Poznała dziewczynki wydane za mąż. "Żadne dziecko nie zasługuje na taki los"
Selam miała 11 lat, gdy pewnego dnia pomagała matce w przygotowaniach do przyjęcia. Przez cały dzień gotowała, sprzątała i nosiła wodę. Gdy tylko pojawili się goście, ojciec wziął ją na bok i wyjawił, że zaraz wyjdzie za mąż. To miała być jej noc poślubna.
Od dwudziestu lat Melinda Gates, żona założyciela Microsoftu, prowadzi misję, której celem jest znajdowanie rozwiązań dla ludzi pilnie potrzebujących pomocy, bez względu na to, gdzie żyją i kim są. W swojej pierwszej książce podaje alarmujące dane, prezentując kwestie, które w największym stopniu wymagają naszej uwagi – od małżeństw dzieci przez brak dostępu do środków antykoncepcyjnych po nierówne traktowanie ze względu na płeć w miejscu pracy. Pisze też o swoim życiu osobistym oraz o drodze do równouprawnienia w małżeństwie. Jednocześnie stale udowadnia, że nigdy dotąd nie mieliśmy dogodniejszych warunków do zmieniania świata – i samych siebie.
Dzięki uprzejmości wyd. Zysk i S-ka publikujemy fragment książki Melindy Gates "Moment zwrotny. Jak kobiety rosną w siłę i zmieniają świat", która ukaże się 17 lipca.
Obejrzyj: Marina chwali się przyjęciem urodzinowym synka w stylu safari. Fanka: "Wymarzona impreza Liamka czy mamy?"
Małżeństwa dzieci
PODCZAS PODRÓŻY, KTÓRĄ ODBYŁAM niemal 20 lat temu, by zobaczyć na własne oczy, jak wyglądają realia prawdziwego ubóstwa, przyjechałam samochodem na dworzec kolejowy w Indiach. Nie przyjechałam tam jednak po to, by przesiąść się do pociągu: miałam spotkać się z dyrektorką szkoły. Może komuś się wyda, że to dziwne miejsce na takie spotkanie, tyle że tam właśnie mieściła się szkoła — na dworcu, na peronie kolejowym. Nazywano ją szkołą peronową, bo tam odbywały się lekcje.
Na terenie całych Indii nie brakuje dzieci, które żyją na dworcach kolejowych lub w ich pobliżu. Większość z nich uciekła z domów, w których panuje przemoc, a wszystkie bez wyjątku są bardzo biedne. Utrzymują się ze zbierania butelek, wyszukiwania zgubionych monet i drobnych kradzieży. Szkoły peronowe tworzy się właśnie po to, by zaoferować wykształcenie takim dzieciom. Dyrektorzy tej konkretnej szkoły prowadzą również kilka schronisk, próbując namówić dzieci do powrotu do domu, gdy tylko jest to możliwe, i zapewniając pomoc medyczną tym, które tego potrzebują.
Spotkania z tymi dziećmi, które starają się przeżyć z dnia na dzień, mając do dyspozycji jedynie kilka drobniaków czy garść jedzenia, były dla mnie rażącym zaprzeczeniem starego przekonania — niestety, wciąż żywego wśród wielu z nas — że biedni ludzie nie są pomysłowi, kreatywni ani energiczni. Te dzieci oraz ich nauczyciel należeli do wąskiego grona najbardziej pomysłowych i przedsiębiorczych osób, jakie kiedykolwiek poznałam. Dyrektorka przywitała mnie, gdy tylko wysiadłam z auta, a jej zachowanie było dla mnie kompletnym zaskoczeniem. Była bardzo nerwowa, mówiła piskliwym głosem. Musiała dostrzec moją reakcję, bo powiedziała:— Przepraszam, że jestem taka wzburzona. Zwykle nie zachowuję się w ten sposób. Właśnie udało mi się uratować dziewczynkę, z której rodzina chciała zrobić prostytutkę.
Tego ranka odebrała telefon od mężczyzny, który słyszał płacz dziewczynki dobiegający z sąsiedniego domu. Dziecko zostało brutalnie pobite nie przez ojca, lecz... męża. Jako mała dziewczynka została zmuszona do małżeństwa z dorosłym mężczyzną. Człowiek, który dzwonił do szkoły, usłyszał potem, jak mąż dziewczynki mówi, że zamierza ją sprzedać. Dlatego właśnie zdecydował się poinformować o tym dyrektorkę, która pojechała po dziecko, by zabrać je do siebie. Spytałam, dlaczego dorosły mąż bił tę dziewczynkę. Szefowa szkoły wyjaśniła, że rodzina nieletniej panny młodej oddała obiecany posag, lecz krewni pana młodego uznali, że to za mało i poszli domagać się czegoś więcej. Rodzice dziewczynki nie mieli już żadnych pieniędzy, więc krewni męża wpadli w złość i zaczęli bić niewinne dziecko.
