Podobno aurum potestas est
Jeśli ktoś, nieważne z jakiego powodu, nie czytał wcześniejszych części przygód imć Artemisa Fowla (w skrócie AF), to nie sądzę, żeby rozpoczynanie wędrówki od tego tomu było najlepszym rozwiązaniem. Zbyt dużo odniesień, aluzji i nawiązań do tego, co się zdarzyło. Czuję się w obowiązku ostrzec, że bez wiedzy z wcześniejszych tomów książka może być po prostu niezbyt zrozumiała.
"... nam, prostym wróżkom, trzeba to wyjaśnić w prostym gnomickim języku"
Czym tym razem zadziwi nas Arti? Siłą umysłu?! Nieprzeciętnymi przygodami?! Błyskotliwością?! Tak! Ale przecież to już było (i nie wróci więcej - jak śpiewa pewna dama polskiej piosenki)! Artemis dojrzewa jak truskawka w słońcu, zbliża się wielkimi krokami do pełnej czternastki. Ale mimo to ufamy mu, wierzymy w jego nieskażony intelekt, ostatecznie jest bądź co bądź geniuszem. Ojciec AF dochodzi do siebie po ciężkich przeżyciach. Zmieniły go one nie do poznania. Wielki przestępca chce się teraz poświęcić rodzinie. Wielbiciel sztabek złota dostrzega znaczenie najbliższych mu osób. Pragnie, żeby AF odzyskał prawdziwe dzieciństwo, cokolwiek to dla niego znaczy. I wszystko ku temu zmierza wielkimi krokami, na przełaj przez łąkę przygód. Jednak AF pragnie jeszcze dokończyć jedną malutką, maluteńką, całkiem zwyczajną sprawę. Wielce obiecującą transakcję z panem Jonem Spiro. Niestety, starość (w końcu dobija czternastki) nie radość. Szkolne błędy. Chwile zamyślenia i świat znowu kręci się w zawrotnym tempie.
Apjat od nowa, do akcji wkracza SKR, wróżki, Holly, Ogierek, Bulwa. A do tego cała plejada nowych sympatycznych przestępczych twarzy: Łapeć McGuire (cyngiel), Mo Djence (małpa, dziwnie przypominająca krasnala kleptomana Mierzwę Grzebaczka), Carla Frazetti (córka chrzestna).
"Widzowie płakali ze śmiechu rzewnymi łzami, niektórzy nawet ulegli odwodnieniu."
Zabawa, nawet, a może szczególnie jak na moje lata, przednia. Choć gdzieś tam kołacze mi się po głowie pytanie: do kogo tak naprawdę skierowana jest ta książka. Niby dla dzieci, a problemy świata dorosłych i humor strawny dla wapniaków takich jak ja. Niech nikogo nie zmyli ślad śliniaczka na szyi AF. Niech nie zamydlą mu oczu mocne słowa ukryte pod kołderką z krainy łagodności. Niech nie zwiedzie poczucie humoru, ironia i sarkazm. Wkradło się tu także, zapewne niezabezpieczonym należycie kuchennym wejściem, trochę liryki. Takiej dzięki której nawet martwy ochroniarz Artiego, Butler, poczuł się znacznie lepiej. I trochę wzruszeń za pomocą których producenci filmowi wyciskają nam z oczu łzy. Ale wszystko zmieszane w odpowiednich proporcjach. I dobrze przyprawione. No cóż, wypada mi życzyć tym, którzy sięgną, pomimo lub w związku, wiatru w oczy i słońca w plecy, nieodwodnienia i spotkania z przygodą twarzą w twarz.