Założenie własnego państwa to potwornie dużo roboty – uważa Maciej Grzenkowicz. Wie, co mówi. Pisząc książkę "Tycipaństwa" odwiedził m.in. Kabuto pod Radomiem czy Sealandię na dawnej brytyjskiej platformie na Morzu Północnym. Takich nietypowych miejsc jest na świecie około 4 tysięcy.
ZBIGNIEW ROKITA: Mieszko Makowski ogłosił swoją działkę pod Radomiem niepodległym państwem. Sądownie uzyskał też prawo do zaświatów - sąd musiał się zgodzić, nikt nigdy nie rościł sobie do nich pretensji. Dziś sprzedaje ludziom z całego globu małe parcele w zaświatach, a pieniądze idą m.in. na jego państwo, Kabuto. Jak mu się wiedzie?
MACIEJ GRZENKOWICZ: Całkiem nieźle, choć czas największego rozkwitu Królestwo Kabuto ma już za sobą. Pierwszy raz głośno było o nim, gdy powstało. Makowski ogłosił się królem Mieszkiem I. Na swojej działce zorganizował plebiscyt: czy mieszkańcy posesji chcieliby żyć w Polsce, czy w Kabuto.
I jaki był wynik?
100% za Kabuto – czyli jeden głos, bo nikogo poza królem Mieszkiem na tej działce nie było.
Trwa ładowanie wpisu: facebook
Wysłał list do Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, informujący o proklamowaniu nowego państwa na działce pod Radomiem. Resort odpowiedział, że informację przyjął i na tym korespondencja się zakończyła, a Mieszko uznał, że państwo polskie w ten sposób zgodziło się na kabutańską niepodległość.
Później zorganizował crowdfundingową zbiórkę kryptowalut – a dokładnie to swojej własnej waluty, KabutoCoin – na zakup dwóch wysp w Polinezji Francuskiej o nazwie Motu One.
Celem?
Ekspansji terytorialnej. Chciał znaleźć tereny, na których mógłby stworzyć zalążek państwowości kabutańskiej. Zbiórka się udała, ogłoszono już nawet, że wyspę nabyto, ale później okazało się, jak twierdzi król Mieszko I, że pośrednik go wykiwał i z całej akcji nic nie wyszło.
I co dalej?
Od paru lat trwa stagnacja, a monarcha działa na wychodźstwie w Radomiu, pracując w swojej fundacji zajmującej się głównie pomocą prawną. Jednocześnie już 15 tysięcy osób przyjęło kabutańskie obywatelstwo, ale żyją poza królestwem, w różnych częściach świata.
Co czyniłoby Królestwo Kabuto krajem z największą proporcjonalnie diasporą na świecie. A skąd nazwa Kabuto?
Mieszko szukał słowa, które nie będzie kojarzyło się z Polską – takie mikronacje mogą przetrwać, jeśli ściągną inwestorów, a panujące w Polsce prawo mogło ich według Mieszka odstraszać. Chciał, żeby Kabuto przypominało z nazwy państwo afrykańskie i z jakiegoś powodu wybrał w tym celu słowo japońskie. Kabuto to nazwa pokemona oraz określenie hełmu.
Jak się tworzy swoje państwo?
To potwornie dużo roboty. Na początku trzeba znaleźć jakąś niezajętą przez żaden kraj ziemię – są jeszcze takie miejsca, choć jest ich bardzo niewiele. Gdy się już tam dotrze, na ogół na drugi koniec świata, można usłyszeć zarzuty o kolonializm, niezupełnie zresztą bezpodstawne. Trzeba mieć do tego swoje siły zbrojne, mnóstwo pieniędzy...
Pisząc "Tycipaństwa" zjeździłeś mnóstwo mikronacji. Formalnie na świecie istnieje około 4 tysięcy miniaturowych państewek.
Z tych, które opisuję w książce, bez internetu wciąż istniałyby może Seborgia, Christiania, Ladonia i Zarzecze - bo ludzie na ogół nie dowiedzieliby się o powstaniu danej mikronacji - i nie dałoby się rekrutować obywateli.
Sam nie myślałeś o założeniu swojego tycipaństwa?
Świat łatwiej zmieniać w ramach istniejących struktur, gdyż założenie własnego państwa wymaga bardzo dużo wysiłku. Wyjście poza istnienie na stronie internetowej udaje się nielicznym.
Na przykład Liberlandowi.
