Osiecka rozkochała w sobie o 30 lat starszego mężczyznę. Była wtedy w związku z Hłasko
Manuela Gretkowska opisała historię najgorętszego romansu Agnieszki Osieckiej. 22-letnia poetka zawróciła w głowie o 30 lat starszemu Jerzemu Giedroyciowi.
Agnieszka Osiecka, autorka tekstów piosenek, pisarka i reżyserka. Kobieta wielu talentów. Potrafiła w sobie też rozkochiwać mężczyzn do szaleństwa. Wokół niej zawsze było pełno adoratorów. Marek Hłasko, Jerzy Giedroyc, Jeremi Przybora, Daniel Passent... To tylko nieliczni, którzy stracili głowę dla Osieckiej. Uznana pisarka złamała mnóstwo męskich serc, nie potrafiła być wierna jednemu mężczyźnie.
1 października nakładem wydawnictwa Znak ukaże się na rynku książka Manueli Gretkowskiej "Poetka i książę". Podtytuł brzmi "Pierwsza powieść o Agnieszce Osieckiej". Autorka skupiła się na relacji Osieckiej i Jerzego Giedroycia.
Wszystko zaczęło się we wrześniu 1957 r., kiedy Agnieszka Osiecka wyjechała wraz z przyjaciółmi do Francji na winobranie. W swoim notesie przy dacie 20 września zanotowała: "Cmentarze" dla Giedroycia. Tego właśnie dnia pojawiła się w Instytucie Literackim, gdzie poznała redaktora naczelnego paryskiej "Kultury", Jerzego Giedroycia. Przekazała mu wówczas obszerne fragmenty utworu Hłaski "Cmentarze".
Osiecka zrobiła to nielegalnie, potem przez 7 lat nie mogła otrzymać paszportu. Marek Hałsko, z którym wówczas była związana, poręczył za nią Giedroyciowi. W jednym z listów zasugerował, że można jej zaufać, a także powierzyć tajemnice, których Jerzy nie mógł napisać w listach. Hłasko nie spodziewał się, że między Osiecką i Giedroyciem wywiązała się relacja przekraczająca granice przyjaźni.
Publicysta chciał porzucić dla poetki swoje stabilne życie. Osiecka zawróciła mu w głowie, choć była młodsza o 30 lat. On nazywał ją Kikimorą, od słowiańskiego duszka, który przybierał postać młodej dziewczyny: czasem wrogiej dla mężczyzn, czasem niewidzialnej. Ich relacja była skomplikowana: ona związana z pisarzem, którego publikacje wydawał, nagradzał i promował Giedroyc.
Ich romans był bardzo namiętny, o czym pisze Manuela Gretkowska. Poniżej fragment książki "Poetka i książę".
(…) Giedroyć został odsunięty od kontuaru przez gromadę młodych mężczyzn w identycznych płaszczach i swetrach z napisem „Dorchester Team”. Musieli być znaną drużyną sportową. Recepcjonista niemal wirował między ścianą, na której wisiały klucze, a księgą meldunkową.
- Jestem! Przepraszam za spóźnienie - Agnieszka, omijając drużynę, zaszła go od tyłu.
Przy wysportowanych ogierach lekko podrzucających walizy na hotelowy wózek Jerzy wyglądał mizernie.
Tak powiedziałaby o nim jej matka. Mizernie, mizeria z pokrojonych plasterków ogórka polanych śmietaną. Coś go posiekało, odgadła to, zanim się odwrócił. Twarz miał śmietanowobladą.
- Widzi pani przed sobą człowieka bezradnego, złamanego. Zostałem okradziony.
Współczuła mu, ale bardziej sobie. Nici z zaplanowanego dnia. Oddrepcze do ciotki przez ohydę zimowej pluchy.
A tyle sobie obiecywała po wspólnym spacerze - rozmów, śmiechu. Miało być pięknie, jest okropnie. Jerzy ledwo trzyma się na nogach.
- Zgubiłem portfel albo mi go ukradziono, już sam nie wiem.
(…) Opuszczone ramiona Jerzego, podtrzymywane zewnętrz¬nym szkieletem dobrze skrojonej marynarki. Kobiety wiedzą co robić. Nie zdziwiłaby się, gdyby słynne dzieło Lenina Co robić? napisała jego żona, Nadieżda Krupska.
Agnieszka kazała recepcjoniście jeszcze raz przeszukać biuro hotelowe, wypytać sprzątaczki. Grzecznie zjechała dyrektora za nieodpowiednie traktowanie cudzoziemca, bezczelne odsyłanie go na policję.
W cudzych sprawach była świetna. W swoich galareta. Zażegnałaby zimną wojnę, gdyby to od niej zależało. Negocjowała między matką i ojcem, w wiecznej rodzinnej zimie atomowej.
- Przeszukamy pana pokój. - Teraz ona wzięła go opiekuńczo za rękę, prowadząc do windy.
Zaglądali pod łóżko, przejrzeli szafki w łazience. Z każ¬dą minutą przerzucania pościeli, koców książę abdykował coraz bardziej w zwykłość. Agnieszka podnosiła dywan.
- Musiałbym być bardzo pijany - Giedroycia rozśmieszył jej zapał.
Pogodził się z utratą, z byciem tymczasowym żebrakiem.
- Diabeł ogonem nakrył, się mówi. - Wysunęła potarganą głowę spod stołu. - A ja uważam, że zguby są w innym wymiarze, są tam i wracają.
- To prawo fizyki?
- Użyteczności publicznej. Komuś z innego wymiaru strasznie potrzebne były pieniądze…
- Dolary są wszechświatowe?
- Czemu nie. Znalazł pański portfel na przystanku, wziął dolary i reszta się znajdzie, podrzuci do nas.
- To mi wygląda na międzywymiarowy komunizm.
- A co! Zamiast międzynarodówki. I jeszcze im zwrócę uwagę na brud. - Zdjęła z włosów pajęczynę. - Tak nie wygląda czterogwiazdkowy kurz. - Kichnęła.
Podobała mu się coraz bardziej, jej radosna energia. Spontaniczna radość z niczego, bąbelki szampana. Odzwyczaił się od beztroski. Tego mu brakowało - entuzjazmu.