„Wszystko zdarza się tylko raz, lecz na zawsze” – pisał Henry Miller . Tego, co się wydarzyło między bohaterami książki Berlin, późne lato Grzegorza Kozery nawet wojna nie unieważni. Ze środka im przecież tego nie wydrze.
Rok 1943, Berlin. Otto Peters, 45-letni wdowiec, którego syn zginął na froncie wschodnim, pracuje w księgarni. Mieszka samotnie, chce dotrwać do końca wojny, choć właściwie nie wie po co. Kiedyś był pisarzem, ale gdy naziści doszli do władzy, zamilkł. Jednak Trzecia Rzesza o nim nie zapomniała – proponuje mu pracę nad scenariuszem filmu, który ma służyć hitlerowskiej propagandzie. W tym samym czasie w życiu Niemca pojawia się Halina Kamińska, Polka poszukiwana przez gestapo, uciekinierka z obozu koncentracyjnego. Jej spojrzenie sprawia, że Peters odnajduje swoje miejsce. I wbrew rozsądkowi, decyduje się pomóc nieznajomej. Gdyby wiedzieli o tym jego sąsiedzi, którzy są zdania, że kobieta „powinna zawisnąć na najbliższej latarni albo zgnić tam, gdzie się schowała”…
Bohater zaczyna pytać samego siebie: „Dlaczego tak zobojętnieliśmy?” Być może ta wycieńczona, niepokojąco piękna Polka ma mu przywrócić wiarę w istnienie ludzi, których świat nie brudzi?
Halina opowiada mu o życiu w obozie koncentracyjnym: „Najbardziej się cieszę, że nie muszę tam pracować. Wstawać o piątej rano i wracać o siódmej wieczorem. Przed południem kopać doły i wozić ziemię taczkami dwieście metrów dalej, a potem wracać z tymi taczkami i zasypywać doły. I że nikt mnie już nie bije pejczem albo drewnianą pałką, nie szczuje psami i na mnie nie krzyczy. (…) Choć może powinnam mówić o szczęściu, bo mogłam zostać wysłana do obozowego burdelu, by co noc obsługiwać po kilkudziesięciu esesmanów i kapo. Mnie to ominęło, ale dziewczynę, którą zabrali z naszego bloku, gwałcili tak długo, aż zmarła”.
Peters zaczyna zdawać sobie sprawę z rozmiaru krzywd wyrządzanych również przez wszechobecną propagandę, a Polka dostrzega, że nie każdy Niemiec jest draniem. I zaczyna rozumieć, że nie można iść drogą Hitlera, który wykluczał, zabijał ludzi za ich pochodzenie czy orientację seksualną.
Dlaczego Peters nie jest szczególnie zdziwiony, gdy Halina opowiada mu, że od przybycia pociągu na obozową rampę do momentu przemiany tysiąca jego pasażerów w popiół mija półtorej godziny? Gdy wspomina nie tylko tych zagazowanych, ale i zatłuczonych łopatą, zadźganych kilofem, utopionych w kloacznym rowie? Bo Niemiec mierzy się właśnie z demonami przeszłości. Dotkliwie odczuwa, jak mści się wygodnictwo. Nazistowskie sympatie zmarłej żony, indoktrynacja, jakiej poddawała ich syna sprawiły, że ten w końcu stał się nazistą. Peters, który przymykał oko na to, co Elsa opowiadała Erichowi, dziś ma do siebie pretensje, czuje się współwinny bestialskich czynów syna. Może chęć ratowania Haliny początkowo była próbą zmazania bierności z tamtych dni? Ocalenia tego, czego jeszcze wojna w nim nie zdeformowała?
Z każdą kolejną stroną książki lepiej rozumiemy grozę tego czasu. W świecie, w którym z nieba spadają bomby, w którym jutro jest bardzo niepewne, Petersowi przez chwilę wydaje się, że miłość jest tym, co ocala.
Berlin, późne lato to opowieść o pokaleczonej rzeczywistości i okrutnych paradoksach ludzkich losów. Ale i o szukaniu nadziei w świecie, w którym, wydawałoby się, nie ma na nią szans. By było mniej gorzko, nie można z tego szukania zrezygnować.