Tak, to najbardziej rozwinięte tyciepaństwo w okolicy, a może i na świecie. Pomiędzy Chorwacją i Serbią od rozpadu Jugosławii istniał obszar o powierzchni 7km², do którego pretensji nie rościło sobie żadne z państw. W 2015 roku czeski aktywista Vít Jedlička proklamował tam Wolną Republikę Liberlandu.
Prawo międzynarodowe określa że państwa powinny spełniać 4 kryteria: mieć stałą ludność, suwerenną władzę oraz terytorium. Z tym na ogół problemu nie ma. Schody zaczynają się przy czwartym punkcie: zdolność do nawiązywania stosunków z innymi państwami.
Największym sukcesem dyplomatycznym w dziejach wszystkich mikronacji było uznanie Liberlandu przez Somaliland. Władze obu tworów spotkały się na najwyższym szczeblu i podpisały memorandum o współpracy.
Żadne tycipaństwo nie zostało jednak uznane przez państwo-członka ONZ. Gdyby Polska uznała Kabuto, zyskałaby libertariański raj podatkowy w swoich granicach i tylko by patrzyła, jak kolejne firmy uciekają tam ze swoją działalnością. Czwórka posłów klubu Kukiz'15 złożyła kilka lat temu interpelację ws. uznania przez Polskę Liberlandu. Nic z tego nie wyszło. Co ciekawe, Vít Jedlička startował w wyborach do Parlamentu Europejskiego jako prezydent Liberlandu właśnie. Nie dostał się, ale coś mogłoby w jego projekcie ruszyć, gdyby przywódca tycipaństwa zasiadał w brukselskim parlamencie.
Piszesz o Liberlandzie, że jest trzecim najmniejszym krajem Europy – ze swoimi 7 km² jest kilkukrotnie większy od Monako i kilkunastokrotnie niż Watykan. Czy ty bierzesz na poważnie tycipaństwa?
Tycipaństwa takie jak Liberland nie są ani wirtualnymi żartami, ani nie są tak sprawczymi i częściowo nawet uznanymi parapaństwami, które dodatkowo mają kulturowe podstawy istnienia, jak Abchazja. Są czymś pomiędzy. Dlatego wymyśliłem to słowo: tycipaństwa.
Nawet mikropaństw jak Watykan nie bierze się zbyt serio – gdybyśmy tak na nie spojrzeli, musielibyśmy nałożyć sankcje na Stolicę Apostolską, bo nie ma chyba na świecie miejsca, gdzie bardziej łamano by prawa człowieka: obywatele nie mają wolności wyznania, sumienia, obywatelstwo otrzymuje się tymczasowo, a proces wyboru przywódcy jest zupełnie nietransparentny.
Do założycieli tycipaństw odnoszę się poważnie, nie traktuję ich działalności wyłącznie jako happeningu. Stoją za nimi ludzie, którzy chcą coś przekazać, mają swoją misję. Istnieją też takie tycipaństwa, które wcale nie zamierzają przekształcić się w prawdziwe państwa.
Na przykład?
Republika Zarzecza. To twór, który mieści się w jednej z dzielnic Wilna - w Zarzeczu właśnie.
Sam burmistrz Wilna mieszkał w Zarzeczu. Trudno wyobrazić sobie, aby prezydent Ukrainy mieszkał w Doniecku lub prezydent Gruzji w Suchumi.
Zarzecze ma być metaforą, próbą odcięcia się od elementów litewskiej przeszłości, obcych wartości. Zarzeczanie chcą enklawy mentalnej, nie rzeczywistej.
Są też inne twory, jak Ladonia – od początku do końca pomyślana jako happening, - co nie znaczy, że nie powinny one skłaniać do refleksji – może się bowiem okazać, że Ladonię od Polski nie różni tak dużo.
Ladonia to właśnie kraj-happening stworzony przez szwedzkiego artystę Larsa Villksa. Proklamował niepodległe państwo ladońskie na trudno dostępnym skrawku Szwecji, po czym wypowiedział wojnę Szwecji, USA i San Marino. I tę Ladonię niewiele różni od Polski?
A jak powstawała Polska?
Grupka handlarzy niewolników - czyli drużyna Mieszka - porywała ludzi, aby sprzedawać ich na targach niewolników i stopniowo zwiększała swoje terytorium.
