Powrót kukiełek: rycerz (Boży), szlachcianka (dumna) oraz inkwizytor incognito (złowrogo ambitny)
W zestawie także sproszkowana Czarna Śmierć (patrz: dżuma)
, ruchome wrota do równoległego świata oraz znikające wiązki magicznej energii, służące do telekinezy (do naklejenia na czoło). W wersji dla dziewczynek również przystępny kurs haftu i szycia, nie byle czego, bo ludzkich tkanek.
Mimo wprowadzenia tak imponujących rekwizytów, zestaw Czarne żniwa nie gwarantuje dobrej zabawy. Gwarantuje udrękę jedynie nieznacznie mniejszą niż w przypadku poprzedniej odsłony. Posiada bowiem tym razem coś w rodzaju fabuły, i to, o szczodrobliwości autorska, podzielonej aż na dwa wątki. Niestety, o ile początek może zapowiadać, że tym razem będzie nieco lepiej, to, w miarę rozwoju akcji, fabuła szybko wpada w utarte koleiny. W centrum zagadki zniknięć toledańskich rzemieślników oraz dzieci okazują się tkwić Wrota Światów, których fenomen nawet bardzo nieuważny czytelnik poprzedniej części już w pełni pojął. W gruncie rzeczy Susana Vallejo prowadzi zatem dwie kolejne postaci: Veridianę, znaną z odsłony poprzedniej, oraz początkującego inkwizytora Enrique, w Veridianie zakochanego od pierwszego wejrzenia równie intensywnie co beznadziejnie, po
tej samej nitce, do tego samego kłębka. Tyle że dziesięć lat później.
W międzyczasie kolonizacja Świata postępowała, a jest tam zaiste prawdziwy raj, jako że mnisi z zakonu Świętej Cekliny starannie dobierają tych, którym proponują przejście. Wszyscy ci szczęściarze trudzą się zgodnie dla wspólnego dobra, którego głównym materialnym wyrazem jest, oczywiście, powstająca katedra (mają w niej spocząć uratowane ze zniszczonego klasztoru relikwie Świętej Cekliny). Być może u źródeł idylli tkwi okoliczność, że jak na razie do Świata nie trafił żaden arystokrata. Jednak po pojawieniu się szlachetnie urodzonych Veridiany i Enrique sytuacja ta ulega zmianie.
Kto czytał część pierwszą, ten wie, że autorka pisze stylem przywodzącym na myśl mozolne rycie w drewnie. W dodatku całkowicie pozbawionym jakichkolwiek emocji, co poważnie utrudnia nadanie choćby pozorów życia postaciom i oddanie ich uczuć. Nie uległo to zmianie, co zaskoczeniem raczej nie jest. Z takim warsztatem porywać się na rozterki sercowe, to, mówiąc łagodnie, nie najlepszy pomysł. W dodatku rozwiązane romantycznego trójkąta (bowiem mamy z takim do czynienia) następuje w stylu wziętym bardziej ze średniowiecznego moralitetu niż z prawdziwego życia, a więc odartym z jakichkolwiek pozorów psychologicznego prawdopodobieństwa. Ale w wydaniu tej autorki nawet dziesiątkująca populację Toledo epidemia dżumy, będąca bądź co bądź wydarzeniem o sporym potencjale dramatycznym, nie budzi kompletnie żadnych emocji. Przynajmniej zostaje nam tym razem oszczędzona scena łóżkowa, czy też siennikowa (w obliczu masowych zgonów byłaby cokolwiek niestosowna), a drewniany mnich Bernardo pojawia się jedynie jako postać
epizodyczna. Więcej zalet wskazać nie potrafię.
No, jest jeszcze jedna. Rozdmuchana strona edytorska pozostała także niezmieniona, dzięki czemu, mimo że teoretycznie historia obejmuje 350 stron, można się z nią uporać maksymalnie w cztery godziny. Co prawda są one wypelnione głównie nudą, fabularnymi i psychologicznymi absurdami oraz popisami kukiełek, które pretendują do miana postaci, ale przynajmniej można się z ich perypetiami uporać nieco szybciej i mniej boleśnie, niż miało to miejsce w przypadku Bram Światów .* Mam świadomość, że nie jest to najlepsza rekomendacja, ale też nie rekomendacja, a ostrzeżenie jest moim celem.*