Trwa ładowanie...
recenzja
19-06-2013 17:42

Początki, środki i (bez)końca

Początki, środki i (bez)końcaŹródło: "__wlasne
d4az6dr
d4az6dr

Nie lubię takich początków. Chcą zaciekawić a irytują. To początek z serii „rzucam cię czytelniku na głęboką wodę, a ty pływaj albo się utop”. Od razu padają kluczowe rozważania i na scenie jest już bohater – nie wiadomo jeszcze czy ten główny, czy ten tylko, który ma stanowić tło. Ale już się dzieje, już kipi, bez żadnego powitania i oswajania. Od razu w ogień.

A nagromadzenie bohaterów, ich pochód od samego początku książki, sprawia, że instynktownie sięgam po kartkę i chcę zapisać imiona, daty, koligacje – żeby nie zapomnieć, nie pogubić się, nie rozproszyć. Bo nie wiem przecież jeszcze kogo powinnam się trzymać.

A tu pada wiele imion, które potem wyblakną.

Nie mniej jednak jest kluczowe – Zosia. To trzydziestolatka, która mieszka w Różanach, we dworze, niedaleko od Krakowa, pracuje w gospodarstwie, zaopatruje sklepy w warzywa i owoce z własnej uprawy. Od zawsze jednak jej główną pasją są kwiaty, a przede wszystkim róże. Zna każdy płatek w swoim rosarium. To bohaterka z serii tych, które lubi się od pierwszej chwili. Mądra, pracowita, ufna, sympatyczna, nie umie co prawda gotować, ale za to przystroi stół do kolacji żywymi kwiatami, gałązkami, owocami. Zosia co dzień wstaje o 5 rano, zajmuje się swoim ogrodem i każdy dzień też ogrodem zamyka. W Różanach mieszka z nianią, panią Zuzanną i z niefrasobliwym ojcem. Matkę niestety straciła, więc w Zuzannę przelewa hektolitry uczuć.

d4az6dr

Sąsiadką „przez płot” jest jedenaście lat starsza od Zosi Marianna. To mocna, wyrazista bohaterka. Niezależna „biznesłumen”, która do niedawna nie wiedziała nic o polskiej wsi, a teraz potrafi przepowiedzieć pogodę z zapachu powietrza. To doskonała obserwatorka, inteligentna, wygadana i błyskotliwa. Jest headhunterką, ale taką, która zaszyła się w wielkim domu na prowincji i oprócz szpilek ma w szafie kalosze. I żałuje, że „nie może czytać intencji mszalnych, bo poprosiłaby aby księdzu proboszczowi przyśniła się Matka Boska ze znaczkiem Partii Kobiet w klapie”.

Jeszcze kilka domów dalej mieszka Eryk. Przystojny, bogaty, też „zaucieczkowany” na polską wieś, choć jego dom to szczyt funkcjonalności i nowoczesności. Mężczyzna jest zakochany w Zosi, świat ogranicza do jej uśmiechu. Chciałby wypolerować każdy kamień, który mógłby zranić jej stopę. Podsunąć pod dłoń każdą różę, jaka istnieje, ale przedtem wyrwać kolce, żeby się nie skaleczyła. Taka bałwochwalcza jest jego miłość, zapatrzona i niestety nieodwzajemniona. Spotykają się z Zosią często, ale zwykle w towarzystwie Marianny. Mają rytuały, mają ulubioną grę scrabble, mają wspólne popołudnia w którymś z trzech domów, ale Zosia nigdy nie zostaje na noc gdzie indziej niż we własnym łóżku. Jest naiwna i wydaje się być ślepa.

Wszyscy żyją sobie spokojnie, huśtają się na huśtawce dni, czasem jest słońce, a czasem deszcz. Do chwili, gdy do Różan przyjeżdża Krzysztof. To w jego stronę uciekają od całego świata zosine oczy. To on od zawsze gra na jej sercu, jak na bębnie. Tyle tylko, że jego miłość do niej bałwochwalcza nie jest. W ogóle nie wiadomo, czy jakakolwiek jest.

