„Nawet czas przestał być miarą z punktem odniesienia.” Ten cytat określa doskonale całą książkę Marka Haltera. Bo tak naprawdę w tej fabule czas nie ma znaczenia. Istnieje, jak istnieje nicość, jak przepływają w nas uczucia. Nienamacalny, często niezrozumiały, czasem niepotrzebny. Postacie, a w szczególności sam główny bohater, przenikają poprzez tysiąc lat, płynnie, swobodnie, jakby mieli na sobie siedmiomilowe buty, jakby chcieli udowodnić, że naprawdę w przyrodzie nic nie ginie, a cząstki naszych praprapraprzodków przez cały czas krążą w naszych żyłach, potykają się o myśli, których oni nie mogą naprawdę określić.
Kolejna historia Marka Haltera, autora między innymi Pamięci Abrahama, Synów Abrahama i Judaizmu jest doprawdy prosta. Sławny autor, Marc Sofer (sofer – hebr. przepisywacz Tory, uczony w piśmie), piszący „(...) urocze historie miłosne...” nagle odnajduje się we własnej książce. Rusza w podróż, która w końcu stanie się powieścią. „Jeżeli jakieś marzenie lub nadzieja wydadzą się panu dość ważne, szalone, wielkie bądź zasługujące na to by o nie walczyć, zgodzi cię pan o nich pisać i bronić przed światem?” To niewinne, na pozór, pytanie pięknej, rudowłosej Sonii Czobanzadze, obudzi w nim na nowo pragnienie i wenę, które uśpiła uciekająca nadzieja na to, że jego pisanie sprowadzi pokój.
Utracona niewinność, zagubione marzenia, odrzucone złudzenia, że to pisanie o Żydach coś zmieni... Czy pragnął zbyt wiele? Gdy nagle zabłyśnie mu w rękach dowód na istnienie marzenia, mitu, nie będzie mu się mógł oprzeć, wszystko powróci. Żyjąca nadal, zagubiona w duszy fikcja, znajdzie swoje odzwierciedlenie w rzeczywistości.
Właściwie ta książka to dwie w jednej. Świat X wieku, państwo Chazarów, świat trzynastego plemienia, a dokładniej jego upadek, oraz rok 2000, miejsce Europa i Azja. Szaleństwo religijnego pragnienia i Chazarska Odnowa, zbyt bolesny, przynajmniej jak dla mnie, terroryzm, zbyt częsty, oklepany. Jednocześnie bajka, pradawna i współczesna, bardzo trudna miłość. Dziwna, wymuszona. Temat historii Chazarów nie należy w literaturze do „oklepanego”. Nie znamy tego świata, mimo że jest nam on relatywnie bliski.
Historia władcy Bulana, który najpierw jak większość, oddawał cześć szamanom i wierzył w amulety, ale jednocześnie umiał spojrzeć dalekosiężnie. Ponieważ ludy Północy nęciły i zadziwiały go swą potęgą, zainteresował się - dlaczego? To, że wierzyły w jednego boga, nie było trudnym odkryciem. Bulan dzięki objawieniu, ale i zwykłej logice postanowił postąpić ich śladami. W ten sposób właśnie powstało Królestwo Chazarów, rozciągające się między Morzem Kaspijskim a Czarnym. W opisywanym tutaj, X wieku, we władaniu Józefa i jeżeli można tak powiedzieć, jego siostry Atteks, chyliło się ku upadkowi. Upadkowi, który przyniósł ze sobą nie tylko zmiany, ale i stworzył skarby. Musiał ukryć tajemnice. Tajemnice, które nagle wychodzą na światło dzienne, by przywrócić marzenia Soferowi.
Polityka i marzenia przeszłości mieszają się w Chazarskim wietrze jak w tyglu zdarzeń. Przez myśli i pióro współczesności wychodzą na zewnątrz, w teraźniejszość. Ale czy tak naprawdę tamten świat się zmienił? Gdyby zamienić ropę na jedwab i przyprawy... to nadal byłby ten sam świat. Niestety. Nadal świat walki i chciwości. „Sądzisz, że lepiej poznawać Torę, niż walczyć jak wojownik?” Pradawne pytanie zabrzmi i teraz. Marc Sofer zapomni o Torze. Gdy w ramionach będzie tulił miłość swojego życia, na nowo odkrywał swoją potrzebę by żyć. Tworzył własną powieść historyczno-sensacyjną o zabarwieniu lekko romansowym. Opowieść, w którą niestety wkroczy wojna i chciwość, zmieniając ją w zwyczajową walkę między dobrem a złem. Kto wygra? Niestety, bajki nie zawsze kończą się dobrze.