Wstajemy rano, jemy śniadanie, myjemy zęby, ubieramy się, wychodzimy do szkoły lub pracy (niepotrzebne skreślić)
i rozpoczynamy kolejne, zazwyczaj bliźniaczo podobne do siebie dni. Miotamy się po naszych małych, prywatnych światach kultywując ów rytuał, nie zdając sobie zazwyczaj sprawy, że gdzieś daleko, po drugiej stronie więziennych krat ktoś także powtarza cyklicznie codzienne czynności. Tylko jego świat jest o wiele bardziej brutalny, ale jakże analogiczny do naszego – on również aby przeżyć musiał się przystosować do wymagań narzucanych przez społeczność. O takim świecie oddzielonym od „normalnego” uniwersum traktuje debiutancki zbiór opowiadań Andrzeja Stasiuka Mury Hebronu. Na ów tom składa się dwanaście utworów, z których jeden – najdłuższy – bardzo odbiega stylistycznie od pozostałych. Krótkie formy są wysublimowane literacko, mistyczne, pełne patosu, metaforyczne, wyraźnie widać w nich kunszt pióra autora.
Opowieść Jednej Nocy natomiast to swoista spowiedź, gawęda snuta przez starego więźnia – bardzo mocna, pełna wulgaryzmów, wtrąceń grypserą i nierzadko przerażająca naturalizmem. Miejsce ogrodzone więziennymi murami jawi się w tej opowieści jako coś okrutnego, bestialskiego – jakby humanizm zatrzymał się tuż przed metalową bramą i nie miał odwagi przekroczyć progu zakładu. Więzienie jest tutaj swoistym zoo, w którym człowiek musi się zamienić w zwierzę, by nie zostać zagryzionym – zarówno przez współwięźniów, jak i przez (równie dehumanizowanych) strażników. „Oni są zadowoleni, że robią z nas zwierzęta, im potrzebne są zwierzęta, żeby mogły istnieć takie kryminały. Ale jak już zrobili z nas zwierzęta, to chociaż nie pozwólmy się zastraszyć”.
Aby bowiem przetrwać w piekle, trzeba stać się diabłem – albo diabłom służyć. Podział na swoiste kasty następuje już na samym początku, po przekroczeniu progu celi. Grypsujący są na szczycie piramidy więziennego łańcucha troficznego, poniżej znajdują się już tylko podludzie – frajerzy i cwele. Ci pierwsi tworzą prawo i stoją na jego straży, ostatni nie mają wyboru – muszą się podporządkować do życia w świecie rządzonym przez spryt i pięść, albo zginąć – zazwyczaj śmiercią samobójczą. Jeśli jednak człowiek się zaadaptuje, to właśnie owe więzienie staje się jego światem – i ten nasz, codzienny, odchodzi w zapomnienie, staje się obcy, nieprzystępny, jest formą przejściową między kolejnymi wizytami w kryminale.
Spotykałem się z różnymi opiniami odnośnie tej książki – zazwyczaj skrajnie różnymi, od euforii po obrzydzenie. Wielu zraża wulgarność (trudno jednak wymagać od więźniów nieskazitelnie czystego języka literackiego), brutalne sceny stosunków homoseksualnych, kazirodczych czy zoofilii. Cóż im odpowiedzieć, prócz krótkiego „c’est la vie”? Oczywiście można owego okrucieństwa nie zauważać, wyłączać telewizor, gdy tylko pokazywane są jakieś niegodziwości, które codziennie czyni człowiek, można nie czytać tak mocnych książek – ale czy problem wówczas przestanie istnieć? Gdzieś tam, po drugiej stronie więziennego „tygrysa” istnieje bowiem inny świat, czy tego chcemy, czy nie. Świat, w którym ludzie również walczą o przetrwanie, akceptację czy godność.
Jakiś czas temu na ekranach polskich kin wyświetlana była „Symetria” – obraz również traktujący o więziennej rzeczywistości. Film zapewne szokujący i brutalny, jednak przyznam się, że po Murach Hebronu nic w nim nie zdołało mnie zbulwersować. I mimo tego, że produkcję Niewolskiego i książkę Stasiuka dzieli wiele lat, praktycznie nic się w rzeczywistości więziennej nie zmieniło – przestała już chyba ewoluować osiągając stadium końcowe - etap, z którym możemy się zapoznać dzięki lekturze tego znakomitego zbioru opowiadań (lepiej w ten sposób niż empirycznie).