby "zapominają" podawać tego wskaźnika, bowiem stężenie związków toksycznych jest wówczas najwyższe. Fakt, nie ma sensu niepokoić społeczeństwa prawdą, zwłaszcza, że jest do niej zupełnie nieprzyzwyczajone.

Gdy kłamstwo to wszystko, co masz

Zbiór reportaży Ramity Navai to opowieści o tych, którzy nagle zorientowali się, że wszystko, w co wierzą, było wierutnym kłamstwem. Wraz z tym oświeceniem przyszła jednak destrukcyjna konstatacja, że niczego prócz owego kłamstwa nie mają i nie sposób się z niego wyrwać będąc wciąż zmuszanym do ukrywania swego własnego oblicza. Muzułmańskie słowo takija oznacza ukrywanie właśnie lub kamuflowanie wierzeń, idei lub uczuć w czasie istotnego zagrożenia, celem ochrony przed fizyczną lub psychiczną szkodą.

Już w Koranie wyraźnie napisano, że kłamstwo w imię wyższego dobra jest ze wszech miar aprobowane, przeto teherańczycy opisani w książce Navai kłamią, by zachować to najwyższe dla nich dobro - godność, życie, własne "ja". Kłamią, rozkrzyżowani między brzemieniem religijnych nakazów a szczerymi ludzkimi pragnieniami, namiętnościami i dążeniami, z każdym łgarstwem zapewne gotowi podpisać się pod stwierdzeniem Camusa, że być wolnym, to móc nie kłamać. Teherańczykom do tej wolności jest jeszcze bardzo, bardzo daleko.

Mirosław Szyłak-Szydłowski

d4068a1
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d4068a1

Pobieranie, zwielokrotnianie, przechowywanie lub jakiekolwiek inne wykorzystywanie treści dostępnych w niniejszym serwisie - bez względu na ich charakter i sposób wyrażenia (w szczególności lecz nie wyłącznie: słowne, słowno-muzyczne, muzyczne, audiowizualne, audialne, tekstowe, graficzne i zawarte w nich dane i informacje, bazy danych i zawarte w nich dane) oraz formę (np. literackie, publicystyczne, naukowe, kartograficzne, programy komputerowe, plastyczne, fotograficzne) wymaga uprzedniej i jednoznacznej zgody Wirtualna Polska Media Spółka Akcyjna z siedzibą w Warszawie, będącej właścicielem niniejszego serwisu, bez względu na sposób ich eksploracji i wykorzystaną metodę (manualną lub zautomatyzowaną technikę, w tym z użyciem programów uczenia maszynowego lub sztucznej inteligencji). Powyższe zastrzeżenie nie dotyczy wykorzystywania jedynie w celu ułatwienia ich wyszukiwania przez wyszukiwarki internetowe oraz korzystania w ramach stosunków umownych lub dozwolonego użytku określonego przez właściwe przepisy prawa.Szczegółowa treść dotycząca niniejszego zastrzeżenia znajduje siętutaj