Trwa ładowanie...
recenzja
19-10-2015 13:38

Pójdźmy za tą iskierką, a zobaczymy… nie tylko Paulette!

Pójdźmy za tą iskierką, a zobaczymy… nie tylko Paulette!Źródło: "__wlasne
d48oo7r
d48oo7r

Są takie książki, na które wpadamy przypadkiem, albo które wybieramy spośród setek nowości na podstawie jakiegoś ulotnego obrazu, wyłaniającego się spomiędzy zdań krótkiej notki na okładce. Nabrawszy cokolwiek irracjonalnego przeświadczenia, że właśnie takiej lektury nam w danej chwili potrzeba. Są tacy pisarze, o których nawet nie słyszeliśmy – niebędący laureatami najbardziej prestiżowych nagród, tłumaczeni co prawda na różne języki, lecz wprowadzani na rynki księgarskie bez rozgłosu, jaki zwykle towarzyszy autorom okrzyczanych bestsellerów. Ale kiedy weźmiemy do ręki pierwszą ich książkę, po przeczytaniu paru stron ogarnia nas poczucie, że piszą specjalnie dla nas - i pewność, że sięgniemy po wszystko, co do tej pory stworzyli i stworzą jeszcze.

To może być cokolwiek: umiejętność opowiadania zdarzeń czy kreślenia obrazów; styl urzekający wyrafinowaniem albo, przeciwnie, prostotą; określony rodzaj wyobraźni, wrażliwości, poczucia humoru; powołanie do życia postaci, w której odnajdziemy siebie, a może kogoś, kim chcielibyśmy być lub kogo chcielibyśmy znać; nawet jakiś pojedynczy motyw, dzięki któremu doznamy poczucia wspólnoty z autorem i/lub bohaterami albo powrócimy myślą w czas i miejsce nam bliskie. Czasem wszystkiego po trochu, czasem tylko jeden element, dostatecznie mocno zaakcentowany.

Tak się złożyło, że prawie wszystkie moje podobne olśnienia z ostatnich lat znalazłam na półkach z literaturą francuską i prawie wszystkie zdążyłam już zweryfikować, doznając przy lekturze kolejnego utworu danego pisarza tak samo pozytywnych wrażeń. Pozostała mi tylko jeszcze Barbara Constantine, autorka poruszającego, pełnego ciepłych emocji “Małego człowieka Toma”; nie musiałam na to długo czekać, bo jej chronologicznie najnowszą, a drugą przetłumaczoną na polski powieść “I jeszcze Paulette”, wydano zaledwie kilka miesięcy później. I tak, przeczucia nie myliły…

Zanim na scenie pojawi się Paulette, przewinie się przez nią parę innych osób. Zwykłych ludzi ze zwykłymi problemami.

d48oo7r

Najpierw Ferdinand, lat 70, emeryt, właściciel dużego domu, w którym od czasu wyprowadzki syna z żoną i dziećmi mieszka zupełnie sam. Tęsknota za zmarłą kilka lat wcześniej małżonką szczególnie mu nie doskwiera (i chyba nas to nie zdziwi, kiedy się o Henriette co nieco dowiemy). Do nieobecności drugiego syna, odzywającego się z Australii raz na ruski rok, jakoś już przywykł, natomiast trudno mu się pogodzić z tym, że tak rzadko widuje wnuki, choć przecież mieszkają ledwie parę kilometrów dalej. A mały kotek, którego mu pozostawili, nie potrafi zagoić bolesnego “rozcięcia w piersi”, fizycznie niewidocznego, choć dającego się spostrzec przez każdego, kto patrzy oczyma duszy...

Potem Marceline, nieco od Ferdinanda młodsza, lecz równie samotna i znacznie uboższa. Mieszka tuż obok, ale właściwie się nie znają; kiedy żyła jego żona, samo jej spojrzenie wystarczyło, by zrozumieć, że nie życzy sobie żadnych sąsiedzkich poufałości. A potem jakoś nie miała odwagi zagadywać mrukliwego sąsiada i pewnie nadal mijaliby się na ulicy, zdawkowo pozdrawiając, gdyby tego dnia nie wbiegł do jej domku, zaalarmowany przez starą suczkę w samą porę, by zapobiec tragedii...

Roland, syn Ferdinanda, i jego żona Mireille. Są razem niecałe dziesięć lat, mają dwóch zdrowych i rozgarniętych synków, wspólnie prowadzą restaurację w miasteczku ... i prawdę powiedziawszy, niewiele więcej ich już łączy. A dzieciaki, zwane Lulkami od pierwszych sylab ich imion (Ludovic i Lucien, zdrobniale Lutek i Lucuś), przedziwnie szybko się orientują, że między rodzicami nie wszystko gra…

Guy i Gaby, przybrani rodzice Mireille. Ferdinand “nie zna drugiej pary, która by się kochała jak ci dwoje”. Ale są takie przypadłości losu, przed którymi największa nawet miłość nie ochroni; coś, co z początku zdawało się grypą, okazuje się czymś innym – i “Gaby już więcej nie pójdzie do biblioteki”, a co pocznie osamotniony Guy?...

d48oo7r

Simone, lat 88, i jej bratowa Hortense, lat 95, dawne właścicielki sklepu elektrycznego. Już nie bardzo sobie radzą we dwie, zwłaszcza, że ta starsza ma kłopoty z pamięcią, ale może udałoby im się w swoim domu pozostać do końca, gdyby jedyny żyjący krewny nie czynił zakusów na rodzinną schedę...