No właśnie, a dziś o tym nie pamiętamy, bo wiele zależy od narracji. Równie dobrze, gdyby Ladonia uzyskała niepodległość, można byłoby zacząć opowiadać, że znaleziono starożytne artefakty dowodzące, że kultura ladońska istniała tutaj od wielu tysiącleci itd. I w którym momencie powinniśmy uznać, że Ladonia ma takie prawa jak Polska, aby być niepodległym krajem? Dojdziemy do wniosku, że to bardzo względne.
Podobnie sprawą względną – bo polityczną jest to, że Kosowo jest uznane przez ponad sto państw, a Abchazja przez kilka. Prezydent Liberlandu Jedlička mówił ci, że 600 tysięcy wniosków o obywatelstwo Liberlandu czeka w kolejce. Co tych ludzi pcha do tego?
Dla niektórych ważny jest stojący za Liberlandem libertarianizm, dla innych idea wolności. Jest to zresztą idea niezbyt sprecyzowana i nie chodzi w niej tylko o libertarianizm gospodarczy, ale i o wolność światopoglądową. Gdy byłem na miejscu, spotkałem na przykład osobę niebinarną, która szukała w Liberlandzie dla siebie wolności. Ci, którzy chcą bardziej socjalnych swobód, mogą odnaleźć się z kolei w kopenhaskiej Christianii.
Czytając twoją książkę myślałem o paradoksie ludzi, których drażni rygor państwowości, więc sami tworzą nowe państwa. Niewiele tycipaństw powstaje w oparciu o idee narodowe, faszystowskie czy komunistyczne – na ogół skupiają się na ideologiach "wolnościowych" redukujących rolę państwa.
Ale jaka miałaby być dziś alternatywa wobec państw? Stworzenie na mapie świata ziemi niczyjej? Tak, ci ludzie mierzą się z paradoksem, że aby uciec od państwa, trzeba stworzyć coś na jego kształt.
A ilu mikropaństw ty jesteś obywatelem?
Jestem obywatelem Kabuto. Aplikowałem o obywatelstwo Liberlandu od razu, gdy powstał. W formularzu pytano, czy znam jakichś dyplomatów, ludzi, którzy mogliby pomóc sprawie liberlandzkiej. Nie znałem, nie otrzymałem obywatelstwa, a dziś kosztuje ono 5 tysięcy dolarów – to odpowiednik 5 tysięcy meritów, kryptowaluty Liberlandu. Choć jego obywatelem można stać się też w uznaniu zasług. Być może po mojej książce mi je przyznają.
Ja chyba jestem ambasadorem Zarzecza, ale nie mogę sobie przypomnieć, czy dopełniłem wszystkich formalności. Tak to jest z tą tyci-dyplomacją. Opowiedz więcej o Zarzeczu.
To z filozoficznego punktu widzenia najciekawsza mikronacja. Stoi za nią wyjątkowa ideologia. Ma ona wyzwolić Zarzeczan, tłumaczy, że to, do czego dążysz, może być złudzeniem; to, że czegoś chcesz, może wynikać z tego, że społeczeństwo chce, abyś tego chciał.
Po wejściu na jej wileńskie terytorium widzimy zarzeczańską konstytucję w kilkudziesięciu językach, a w niej m.in.: człowiek powinien pamiętać swoje imię, pies ma prawo być psem, a człowiek ma prawo nie mieć żadnych praw.
Konstytucja Zarzecza zachęca, aby odpuścić, jednocześnie nie ponosząc porażki. W jej ostatnich frazach czytamy: "Nie zwyciężaj, nie broń się, nie poddawaj się". Nie zwyciężaj, bo po co? Ktoś inny wybrał dla ciebie stawkę w grze i jej reguły. Odnajdź siebie. Państwo zarzeczańskie ma być nośnikiem tej idei. Po przekroczeniu granicznej rzeki Wilejki wkraczamy w inny świat.
Tę granicę łatwiej zauważyć 1 kwietnia, w dzień "niepodległości" Zarzecza, gdy na moście granicznym otrzymuje się pieczątki z ziemniaka. A ilu mikronacjom udało się zrealizować swoje cele? A może to projekty od początku skazane na porażkę?
Swój cel udało się zrealizować Christianii. Kopenhaskie władze potraktowały Christianię - komunę hipisowską w opuszczonej bazie wojskowej - jako eksperyment społeczny i nawet przymykają na ogół oko na tamtejszy handel marihuaną i haszyszem. Mieszka tam dziś około tysiąca osób, panuje demokracja bezpośrednia, decyduje się o dzielnicy kolektywnie. Christiania ma rzeczywistą autonomię, choć nie jest de iure niepodległa.
