Pytanie o człowieczeństwo to pytanie za co jesteśmy gotowi oddać życie. Może za ojczyznę, za rodzinę, za bliźniego, może też za Boga, w którego wierzymy. Za idee, ale też zupełne błahostki. Czasem wyobrażamy sobie taką sytuację, często pod wpływem fabuły powieści lub filmów, że stajemy w obliczu dramatycznego wyboru, w którym rzucamy na szalę swoje biologiczne istnienie, aby ocalić jakieś drogie nam wartości. Są wśród nas ludzie, powszechnie szanowani bohaterowie, którzy ów eksperyment myślowy mieli szansę przenieść w świat rzeczywisty. Już sam taki poryw budzi głęboki podziw, tym większy, im ważniejszą wartość zdołali uratować. Gdyby natomiast zapytać nas, czy gotowi jesteśmy zginąć dla fotografii, oddać życie po to, aby ujęcie nakręcanego filmu było lepsze, dać się zabić, aby móc porozmawiać z kimś zupełnie nieznanym popukalibyśmy się w głowę. Nie, to nie jest dobry powód do przedwczesnej a nienaturalnej śmierci.
A jednak jest na świecie całkiem spora grupa ludzi, którzy właśnie robią to na co dzień. To korespondenci frontowi. O nich opowiada ta książka, im jest dedykowana - nam, czytelnikom, pozostaje jedynie wchłanianie tego czystego szaleństwa, błazenady połączonej z tańcem na linie, gdzie upadek to kula snajpera w głowie bądź rozerwanie na minie. Ich życie zawodowe przypomina loty ćmy wokół lampy. Toczy się szybko, intensywnie, skoki adrenaliny stają się narkotykowym uzależnieniem. Nie płacą rachunków, piją na umór, żyjąc z piętnem śmierci i świadomością kalejdoskopowego biegu wydarzeń wojennych. Ich celem jest pierwsza strona ogólnokrajowego dziennika bądź kilkuminutowa migawka w czasie największej oglądalności.
Dwuznaczność moralna, towarzysząca korespondentom wojennym, w praktyce się ich nie ima. Rozważania, czy pokazywać zamordowane dzieci lub zgwałcone kobiety, są dobre dla nadętych intelektualistów zajmujących katedry etyki na szanownych uniwersytetach. Dla korespondentów ukazywanie światu wojny jest czymś na kształt krucjaty, walki ze złem poprzez informowanie - wszak najstraszniejsza jest śmierć anonimowa, śmierć mierzona w milionach ludzkich istnień. I tylko my, siedzący w ciepłych papciach przed telewizorem, nigdy nie pojmiemy dramatu tych ludzi, którzy nie pomagają pokrzywdzonym, po to tylko, aby ich słowo i obraz z kamery mogły przyczynić się do oszczędzenia potencjalnych ofiar.