Polskie dzieci rzucały hitlerowcom kwiaty, dorośli podziwiali mundury i Ordnung. Oblicze kampanii wrześniowej, którego wolimy nie pamiętać
Jak Polacy postrzegali żołnierzy niemieckich, którzy po zaledwie dwudziestu latach niepodległości rzucili na kolana ich Ojczyznę? Jakie wrażenie wywarli na nich w tych pierwszych dniach okupacji? Odpowiedź na te pytania jest bardziej złożona, niż się wydaje.
Niewątpliwie większość Polaków, zwłaszcza tych bezpośrednio dotkniętych wojną, odnosiła się do najeźdźców jeśli nie wrogo, to z wyraźną rezerwą. Byli też tacy obywatele, którzy znaleźli się pod niemiecką okupacją po raz drugi w ciągu ćwierćwiecza, i mimo oczywistych wyrzeczeń nie kojarzyła im się ona z rządami terroru i bezprawia. Co zaskakujące, zdarzały się przypadki zadowolenia z zaistniałej sytuacji, szczególnie wśród osób o niższym statusie społecznym czy gorzej wyedukowanych.
Dotyczyło to mieszkańców zarówno miast, jak i wsi. Niemców chwalono zwłaszcza za tzw. Ordnung, podziwiano piękne mundury, doskonały sprzęt wojskowy – zupełnie wbrew przedwojennej polskiej propagandzie. Niekiedy też żołnierze niemieccy dzięki zwykłym ludzkim odruchom zasłużyli sobie na pewną sympatię ze strony Polaków.
„Byli bardzo grzeczni i mili”
Remigiusza Wirę z okolic ciężko doświadczonego przez niemieckie lotnictwo Wielunia od śmierci uratował anonimowy żołnierz Wehrmachtu. Młody chłopak, obserwując potyczkę obu stron, omal nie zginął od kul polskiego kaemu, gdy Niemiec niespodziewanie powalił go na ziemię i grożąc palcem, polecił mu leżeć.
Innego, nieznanego z imienia czy nazwiska niemieckiego żołnierza wspominała z wdzięcznością Janina Urban z okolic Kolbuszowej. Obdarował on jej mocno cierpiącą z powodu oparzenia siostrę maścią, która uśmierzyła ból i przyspieszyła gojenie rany.
Maria Grzyb, mieszkanka Skłobów, wsi, która za osiem miesięcy miała zostać brutalnie spacyfikowana za pomoc udzielaną żołnierzom legendarnego „Hubala”, tak wspominała pojawienie się tam we wrześniu 1939 r. żołnierzy niemieckich:
Jechali ci niemieccy żołnierze na koniach, inni na pojazdach wojskowych. My, dzieci i młodzież, patrzyliśmy na nich z zaciekawieniem, a jednocześnie ze strachem. Jedna z nas, była to dziewczyna o imieniu Janina, zaczęła nawet coś tam z tymi Niemcami rozmawiać (…). Ci żołnierze coś tam do niej szwargotali i śmiali się, wołali: „Danke, komm, ja, ja gut.” Wówczas niektóre dziewczynki rzucały kwiaty z ogródka, żołnierze kiwali głowami z zadowoleniem.
Maria Gródecka z Kolbuszowej do dziś pamięta kulturalnych niemieckich oficerów kwaterujących wówczas w jej rodzinnym domu: „Byli bardzo grzeczni i mili. Uczyli nas mówić po niemiecku: guten Morgen, danken i guten Appetit”.
„Wkrótce cały mój fartuszek zapełniono wyrobami czekoladowymi”
Warszawiak Stanisław Zawisza nieoczekiwanie otrzymał pewien przysmak od jednego ze zdobywców polskiej stolicy (niebagatelne znaczenie miała tu zapewne jego „aryjska” uroda):
Mijały nas maszerujące oddziały Wehrmachtu. Jeden z tych „nadludzi” odłączywszy się od swojej grupy, wskoczył na stopień dorożki. Trzymając w ręku wielką bułkę z szynką, zwrócił się do mamy, aby dała ją mnie (byłem blondynkiem z niebieskimi oczami o takim bardziej niemieckim wyglądzie). Mama bała się, że może być zatruta, wahała się, czy wziąć, ale przecież nie mogła odmówić temu zwycięsko kroczącemu na wschód przedstawicielowi narodu panów.
Krystyna Wojciechowska, 11-letnia wówczas uczennica, przebywała u rodziny w majątku w Murzynowie Kościelnym niedaleko Wrześni, gdy zjawiły się tam wojska niemieckie:
W czasie obiadu jak spod ziemi do jadalni wkroczyli oficerowie niemieccy. Wyglądali, jakby przed chwilą opuścili salon mody. Zwrócili się do Ciotki: „Łaskawa pani pozwoli, jesteśmy głodni. Czy możemy się dołączyć?”. Ciotka bez słowa z podniesioną głową dała znak do odejścia od stołu, zostawiając Niemców zadowolonych z sytuacji.
