Carlos Ruiz Zafón zarabia miliony, ale nie chce uchodzić za pisarza „popularnego”. Buntując się przeciw tej etykietce, gwałtownie atakuje europejskie salony literackie. I na tym też zarabia krocie.
Carlos Ruiz Zafón w końcu powrócił do Barcelony. I musiało to być dla niego trudne doświadczenie. Bo przecież wcześniej tak bardzo opluwał to „miasto cudów” i jego literackie salony, nazywając je „gettem przeciętniactwa, pretensjonalności i nudy”. Właściwie to piętnował całą tę skarlałą i prowincjonalną Hiszpanię oraz jej narcystycznych pisarzy. Zafón w 1993 roku wyemigrował do Los Angeles. A odkąd jego powieść Cień wiatru osiągnęła światowy sukces (w 55 krajach sprzedało się dziesięć milionów egzemplarzy), ostro krytykował snobizm starej Europy i jej niezdolność do tworzenia wielkich narracji.
*Patrząc w lustro * Nikt nie cieszył się łaską w jego oczach, może z wyjątkiem XIX-wiecznych pisarzy, takich jak Gaston Leroux , Honoré de Balzac , Charles Dickens i garstki innych twórców realistycznych powieści. Zafón powtarzał z nonszalancją typową raczej dla dokera z portu w La Barceloneta: „Obecnie wielkie dzieła literackie są w 99 procentach przypadków dziełem twórców amerykańskich seriali telewizyjnych. Ci, którzy naprawdę umieją budować postaci, przeszli na usługi wielkich wytwórni. Ludzi mających ambicję, odpowiednią technikę i talent trudno dziś spotkać w środowiskach literackich”. Jest to tego rodzaju „uprzejmość”, która w mgnieniu oka ściąga wam na kark całą armię wrogów.
A jednak, mimo nieco prymitywnych manier tego faceta, hiszpańska krytyka padła przed nim na kolana, gdy opublikował swoją najnowszą powieść Gra anioła .
Serge Raffy
Pełna wersja artykułu dostępna w aktualnym wydaniu „Forum”.