Muriel, studentka szkoły pielęgniarskiej. Chwilowo praktycznie bez dachu nad głową (to znaczy, dach jest jeszcze do końca miesiąca, a co potem?) i bez pieniędzy. Dorywcza pomoc w restauracji sprawia, że nie chodzi głodna, w każdym razie nie zawsze. Jednak nawet wtedy jej przyszłość stoi pod znakiem zapytania...

Kim, pół-Wietnamczyk, uczeń liceum rolniczego. Na własnym utrzymaniu, bo rodzice wstrzymali skromne dotacje, zauważywszy, że syn “nie przemęczał się nauką”. Żyje z dnia na dzień, od czasu do czasu dorabiając sobie w knajpce Rolanda, do odwiedzin w domu się nie kwapi, ale też nic go nie wiąże z miasteczkiem ani z podmiejską osadą...

d48oo7r

Właściwie każdy z nich mógłby sobie dalej żyć swoim życiem, nie zwracając uwagi na dziewczynę płaczącą na ulicy, nie przejmując się tym, że w czyjejś zrujnowanej chałupinie z sufitu leje się woda ani że owdowiałemu staruszkowi nie chce się myć i sprzątać. A jednak łańcuch pozornie zwykłych wydarzeń sprawia, że przynajmniej niektórym ludziom przestaje być wszystko jedno, i że niedostrzegalnie dla siebie samych zaczynają brać udział w czymś doprawdy niezwykłym...

Można by teraz powiedzieć, że, po pierwsze, wszakże to wszystko już było. I u samej Constantine (bo w “Małym człowieku Tomie” mamy pięknie rozpracowane motywy samotności, odpowiedzialności, bezinteresownej życzliwości, mamy nawet i zwierzęta domowe, które nie są tylko puchatymi czy kudłatymi rekwizytami ubarwiającymi scenerię, lecz czującymi i – może jednak? – myślącymi istotami), i u tylu innych pisarzy z “niższych” lub “wyższych” półek. Nie dość tego, technicznie autorka też niczym nowym nie zaskakuje. Ta prosta, bezpretensjonalna (i cudownie – po raz kolejny – przełożona przez Bożenę Sęk) narracja, której brzmienie i słownictwo prawie niedostrzegalnie się zmienia w zależności od tego, kogo z bohaterów ma na celowniku wszechwiedzące oko narratora; te wtręty w postaci monologu lub listu którejś z postaci; to rozbicie opowieści na maleńkie scenki, jakby już przygotowane pod obiektyw filmowców kręcących ekranizację; wreszcie ten finał, kończący ją w momencie, kiedy niektóre wątki dopiero co się zaczęły...

A po drugie, że to przecież nieprawdopodobne. Czyż nie znamy z literatury i z własnych obserwacji dziesiątków, ba, może setek i tysięcy przykładów, że jest inaczej? Że każdy sobie rzepkę skrobie, bo to jego niezbywalna własność i niezbywalne prawo, i co go obchodzi, czy rzepka sąsiada jest soczysta, czy sparciała i gorzka albo czy tamten w ogóle ma rzepkę i jakiś kozik do skrobania? A jeśli ma, to jeszcze trzeba uważać, żeby przypadkiem nie przerzucił obierek przez płot na nasze podwórko, bo człowiek człowiekowi... no, wilki mogłyby się obrazić za porównanie, więc może raczej rekinem albo modliszką. Nie bez racji pokaźna część literackich i filmowych nagród trafia do twórców ukazujących najgorsze, najmroczniejsze strony naszej natury, w sposób absolutnie niepozostawiających nadziei, że stać nas na coś lepszego. To są przeważnie dobre książki i filmy, ale czy to znaczy, że te zawierające więcej optymizmu są złe?

d48oo7r

Mamy więc zarazem odpowiedź i na pierwszy zarzut. To wszystko było, bo choć iskry bezinteresownego dobra nie jarzą się tak jaskrawo jak reflektory pychy i egoizmu, gdzieś się tam przecież w nas – nas jako całej ludzkiej zbiorowości – tlą od zarania naszego istnienia. A skoro są, czemuż ich nie wykopać spod tych zwałów niemocy i niechęci, nie wydobyć na światło dzienne, choćby ich poświata wydawała nam się naiwna i nierzeczywista? To właśnie robi Constantine – tak jak sto lat temu z okładem robiła Montgomery, dając światu Marylę, Mateusza i ich rudowłosą wychowankę, jak ponad pół wieku temu robił Makuszyński, jak już w naszych czasach robili Musierowicz, Gavalda, Schmitt - jedni dla młodszych (wiekiem lub tylko duszą) czytelników, inni dla każdego, kto jeszcze wierzy w człowieka.

A co w końcu z tą Paulette?

To niespodzianka nawet dla bohaterów, a cóż dopiero dla czytelnika!

d48oo7r
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d48oo7r