O tym, że odejście od prostej dialektyki na rzecz pluralizmu jest o wiele zdrowsze przekonują nie tylko doświadczenia historyczne, ale także czytanie prozy Joanne Harris. Dość prymitywna i przesadnie ideowa Czekolada miała jednak trochę zalet, które w następnej powieści wykwitły w pełnej krasie, a główna wada poprzedniej, jednoznaczność postaw, została zepchnięta na dalszy plan. Podobieństw jest całkiem sporo - dwutorowo prowadzona fabuła, tym razem widzimy na przemian głównego bohatera Jaya w wieku wczesnomłodzieńczym oraz współczesnego nam pisarza przeżywającego writing block, bez wyraźnej przyczyny i bez nadziei na jego przełamanie. Dopiero ucieczka z Londynu do malutkiego Lansquenet, tak, tego właśnie miasteczka z poprzedniej powieści pani Harris, da pisarzowi niesłychanej weny twórczej.
Jest w tej książce, obok dość interesującej fabuły, element, na który chciałbym zwrócić szczególną uwagę. Otóż mimochodem autorce wyszedł dość wszechstronny protest przeciwko zabieraniu nam przez współczesność tożsamości. Bez problemu rozpoznamy frakcję globalistów, reprezentowanych przez małomiasteczkowych aktywistów oraz wielkomiejską ekssympatię pisarza, dążących do rozwoju, większych zarobków, a w gruncie rzeczy do unifikacji, stania się ludźmi nowoczesnymi, szybkimi, bogatymi. Obłędna walka o rozwój i nieustanne powoływanie się na sąsiednią miejscowość, która zmieniła się w turystyczny kurort jest łatwa do przeniesienia na społeczności w skali państw, w których część domaga się macdonaldyzacji życia przy jednoczesnej utracie tożsamości i dołączenia do globalnej wioski.
Druga frakcja, konserwatystów, nie jest tak krzykliwa i przedsiębiorcza, czasem można odnieść wrażenie, że ich pasywność w stosunku do ich adwersarzy prędzej czy później doprowadzi do ich porażki. Tymczasem wcale tak nie jest. Nerwowe i pośpieszne działania natrafiają na mur nieprawdopodobnej i cichej siły tradycji i przywiązania do odwiecznych zwyczajów, stojących okoniem do najnowszych nurtów. Główny bohater, londyńczyk Jay, przybywając do miasteczka, nagle i wbrew swej woli staje na barykadzie. Tradycjonaliści swoim zwyczajem mu nie ufają, choć domyślają się, że ucieczka przed uniformem wielkiego miasta była podstawowym powodem kupna domu. Nowocześni zaś natychmiast pragną z obecności znanego pisarza uczynić jeszcze jeden z elementów swojego planu. O tym, kto wygra w Lansquenet, możemy dowiedzieć się z powieści, ale otwartym pozostaje czy nasza cywilizacja obroni swoje prowincjonalne korzenie?