Trwa ładowanie...
recenzja
21-06-2013 23:28

Potęga marketingu

Potęga marketinguŹródło: Inne
d2ehif7
d2ehif7

Co tu dużo mówić. Dobra reklama z każdej książki zrobi bestseller, z każdego autora zrobi pisarza, z każdego bohatera ikonę. Tak się właśnie stało w przypadku trylogii Pięćdziesiąt odcieni, zapoczątkowanej przez powieść Pięćdziesiąt twarzy Greya , opowiadającej o osobliwym romansie charyzmatycznego miliardera Christiana Greya z młodziutką i naiwną studentką literatury Anastasią Steele. I na tym mogło się skończyć, byłoby to dostateczne do przyjęcia, ale ambicje pisarki i kosztowne zabiegi marketingowe wymusiły dalsze części. Tak narodziła się Ciemniejsza strona Greya, dalsza część sex story.

W przypadku pierwszego tomu można było mówić o powidokach** Zmierzchu, dalej ciągnąć temat niezwykłego rozreklamowania powieści, która jeszcze zanim się ukazała, była na „pierwszym miejscu list przebojów”, podobno zrewolucjonizowała życie seksualne Amerykanek i nawet antyfanów czytania zmusiła do lektury. Jednak w przypadku kontynuacji powieści sprawa się komplikuje. Tu już nie chodzi tylko o marketing, bo przecież tylko powtórzy się wykorzystane wcześniej slogany, ale o sam fakt, że właśnie znajdują, w oczach wielu, swoje uzasadnienie. A przecież **Ciemniejsza strona Greya nie robi jednak nic ponad to, co Pięćdziesiąt twarzy… , jest tak samo napisana, podtrzymuje te same zabiegi budowania napięcia i tajemnicy wokół Christiana Greya i utrzymuje nijakość Any, która mogłaby zostać jedną z najbardziej drażniących bohaterek literackich.
Fabuła – w miejscach, gdzie faktycznie jest, a więc między jednym a drugim miłosnym aktem – staje się wciągająca i ciekawa, czasem nieco niedopracowana, z wieloma niedociągnięciami i wymuszeniem komentarza „taaa, takie rzeczy to tylko w książkach”, ale mimo wszystko z pomysłem. I paradoksalnie najbardziej psują ją, w zamyśle autorskim, najistotniejsze dla powieści rzeczy – główna bohaterka i sceny, którym daleko do pobudzających, erotycznych, przyjemnie stymulujących i których, cóż, co za dużo, to niezdrowo. A o tym, jaki jest Christian Grey, każdy wiedział od początku, jeszcze zanim poznał książkę, i tu nie nastąpiła żadna rewolucja. Owszem, jest parę korekt (których nota bene można było się domyślać, skoro to drugą część z tymi samymi bohaterami…), wróciły demony przeszłości, ale i przyszłość wydaje się mieć nie tylko szare odcienie. Wkracza też wątek kryminalny, zagrażający happy endowi. Jest więc tygiel rozmaitości, całkiem ciekawy, miejscami, mimo wspomnianej przewidywalności – nawet zaskakujący. A w
tym tyglu Ana, jej podświadomość i „wewnętrza bogini”, jej ciągłe westchnienia „och mój Szary” i ciągłe wahania, jej wewnętrze rozterki i zmagania z pragnieniami, jej nieumiejętność dostosowania się i wyrażenia siebie, słowem – wszystkie słabości kiepsko i banalnie wykreowanej postaci, która po prostu drażni przewidywalnością i powtórzeniami zachowań. Grey zaś pozostaje Greyem i dzięki temu, że autorka postanowiła go pozostawić bardzo niedookreślonym i nieco niedopowiedzianym, pozostaje on dość ciekawą postacią, nie bez wad , ale intrygującą. A mówiąc językiem książki, „popieprzony na pięćdziesiąt sposobów” Grey przyciąga każdym swoim odcieniem, nawet tym ciemniejszym…

Marketing marketingiem, ale trzeba otwarcie przyznać, że trylogię E.L. James czyta się po prostu dobrze, prosto, bo i w takim stylu jest napisana (bez złośliwości!), z mnóstwem warsztatowych chwastów i uprzykrzeń, które banalizują powieść, czyniąc z niej przeciętną pod względem literackim, ale nie stawiając na szarym końcu i nie sprawiając, że zasługuje na miano całkiem „źle napisanej”. Nie jest ona artystyczną wizją osobliwego romansu, a zwykłą powieść w stylu soft (niech będzie medium…)porno, która – o ile w pierwszej części mogła działać w jakiś sposób stymulująco, głównie na zwykłą ciekawość – nie jest ani podniecająca w erotyczny sposób, ani gorsząca. Jest, cóż, nijaka. Brakuje atmosfery, wyczucia, po prostu umiejętności kreowania świata słowem, a nie tylko przedstawiania swojej wizji. Sporo przesady jest w tym, że powieść jest pełna właśnie erotycznego napięcia, że odtajnia sekrety kobiecych fantazji seksualnych... To po prostu fantazjowanie o „perwersyjnym bzykanku”, nie ma co dorabiać do tego
ideologii

W zasadzie powieść nawet ciężko jednoznacznie ocenić, stosunek do niej pozostanie ambiwalentny. Pomysł na nią jest wtórny, tu nawet nie trzeba zagłębiać się w lekturę, by to stwierdzić, jego realizacja przeciętna, a główna bohaterka – jak zostało wspomniane – irytuje. Christian Grey jest zaś pociągający, a jakże, ale do bólu wyidealizowany. Seksu za dużo i za mało w nim smaku, niezbyt też działa na wyobraźnię, bo autorka najwyraźniej nie widzi cienkiej, ale wyraźnej granicy między erotyką a pornografią. Co więc jest takiego w Ciemniejszej stronie Greya, że autentycznie, szczerze wciąga…? No właśnie – tu kryje się fenomen. Powieść może się nie podobać, można na niej psy wieszać, ale i tak jeśli trafi w ręce, zostanie przeczytana – z ciekawości, przez jej językową lekkość (ukłony dla słownika eufemizmów….), przez reklamę i nie będzie to całkiem stracony czas. Funkcję rozrywkową w jakiś sposób spełnia, pytanie, czy powinna w ogóle robić coś więcej…?

Cóż, nic nie jest albo czarne, albo białe, są też odcienie szarości…

d2ehif7
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d2ehif7