Powieść obyczajowa, którą odmienia strach
Dorosłym, którzy zapomnieli o czasach dzieciństwa, zdaje się, że dziecko przestraszyć może wszystko. Że oni, w swej na poły magicznej dorosłości, są odporni na strach, przytłoczeni zwykłymi problemami, ratami, kredytami ze zmiennym oprocentowaniem... tak zwaną codziennością. A jednak to właśnie oni – dorośli, będą w nocy zlani potem, ponieważ wtedy powróci do nich dzieciństwo, a wraz z nim szkoła!!!
Chyba poniekąd ten właśnie strach, nocny powrót do upokorzeń dzieciństwa, wykorzystał w swojej powieści Dan Simmons. Powieści w kolorze sepii, pozbawionej nowoczesności, gdzie zabawą wciąż jest jazda na rowerze, tajne kluby i wyobraźnia, która pozwalała opisywać zwyczajnych ludzi, inaczej. Widzieć więcej... Chociażby w tym małym miasteczku, takim samym jak inne, nie potrzebującym nazwy, które zdaje się być tak niezmienne, wieczne. To, iż mają zniszczyć szkołę zdaje się być wielkim, pierwszym od lat, wydarzeniem. W tym miejscu przecież nawet maleńkie dzieci, mają już zarezerwowane miejsca na cmentarzu. Tu króluje przewidywalność... strach nie powinien istnieć. A jednak jest inaczej. Czas wakacji, wolności i zabawy, zmienia się nagle w czas koszmaru, czas zmian. Wieczną noc strachu, lęku przez nieznanym, niezrozumiałym. Potem już tylko słychać dziwny stukot, gdy po ulicach przemyka Trupowóz i skowyt, gdy zwierzęta się zmieniają, a dorośli, na których dzieci powinny polegać, postępują tak, jak nie powinni.
Czyżby miasteczko zostało opętane? O tym przecież myślimy, gdy padają słowa:
„Najgorsze jest to, że nie wiadomo, kto jest kim”. Niby odnoszące się do baseballu, a jednak tłumaczące wszystko. Przynoszące ze sobą najprostsze lęki: duchy i śmierć, odcięcie od świata, ale też i próbę małych bohaterów. Bo to oni muszą wyjaśnić wszystko, jeśli tylko zdążą. U Simmonsa strach jest subtelny. Wkrada się powoli w zwyczajną, małomiasteczkową opowieść z 1960 roku. Opowieść obyczajową, o różnych ludziach ich wyborach i konsekwencjach dróg, którymi poszli. Na pozór, nie istnieją w niej potwory, wszystko jest takie zwyczajne, ale czujemy, że jest COŚ, nieprzewidywalnego, nie pasującego do otoczenia, nowego? Właściwie pomimo ogarniającego wszystko ciepła i żaru, na osoby nie padają promienie słońca, omijają je, by pozwolić działać CZEMUŚ. Wszystko nagle zlewa się w noc – letnią noc. W oddali słychać dźwięk dzwonu, który może ogłaszać tylko śmierć, okrutną i dziwną. Groby otwierają się, by spotkać kolejnych, przywitać nowych członków, uświadomić, że zabawna nigdy nie będzie już taka sama. Powoli,
subtelnie, sama powieść opanowuje czytelnika, nie pozwala mu usnąć, myśleć, za to każe bać się, bo cóż innego można jeszcze zrobić?