Sielankę tych dni w Różanach przerywa także wieść straszna – tatuś Zosi niezbyt dobrze oszacował koszty, jakie dworek w siebie wsysa i muszą go sprzedać, aby spłacić długi. Zostawić rosarium, gospodarstwo, przyjaciół „zza płota” i tych zza dwóch płotów i jechać do Krakowa zacząć nowe życie.

d4az6dr

Podoba mi się, że ktoś w końcu zawrócił kijem rzekę. Że istnieje odwrotna droga – ze wsi do miasta. Że ktoś pokazał, że w mieszkaniu w mieście też można być szczęśliwym. Co prawda to mały kroczek, bo mieszkanie jest duże, piękne i w samym centrum, ale dookoła nie ma ogrodu, nie budzi nikogo pianie koguta i nikt nie ma ziemi za paznokciami. Co prawda to mały kroczek, bo to Kraków, który jest magiczny i inaczej smakuje w nim powietrze (podobno istnieje tam nawet mikroklimat), ale to miejsce, gdzie są bloki, kamienice, więcej niż jeden sklep, a pod nogami bruk, a nie trawa.

Lubię takie środki... Takie, gdzie miesza się przeszłość z teraźniejszością. Gdzie są tajemnicze postaci – tak, jak pani Zuzanna, która wyczarowuje cudowne potrawy, a w sercu nosi tajemnicę. Lubię takie środki, gdzie przepisy kulinarne są zgrabnie wplecione w tekst. „Jestem ciekawa, jak oni robią taką rybę?” „Ach, to proste...” - i tu następuje przepis. Jakby sąsiadka opowiadała sąsiadce – przysiadam na brzegu krzesła i spisuję go na kolanie, żeby potem wypróbować. Na końcu jest też kilka przepisów typowych – składniki, proporcje i miary, ale upchnięte pomiędzy kartki pamiętnika pani Zuzanny.

Lubię takie środki, gdzie coś mnie zaskakuje – a tu zaskoczyły mnie rysunki – rozsiane po tekście ryciny róż. Taki miły dodatek, bo wiem, jaki kształt może mieć róża, zwana całym światem.

d4az6dr

Lubię takie środki, gdzie bohater zastanawia się, czy uroda świata kiedyś mu spowszednieje. Gdzie zaraża mnie radością z rzeczy zwykłych – tu jakaś partyjka ulubionej gry, tu skecz, tu jakaś cięta riposta, tu spokojny wieczór ze znajomymi, a tu tort urodzinowy. Siła tej książki tkwi w tym, że nie wdrapuje się na szczyty, nie pretenduje do bycia dziełem wszech czasów, nie pcha się do kanonu lektur szkolnych. To książka, która doskonale spełnia swoją rolę – zagniata czas, wałkuje czas, wykrawa z niego przyjemne chwile i na języku zostawia posmak całkiem realnych naleśników, knedli z morelami i ciasta orzechowego. Zabawia small talkiem, żartami powtykanymi w tekst jak rodzynki – niektóre są z brodą, ale i tak śmieszą, okolone dookoła tym przyjemnym tekstem.

I jest tu mydło i powidło, bo są kwiaty, wróżby, jedzenie, Gałczyński, kabarety, dworek, Kraków, góry, a wszystko zapijane dobrą whisky z lodem.

„Droga do Różan” to książka, po której spodziewałam się raczej niewiele – kalki, xero, tysięcznej kopii książki o miłości, że ona go kocha, a on ją nie kocha, ale za to kocha ją inny on, którego ona najpierw nie, a potem może owszem. Ale ta lektura była tym przysłowiowym przyjemnym rozczarowaniem.

d4az6dr

Nie lubię takich zakończeń – niepewnych, niedopowiedzianych, niesprecyzowanych. Jakby autorowi zabrakło pomysłu. Albo wręcz przeciwnie – miał ich tyle, że nie mógł się zdecydować i zrzucił odpowiedzialność na czytelnika. Albo jakby zostawiał sobie otwartą furtkę – że jeśli się sprzeda, to może dopiszę coś jeszcze, coś jeszcze, coś jeszcze... Mimo wszystko zakończenie mnie zaskoczyło – też jest wyjęte w ram, przewrotne, więc wybaczam, że książka właściwie to się nie kończy.

d4az6dr
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d4az6dr