Mimo zakazu wyjścia poza obręb dworu wymknęłam się, aby zobaczyć, co dzieje się na zewnątrz. W parku, ogrodzie, na trawnikach i pod drzewami odpoczywali żołnierze niemieccy. Bramy pootwierane. Na podwórzu w równym rzędzie stały samochody, przy nich masa żołnierzy. Traktowali mnie bardzo przyjaźnie. Wkrótce cały mój fartuszek zapełniono wyrobami czekoladowymi.
„Żołnierz niemiecki jest honorowy i płaci”
Władysław Kuć ze wsi Cyganka na Mazowszu pierwszych Niemców zobaczył 12 września. Niespodziewanie został przez nich obdarowany prawdziwymi łakociami. Było to dla niego zaskakujące: „Pomyślałem sobie, że wcale nie są tacy źli. Ludzie mówili, że Niemcy oczy wydłubują, a tymczasem dostałem cukierki”.
Mieszkaniec wsi Zielona koło Mławy Kazimierz Moczydłowski niemieckich żołnierzy zobaczył w połowie września. Wtedy to zakwaterował w zagrodzie jego rodziny oddział cyklistów:
Następnego dnia rano z niedowierzaniem przyglądaliśmy się, co jedzą na śniadanie, bo jeszcze niedawno w gazecie czytałem, że cierpią głód, nie mają tłuszczów ani mleka, a tu widzę chleb, różne konserwy mięsne i wędliny. Trudno było uwierzyć własnym oczom.
Żołnierze niemieccy na zaopatrzenie co prawda nie narzekali, ale zaczęli masowo wykupywać żywność w polskich sklepach i wysyłać ją do Rzeszy. Związane to było z wprowadzoną tam obowiązkową reglamentacją najróżniejszych towarów dla ludności cywilnej, zwłaszcza zaś mięsa i tłuszczów. W podbitym kraju, dopóki nie wprowadzono podobnych restrykcji, można było kupować towary bez ograniczeń.
Pisał o tym choćby Tadeusz Gierzyński, znany płocki prawnik, dziennikarz i działacz społeczny. Jak wspominał, kiedy Niemcy zajęli Płock, „już w pierwszym dniu chodzili po ulicach i sklepach, kupowali i płacili, twierdząc, że żołnierz niemiecki jest honorowy i płaci”.
Jerzy Bartkiewicz, którego rodzina prowadziła w Płońsku masarnię, wspominał częste wizyty niemieckich klientów w pierwszych miesiącach okupacji. Niemcy nie mogli nadziwić się ponoć takiej obfitości wszelkich wyrobów mięsnych.
Dopytywali się, czy to wszystko, co jest w sklepie, mogą kupić i czy w dowolnej ilości, np. czy mogą kupić aż kilo „szpeku”. A myśmy przed wojną zgromadzili zapasy, w chłodnych piwnicach leżały całe sterty solonej słoniny, której wcześniej nie zdołaliśmy sprzedać, bo przed wojną miejscowi ludzie nie chcieli kupować starej słoniny (…). Tymczasem jak tylko weszli Niemcy, od razu zaczęli tę słoninę wykupywać i wysyłać w paczkach do Niemiec.
Salut przed Piłsudskim
W Borysławiu, przedwojennej stolicy polskiego przemysłu naftowego, wojska niemieckie pojawiły się około 20 września, witane uroczyście przez znaczniejszych przedstawicieli miejscowej społeczności ukraińskiej. Adam Żarski, 13-letni wówczas chłopak, zapamiętał, że przybycie Wehrmachtu położyło kres prześladowaniom Polaków przez Ukraińców.
Wcześniej bowiem w mieście i jego okolicach dochodziło do napaści na polskich cywili i żołnierzy, a nawet do mordów. Ukraińscy sąsiedzi donieśli również władzom okupacyjnym o posiadaniu przez rodzinę Żarskiego nowoczesnego odbiornika radiowego, który należałoby im skonfiskować.
Rzeczywiście, kilkunastu oficerów niemieckich pojawiło się później w domu Żarskich. Uprzednio jednak grzecznie zapytali przez jednego z ordynansów, czy będą mogli wysłuchać u nich radiowego przemówienia Hitlera. Nie dość, że radia nikt nie zabrał, to zaskoczony chłopak zobaczył, jak jeden z Niemców salutuje przed wiszącym na ścianie portretem marszałka Józefa Piłsudskiego.
Dariusz Kaliński - Specjalista od II wojny światowej i działań sił specjalnych, a także jeden z najpoczytniejszych w polskim internecie autorów z tej dziedziny. Od 2014 roku stały publicysta "Ciekawostek historycznych.pl". W 2017 roku opublikował bestsellerową "Czerwoną zarazę", a w sierpniu 2018 roku na księgarskie półki trafił "Bilans krzywd".
Prawda o tym jak wyglądała niemiecka okupacja Polski w książce Dariusza Kalińskiego pod tytułem „Bilans krzyw”. Kliknij i kup z rabatem w księgarni wydawcy.
Zainteresował Cię ten tekst? Na łamach portalu TwojaHistoria.pl przeczytasz również o tym, jak Niemcy mścili się na Polakach za to, że ci nie chcieli potulnie siedzieć pod ich butem.