Moi drodzy, oto Piotr Rosiak. Mówcie mu: Prosiak. Ma dwanaście lat, odstające uszy i rudą czuprynę, pod którą pojawia się masa pomysłów na wciąż to nowe psoty. Prosiak ma również starszą siostrę Zośkę, która stuka wysokimi obcasami i brzęczy okrągłymi kolczykami oraz malutkiego brata, którego imienia na razie postanowił nam nie zdradzać. Pani Rosiak jest bardzo zajętą mamą, która cały dzień od wczesnego rana spędza ciężko pracując w Tesco. Mama cierpi na nadwagę, nie mieści się nawet w kadrze aparatu, ale nadmierna tusza nie jest w stanie zepsuć jej dobrego humoru, który okazuje tubalnym śmiechem – najgłośniejszym na świecie, co zdążył ustalić Prosiak. Jest jeszcze babcia, w zasadzie non stop pijąca herbatę. Natomiast tata… no właśnie, tata. Ta bardzo krótka i zwięzła historia na swoich pięćdziesięciu stronach zdołała zawrzeć w sobie drugie dno, w dodatku całkiem głębokie. Bo choć śmiechu jest dużo, to kupie przez chwilę udaje się zawłaszczyć sporo miejsca. „Gdzie jest Tata? Na razie nikt nie wie, ale Mama
mówi: Lepiej, żeby w najbliższym czasie się tu nie pokazywał.”
Jak widać tata zostawił za sobą sporo smrodu. Dowodem na to jest chociażby ostatni prezent, jaki otrzymał od niego Prosiak, którym była kupa. Na szczęście nie prawdziwa, ale bardzo do swojego pierwowzoru podobna. Swój zachwyt nad brązową zabawką nasz mały urwis wprowadza w czyn, co rusz to podtykając ją pod nos koleżanek z klasy, bądź kładąc na krzesłach nauczycielki. Dziewczynki płaczą, nauczyciele gromią wzrokiem, a Prosiak jest szalenie dumny, że jego własny tata wpadł na tak genialny pomysł, by mu podarować nie auto, nie grę komputerową, lecz właśnie kupę. Tak ważny prezent nie mógł przejść niezauważony, dlatego pierwszy tom przygód Prosiaka całkowicie poświęcony został perypetiom z kupą na pierwszym planie. Po wystraszeniu kolegów z klasy i zrażeniu do siebie nauczycieli, w wyniku niefortunnych zdarzeń Prosiak kupę gubi. Chłopak natychmiast rusza na poszukiwania. Na szczęście nie jest sami, towarzyszy mu Leon, kolega ze szkolnej ławy, wiecznie ładujący się w kłopoty, za każdym razem za sprawką Prosiaka.
Okazuje się, że odnalezienie sztucznej kupy wymaga wiele poświęcenia i także tym razem nie obejdzie się bez gniewnego wzroku mamy.
Beztroskie i zabawne przygody Prosiaka mogą trochę szokować swoją prostotą i bezpośredniością. Nie są natomiast wulgarne, mają również określony system wartości, którym autorka, Barbara Catchpole, pozostaje wierna. Z pewnością Prosiakowi sporo brakuje do legendarnego już Mikołajka, do którego zapewne będzie porównywany, jednak na nudę dzieci narzekać nie będą. Piotrek mówi ich językiem, a stosując metodę „kawa na ławę” szybko zdobywa ich zaufanie. Kilka punktów można odjąć za dosyć mocno okrojoną jednowątkowość. Wspomniane pięćdziesiąt stron w każdej z części to w rzeczywistości krótka historyjka, w swojej konwencji mająca wyglądać jak zapiski z zeszytu żwawego nastolatka, przeplatane prostymi, wesołymi rysunkami. Coś pomiędzy komiksem (są nawet „dymki”), a rozluźniającym opowiadaniem „na dobranoc”. Wydaje się, ze Prosiak sporo by zyskał, gdyby historyjki zostały zamieszczone w jednym tomie, jako kolejne rozdziały ujednoliconej całości. W zamian otrzymujemy kilka kolorowych, ładnie wydanych okładek oraz
talię kart z bohaterami serii, które da się skompletować, oczywiście po zakupie wszystkich części przygód Prosiaka.
Podsumowując: przygody Prosiaka to literatura z kręgu tej lekkiej i przyjemnej. Raczej pozbawiona oryginalności, czerpiąca z nieco bardziej błyskotliwych poprzedników. Z pewnością przypadnie dzieciom do gustu, rozśmieszy i wprawi w dobry nastrój, a czy pozostanie na dłużej w pamięci – to już sprawa indywidualna.