W 1830 roku wybuchło w Warszawie Powstanie Listopadowe. Jego początkowe sukcesy brały się tak z dzielności polskich żołnierzy, jak i również nie bez znaczenia była dziwna słabość potężnego Imperium Rosyjskiego oraz jej znakomitej, zaprawionej w bojach armii uderzeniowej, dowodzonej przez Iwana Paskiewicza. A cóż to takiego spowodowało, że rosyjscy żołnierze nagle stali niezdolni do walki? Ano epidemia cholery, która przywleczona prawdopodobnie z Azji Centralnej, zaczęła zbierać potworne żniwo wśród brudnych i głodnych rosyjskich pańszczyźnianych, wśród żołnierzy właśnie, a dzięki marynarzom swobodnie pożeglowała dalej, na zachód, by znaleźć przystanek i wiele ofiar w Wielkiej Brytanii, a trochę i Francji. Owa epidemia z lat 1830-32 była w zasadzie przedostatnią z serii potwornych plag demograficznych na skalę kontynentalną, które co jakiś czas przetaczały się przez Europę. Jeszcze tylko po I wojnie światowej grypa hiszpanka zabiła kilka milionów osób i jak dotąd, na szczęście, nie dotykają nas bardziej
masowe nieszczęścia, fundowane nam przez paskudne mikroby.
Dla Sheri Holman, znanej i cenionej głównie w Europie amerykańskiej pisarki, epidemia cholery z lat trzydziestych wieku XIX posłużyła za tło i pożywkę dla fabuły swej powieści Błękitna suknia. Pod tym niewinnie i kobieco brzmiącym tytułem kryje się kawałek znakomitej, ale i piekielnie przerażającej i depresyjnej prozy. Miasto Sunderland sprzed niemal dwustu lat okazuje się być znakomicie ponurą scenerią dramatu splatającego losy chirurga Henry’ego Chivera, pochodzącego z edynburskich sfer dobrze sytuowanego mieszczaństwa, z żywotem nieletniej biedaczki Gustine, dziecka jeszcze, dla której żadne mroki życia nie mają już niestety tajemnic. Dzieli ich wszystko, w normalnych okolicznościach nawet wzajemnie nie zauważaliby się, ale jako się rzekło w Sunderlandzie nie jest normalnie – powoli i nieśmiało rozpoczyna się epidemia cholery, zawleczona tu przez marynarzy z Rygi. Gustine, która codziennie z wyjątkiem niedziel, od piątej rano do siódmej wieczorem w fabryce ceramiki nosi na plecach wielkie kosze z
gliną, zaś po powrocie do wynajmowanej nory ubiera się w należącą do właściciela kamienicy elegancką, błękitną suknię i do późnej nocy prostytuuje się na ulicach miasta. Henry natomiast, uznany lekarz, skazany został na banicję zawodową za dokonywanie nielegalnych jeszcze wówczas w Wielkiej Brytanii autopsji. Autopsji na ciałach, które sprzedawali mu mordercy, zabijający tylko dla ich pozyskania... Co połączyło tę parę? Zwłoki oczywiście. Henry, mając u prywatnego terminu czterech studentów rozpaczliwie poszukuje ciał, Gustine za sutą opłatą wyszukuje mu niczyje i porzucone korpusy. Obsesją Henry’ego jest dowiedzenie się wszystkiego o magicznym organie – sercu. Jest gotów niemal na wszystko, aby móc je badać i mu się przyglądać. Gustine ma zaś macierzyńską obsesję swojego malutkiego dziecka, spłodzonego przez jednego z klientów, urodzonego z potworną wadą serca właśnie. Wadą, która może być dla Henry’ego wybawieniem od permanentnego problemu ze zwłokami.
Dość już makabryczne? A to tylko wątek główny, pobocznych jest sporo i nie mniej przygnębiających. Wszak zaczyna się zaraza, która masowo zabija biedotę, ale i dobiera się do chciwych bogaczy, niechętnych otoczeniu Sunderlandu kordonem sanitarnym. Są tu młode kobiety, które przed trzydziestką umierają zatrute ołowiem farb ceramicznych, są mieszkania wynajmowane kilkudziesięciu gnieżdżącym się tam osobom, są pijackie burdy urządzane przez robotników i marynarzy w śmierdzących ekskrementami knajpach. Egzystencja warstw niższych jest wprost zwierzęca, ale i wyższe nie są lepsze, a może i gorsze, bo wyzute ze wszystkich ludzkich uczuć, poza może chciwością. Narzeczona Henry’ego Audrey, z właściwą dla młodych panien naiwnością, próbuje ten stan rzeczy zmienić, za pomocą dobrotliwości i charytatywności przerzucić wątły pomost pomiędzy społecznymi klasami, jednak jej mała krucjata dobra kończy się szybko i brutalnie.
Świat powieści Błękitna suknia jest wyzuty ze wszystkiego co dobre. Nawet nie chodzi o to, że mamy w nim do czynienia ze złem. Chodzi raczej o ukazanie pewnego mechanizmu utopienia w szambie drobnych i wielkich podłości ludzkich zwyczajnej nadziei. Determinizm jak w greckiej tragedii, bohaterowie nie mają szans wyplątać się z tego, co zgotował dla nich los. Powieść Sheri Holman jest doprawdy niezwykła, ale nie wróżę jej wielkiego powodzenia. Bo któż z nas chce widzieć świat przez ciemne okulary? Zwłaszcza, że jest to obraz jedyny i prawdziwy?