— Takie historie to tutaj codzienność — mówiła dyrektor szkoły. Wtedy po raz pierwszy zetknęłam się z traumą i tragedią małżeństw dzieci.
(…)
Dzieci zmuszane do ślubu są ofiarami przemocy. Badania przeprowadzone w kilku indyjskich stanach wykazały, że dziewczęta wydane za mąż przed 18 rokiem życia dwa razy częściej wysłuchują gróźb, są uderzane i bite. W miarę upływu lat dziewczyna, którą zmuszono do ślubu w dzieciństwie, ma coraz więcej dzieci — być może więcej, niż jest w stanie wykarmić, wykształcić i wychować. W takiej sytuacji nie ma czasu na pracę zarobkową, a wczesne ciąże osłabiają jej organizm. Prawdopodobnie już do końca życia będzie żyć w biedzie i chorować, a jej dzieci czeka podobny los.
(…)
Spotkania z zamężnymi dziećmi
To fakty, które przekazali mi eksperci. Czułam jednak, że muszę osobiście porozmawiać z niektórymi spośród tych skrzywdzonych dzieci i spotkać się z ludźmi, którzy próbują położyć kres temu zwyczajowi. Dlatego też w 2013 roku, gdy byłam na konferencji w Etiopii, pojechałam do odległej wioski na północy kraju, by zobaczyć, jak organizacja Population Council pracuje nad rozwiązaniem tego problemu.
Kiedy dotarłyśmy na miejsce, zaproszono mnie i dwie inne kobiety na dziedziniec będący miejscem zebrań mieszkańców wioski. Znajdowała się tutaj maleńka przychodnia, palenisko i niewielki kościół, w którym mieliśmy się spotkać. Wioska wydawała się niemal opustoszała. My też nie przywiozłyśmy ze sobą zbyt wielu pracowników organizacji. Towarzyszących nam mężczyzn poproszono, by zostali w samochodzie. Chciałyśmy dowiedzieć się jak najwięcej od dziewcząt, więc nie brałyśmy ani nie robiłyśmy niczego, co mogłoby je wystraszyć czy zniechęcić.
Weszłyśmy do mrocznego wnętrza kościoła. Panującą ciemność rozjaśniało światło dzienne wpadające przez kilka małych okienek. W środku siedziało około dziesięciu dziewcząt, a gdy mój wzrok przywykł do półmroku, zobaczyłam, jak maleńkie się wydają. Przypominały pisklęta, którym nie urosły jeszcze skrzydła, choć wydawano je już za mąż. Chciałam je objąć, uścisnąć i otoczyć opieką. Miały 10, może 11 lat, tyle co moja córka Phoebe, ale wyglądały na jeszcze młodsze. Powiedziano mi, że połowa z nich jest już zamężna, a połowa jeszcze uczy się w szkole. Najpierw rozmawiałam z zamężnymi dziewczynkami.
Mówiły tak cicho, że ledwie je słyszałam. Nawet tłumaczka musiała się pochylać, by je usłyszeć. Spytałam, ile miały lat, gdy wzięły ślub i jak się dowiedziały, że mają wyjść za mąż. Jedna z tych dziewcząt, Selam, opowiedziała nam, że pewnego dnia pomagała matce w przygotowaniach do przyjęcia. Przez cały dzień gotowała, sprzątała i nosiła wodę. Miała wtedy 11 lat. Opowiadając tę historię, przerywała co chwilę, by wziąć wielki haust powietrza, po czym kontynuowała swą opowieść szeptem, jakby zdradzała nam jakąś tajemnicę. Gdy tylko pojawili się goście, ojciec wziął ją na bok i wyjawił, że zaraz wyjdzie za mąż. To miała być jej noc poślubna. Selam wpadła w panikę. Pobiegła do drzwi i zaczęła mocować się z zamkiem.