Jedyną chyba mikronacją w dziejach, która stała się samodzielnym krajem, jest Pitcairn – część brytyjskiego Commonwealthu, powstało po buncie marynarzy ze statku Bounty pod koniec XVIII wieku. Dziś mieszczące się na Pacyfiku Pitcairn zamieszkałe jest przez kilkadziesiąt raptem osób. Ale jednak najsławniejszym tycipaństwem jest Sealandia. Co to takiego?
Powstanie Sealandii rozpoczyna współczesną historię mikronacji. Było o niej bardzo głośno, stała się przykładem modelowego państwa, które budowane jest od zera. Wcześniej żadne tycipaństwo nie osiągnęło takiego rozgłosu. Sealandia została założona w 1967 roku na opuszczonej przez Brytyjczyków platformie przeciwlotniczej. Znajdowała się ona na Morzu Północnym, tuż za granicą brytyjskich wód terytorialnych, a więc na ziemi niczyjej. Przejął ją Roy Bates, didżej i emerytowany wojskowy, który chciał stamtąd prowadzić swoje pirackie radio.
Prędko okazało się jednak, że jego ambicje sięgają dalej i postanowił proklamować Księstwo Sealandii. Zamieszkał na platformie z rodziną i sam ogłosił się księciem. Gdy Brytyjczycy wysłali do niego swoje łodzie, Michael – niepełnoletni syn Roya – otworzył do nich ogień.
Batesowie stanęli później przed brytyjskim sądem, ale ku ich zaskoczeniu sędzia stwierdził, że nie może w tej sprawie orzekać, gdyż Sealandia leży poza terytorium Wielkiej Brytanii i nie sięga tam jego jurysdykcja. Nagle okazało się, że Sealandia rzeczywiście ma szansę stać się samodzielnym państwem. Wówczas rozpoczął się na nią boom, wyszło o niej już kilka książek, powstawały tam kolejne radia, potem planowano tam zakładanie serwerów z torrentami itd.
Na Sealandii ktoś mieszka na stałe?
Tak, rodzina książęca Batesów, choć nie są oczywiście samowystarczalni, już np. do szpitala muszą jeździć do Wielkiej Brytanii. Dziś rządzi tam syn Roya, Michael.
Ponoć w Sealandii doszło nawet do zamachu stanu?
To rzadkość w dziejach mikronacji, na ogół pokojowych. Ale wobec Sealandii ludzie mieli tak duże oczekiwania, że byli gotowi walczyć o panowanie w niej. Kiedy Roy Bates z żoną udali się do Niemiec, aby tam dyskutować o rozwoju księstwa, Michael został sam. I nagle rozpoczął się desant – księstwo zostało zajęte przez współpracowników Roya, Michaela najpierw zamknęli w składziku, a następnie deportowali do Holandii.
Został w ten sposób pretendentem do tronu na uchodźstwie.
Tak. Następnie wspólnie z rodzicami zorganizowali własny desant – z helikopterem i bronią palną. Zakończył się sukcesem, odbili księstwo, nikt nie zginął.
Prezes CONIFA, czyli FIFA dla reprezentacji nieuznanych, opowiadał mi parę lat temu, że Sealandii zabrakło jednego głosu, aby stać się członkiem organizacji. To byłby duży sukces, bo w CONIFA występują Cypr Północny, Abchazja, a nawet Monako.
Tak, to byłby dobry sposób uprawiania dyplomacji dla mikronacji i droga, aby kiedyś zmienić się w państwo nieuznawane. Podobnie jak dopuszczenie ich do Eurowizji. A tak wciąż szukają one sposobów na przetrwanie i wykrzyczenie swoich racji.
Maciej Grzenkowicz jest reporterem, redaktorem Radia Nowy Świat, członkiem redakcji niezależnego magazynu "Zupełnie Inny Świat". Publikował w "Gazecie Wyborczej" i "Ha!-Arcie". Autor książki Tycipaństwa. Księżniczki, bitcoiny i kraje wymyślone (Wydawnictwo Poznańskie 2021).
Zbigniew Rokita jest reporterem, autor książek, m.in. "Kajś. Opowieść o Górnym Śląsku" (Wydawnictwo Czarne 2020).