Jak zwykła mawiać moja babcia: „Dobra rada, zawsze przydać się może”. Wiedziona zatem babciną mądrością, a także rekomendacją zamieszczoną z tyłu książki, sięgnęłam z zaciekawieniem po 9 sekretów czyli jak działa miłość Stevena Cartera. Podobno publikacja ta ma dostarczać wskazówek wszystkim tym, którzy chcą budować trwałe związki, oparte na uczuciu i partnerstwie. Moment zastanowienia i związkolub (oczywiście monogamiczny, żeby nie było), czyli ja, postanowił paru mądrych i konstruktywnych spraw dowiedzieć się od znawcy tematu.
Już na samym początku lektury uderzyła mnie lepka cukierkowatość autora, który od pierwszych kart zachwyca się idealnością swojego pięcioletniego związku małżeńskiego z niejaką panią Jill i co gorsza, uważa, że w tymże okresie udało mu się wypracować wspomnianą idyllę na podstawie właśnie owych dziewięciu sekretów. Pomyślałam, że to zgoła utopijna wizja, wszak ideału wypracować się nie da, nie mówiąc już o tym, że pięć lat to zbyt mało, i tchnąca zarozumialstwem oraz narcyzmem, ale… „Pierwsze koty za płoty”. Otrząsnęłam się z nieprzychylnego wrażenia i postanowiłam przyjrzeć się owym dziewięciu sekretom.
Jak na psychologa przystało, Carter postanowił być interesujący i mądry i zamiast „wyłożyć kawę na ławę”, oczywistości przedstawił czytelnikowi jako sekrety. Zatem dla „niewtajemniczonych” i „maluczkich”, zdradza owe dziewięć tajników działania miłości:
- Zwracajmy uwagę na drobnostki – Dotyczy to ustawienia temperatury w pokoju, pory gaszenia światła, koloru tapety, itp. detali.
- Zrzućmy maski – Nie bójmy się pokazać, że jesteśmy posiadaczkami celulitu czy kruchymi kobietkami. Włączmy światło przy zbliżeniu i ukażmy ukochanemu wspomnianą „usterkę”, a potem nawet rozpłakać się nam wolno, zwłaszcza, gdy na co dzień jesteśmy dlań supermanką.
- Priorytetem ma być „my”, a nie „ja” – Zatem nigdy nie mów: „Idę na spacer z psem”, tylko: „Wybieramy się na spacer z naszym psem” (bo co jego/jej, to i twoje).
- Zwalczajmy stereotypy – Jemu wypada zrobić pranie i ugotować obiad, jej zmienić uszczelkę, jeśli z kranu zacznie cieknąć strużka wody.
- Lubię Cię – Broń Boże nie mów partnerce/partnerowi, że nie lubisz, kiedy się złości. Biedaczka/biedak, może pomyśleć sobie: „On/ona już mnie nie lubi”.
- Bezpieczeństwo – Nie prowokuj partnera do wybuchów zazdrości, nie żartuj, jeśli on jest pozbawiony poczucia humoru, itd.
- Wspierajmy swoje marzenia – „Dzisiaj” kupimy rower dla mnie, „jutro” rolki dla niego i tak na przemian.
- Podtrzymujmy ogień – Całuski na dzień dobry, telefony: ”Co słychać?”, „Tęskniłam/tęskniłem za tobą”… Aż do przesłodzenia.
- Zezwólmy na prywatność – Mąż idzie z kumplami na piwo (i pewnie wcale nie będzie podrywał młodszych kobiet), żona wyjeżdża na tydzień do koleżanki (nie martw się, mężczyzn jest mało…, a TY jesteś wyjątkowy).
Tak maluje się zestaw dziewięciu mądrości, które przedstawia nam Carter. Czemu akurat tych sekretów jest dziewięć, nie wyjaśnia. Równie dobrze, mogłoby ich przecież być piętnaście, co cztery. Co gorsza, owych dziewięć kroków, które mają pomóc nam zbudować partnerską idyllę, autor przedstawia iście po amerykańsku. Gloryfikuje siebie, swój związek, wiele problemów spłyca, a z mało istotnych robi hiperpotwory, no i co istotne, popełnia gafy, przecząc samemu sobie. Powiedzcie mi proszę, jak można kogoś kochać i go przy tym nie lubić? Absurd. Można nie lubić pewnych cech osoby, którą się kocha, ale nie ogólnie tejże persony. Chociaż może w Ameryce bywa inaczej?
Tam przecież oczywistości bywają sekretami, mit złotego życia na wyciągnięcie ręki, zarozumialstwo i narcyzm sięgają zenitu, no i związki partnerskie kwitną niczym róże bez kolców. Jak by nie było, Steven Carter chciał doradzić czytelnikom, a że się nie udało. Trudno. U nas inny świat, mentalność inna, poziom życia inny i ranga problemu partnerstwa też inna. No i mimo wszystko lepsza chyba nasza róża z kolcami, niż tenże wytwór bez kolców. A co do rad, porad i poradników, to „Dobra rada, zawsze przydać się może”, ale warto, by radzący wiedział o czym i jak mówi oraz do kogo ową radę kieruje.