Chciała uciec z domu. Jednak jej rodzice byli na to przygotowani. Odciągnęli ją, kazali stanąć obok pana młodego i uczestniczyć w ceremonii zaślubin. Gdy przyjęcie dobiegło końca, opuściła rodzinny dom, by pojechać do wioski, której nigdy nie widziała, wprowadzić się do domu męża i podjąć codzienne obowiązki. Każda z tych dziewcząt miała do opowiedzenia jakąś straszliwie smutną historię, a najsmutniejsze były takie jak historia Selam — wielu dziewczynkom wmawiano, że wieczorem odbędzie się zwykłe przyjęcie. Po co ktoś miałby w ten sposób oszukiwać dziecko, gdyby nie wiedział, że w ten sposób łamie mu serce?
Kilka dziewczynek płakało, opowiadając o dniu swojego ślubu. Nie chodziło tylko o to, że opuszczały rodziny i przyjaciół, a wprowadzały się do obcych ludzi, by gotować im posiłki i sprzątać ich dom. Musiały też zrezygnować z nauki, a każda z nich wiedziała, co to oznacza. Jedna z młodych żon — która wyglądała na ośmiolatkę — powiedziała mi, że szkoła to jedyna droga do wyjścia z biedy, a kiedy musiała wyjść za mąż, ta droga zamknęła się przed nią. Wszystkie opowiadały o sobie szeptem.
Trudno odmalować słowami te przyciszone głosy, tę ledwie wyczuwalną, przepełnioną strachem obecność. Niektóre dziewczynki — szczególnie dwie z nich — wyglądały jak cienie. Kompletnie straciły wiarę w siebie i w lepszą przyszłość, a ja nawet sobie nie wyobrażałam, jak mogłyby ją odzyskać.
Próbowałam ukrywać uczucia, słuchając ich opowieści. Nie chciałam, by dziewczynki pomyślały, że moim zdaniem ich życie jest tragedią, ale tak właśnie to odbierałam — i zapewne tak czy inaczej to okazałam. Coraz trudniej przychodziło mi panować nad emocjami. Gdy zaczęły płakać, ja również nie mogłam powstrzymać łez, choć bardzo się starałam.
Potem rozmawiałam z dziewczynkami, które jeszcze nie zostały wydane za mąż i wciąż chodziły do szkoły. Mówiły nieco głośniej niż ich zamężne koleżanki i okazywały pewność siebie, a gdy opowiadały o małżeństwach dzieci, słyszałam w ich głosach wyzywający ton. W tym momencie stało się dla mnie jasne, że dziewczynki, które wydano za mąż, zostały ograbione z czegoś bardzo ważnego — jakby ich rozwój zakończył się z chwilą wstąpienia w związek małżeński.
Gdy nasza wizyta dobiegła końca i wyszłyśmy na zewnątrz, oślepił mnie blask słońca. Musiałam przez chwilę mrużyć oczy, by przywyknąć do intensywnego światła, nim przeszłam przez dziedziniec, aby porozmawiać z pracownikami organizacji. Próbowali pomóc dziewczynkom uniknąć wczesnego małżeństwa oraz kontynuować naukę w szkole tym, które już wydano za mąż. Wykonywali naprawdę bardzo ważną pracę, która przynosiła obiecujące rezultaty. Ja jednak nigdy nie potrafię przyswoić sobie szczegółów działania programu tuż po spotkaniu z ludzkim cierpieniem.
W mojej głowie odzywa się wówczas głos: "Czy jakikolwiek program może zmienić to, co przed chwilą widziałam?" Nie potrafię podejmować konstruktywnych decyzji zmierzających do rozwiązania danego problemu zaraz po tym, jak widziałam jego konsekwencje. Emocje są po prostu zbyt silne. W drodze na lotnisko mieliśmy się zatrzymać na herbatę i porozmawiać z pracownikami Girls not Brides, ale nie miałam na to sił. Przez całą drogę milczałam, pogrążona w rozmyślaniach. Gdy dotarliśmy do miejsca zakwaterowania, poszłam na długi spacer i próbowałam przyswoić sobie wszystko, czego się niedawno dowiedziałam.
Wcześniej, słuchając opowieści dziewczynek, czułam jedynie głęboki smutek i ból. Kiedy już nabrałam pewnego dystansu do tego problemu, zaczął we mnie narastać coraz większy gniew, coraz bardziej też współczułam dziewczętom zmuszonym do małżeństwa. Żadne dziecko nie zasługuje na taki los.
Powyższy fragment pochodzi z książki Melindy Gates "Moment zwrotny. Jak kobiety rosną w siłę i zmieniają świat", która ukaże się nakładem wyd. Zysk i S-ka 17 lipca.